sobota, 1 lutego 2014

Od Noatha C.D Andy'ego

Nie znałem długo Andy’ego… Jedynie na tyle by wiedzieć, że jest kimś ważnym i szanowanym w zamku. Powiem szczerze, na początku nie myślałem, że się do niego przywiąże. Tyle tu było Upadłych, których nie lubiłem… Ale ten gościu, był jedyny w swoim rodzaju.
Znaczy się… Szi – szi tak uważała, a kogo ona lubiła, tego i ja darzyłem zaufaniem.
Zwierzęta mają niezwykły dar wykrywania charakterów ludzi, aniołów, upadłych. Dlatego zawsze trzymałem się daleko od ludzi, których ona nie lubiła – zawsze. Jej instynkt pod tym względem, jest niezawodny. Każdego Anioła, o którym powiedziała, że jej nie pasuje – kilka lat później strącano. Miałem do niej bezwzględne zaufanie… Była najlepszym wskaźnikiem doboru przyjaciół – a tych miałem mało, choć byli to najlepsi kumple na ziemi.
Jednak odszedłem od tematu… Dziś dzień naszego zmywania. Ten dzień, wyznaczał wszystkie inne dni, które były takie same. Tak właściwie… zmywanie było chyba jedynym obowiązkiem mieszkańców tego zamczyska. Nie sprzątanie, nie pranie, nie zakupy – tylko zmywanie.
- Tak, zauważyłem, że coś jest nie tak. Samowolne ruchy oka nie są czymś normalnym – odparł.
Oczy mu zabłysły radośnie. Szybko wstał znad swojego biurka zagarniając jakieś papiery do środka. Nie jestem idiotą … wiem co to za papiery. Misja… mająca za zadanie odnalezienie Upadłych i Aniołów z lat 90’tych…
Dla mnie brak domowników, był normalnym stanem rzeczy. Nie lubiłem ścisku, tłoku. Przywiązywałem się do starych rzeczy i ludzi. Nie umiałem czegoś tak po prostu wyrzucić, ani niczego tak po prostu wziąć. Sam tygodniami walczyłem sam ze sobą, żeby tu przyjść. Ale jak już tu jestem….
to warto pozmywać naczynia.

Pracowaliśmy w milczeniu. Upadły, był nieobecny myślami, kłębiły się one gdzieś pod sufitem zataczając koła. Były tak gęste, że mógłbym je złapać i zamknąć w słoiku.
Do tego to jego drgające oko. Był przemęczony i zbyt obarczony jakimiś ciężkimi myślami. Martwiłem się o jego zdrowie. Coś niedobrego siedziało w jego głowie…
Nute spokojnie przechadzał się po kuchni, ocierając się o kanty szafek. Smok za chwile będzie za duży by go trzymać w kuchni. Myślałem go przenieść na dwór i zbudować jakiś miły domek, ale to za chwile, gdy będę miał wolny czas. Na razie musi być tutaj i spełniać kaprysy wszystkich skrzydlatych i nie skrzydlatych ludzi… Myślałem też, by go przerobić na strażnika zamku, bo nasz pałacyk jest bardzo dobrze widoczny i narażony na rozmaite ataki, a Nute, byłby świetnym obrońcom. Skorupa już zaczęła mu twardnieć i nabierać matowości, a pazury i zęby stały się na tyle ostre, że zaczął obgryzać nogi krzeseł… Za miesiąc, dwa podwoi swoje rozmiary i będzie NAPRAWDĘ dużym smokiem…
Andrew podczas moich rozmyślań zdążył już wytrzeć większość garnków, które ja umyłem. Oparł się zmęczony o krawędź blatu. Patrzył gdzieś w dal - zamyślony. Ehh… coś go BARDZO martwiło.
- Lepiej to z siebie wyrzuć, bo jeszcze mi w depresje wpadniesz – powiedziałem nagle.
Posłał mi zmęczone spojrzenie.
- Ale o co ci Noath chodzi?
Przewróciłem oczami. Nie mówcie, że nie wie!
- Chodzi mi o ciebie. Od tych zmartwień i stresów jesteś w stanie się rozchorować. A taki przywódca… to nie przywódca. Rozumiesz?
Westchnął przeciągle, ale się nie odezwał.
- Takim zachowaniem wpłyniesz na innych. Jesteś wzorem. To za twoim przykładem podążą inni, nawet ci nowi – machnąłem wymownie ręką w stronę holu.
Podsunąłem się do niego.
- Nie wiem co cię trapi… - ściszyłem głos – Ale jeżeli jest to coś poważnego, NIE MOŻESZ dźwigać tego sam… Od tego są przyjaciele – szturchnąłem go w żebra.
Uśmiechnąłem się. Jak to wszystko z siebie wyrzuciłem, było mi lżej. Nie mogłem się martwić razem z nim, bo to nie poprawi jego stanu. Muszę mu dawać jakieś oparcie, nawet takie w formie uśmiechu.
- A teraz na kolację! Bo jeszcze mi popadniesz w anoreksję! – poklepałem go po ramieniu. – A tego nie chcemy, tak?
< Andy? Dokończysz? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz