czwartek, 13 lutego 2014

Od Nezaynhela i od...

„Alesya”
„Alesya, Alesya…”. Imię wibrowało mi w uszach i ciężko było nie zatrzymać się, przyjrzeć skąd dochodziło. Wystarczyło, że usiądę na parapecie i posłucham. Szczęściem niezmiernym był fakt, że okiennica, na pozór starego zamczyska była uchylona. Pogoda sprzyjała raczej próbom ochłodzenia, niż ogrzania, więc przez szparę co chwila przemykał lekki podmuch. Dźwięki, kolory i ruch. To wystarczyło, by móc skojarzyć właścicieli głosów.
- Niska, szaro-fioletowe oczy i ostry charakterek? – głos czarnowłosego Upadłego wywołał dziwne emocje w jasnowłosym, który z pozoru spokojnie, niemal pulsował nieokreślonymi uczuciami. Szybko jednak ukrył całość emocjonalnej mozaiki z twarzy.
- Tak, dokładnie. Znasz ją?
- Miałem okazję ją poznać, byłem wtedy w innym mieście. Chyba to była Azusa... – czarnowłosy w skupieniu przebierał poukładane w równe rzędy dokumenty, nie zwracając na nie chyba najmniejszej uwagi, był skupiony, a wertowanie notatek prawdopodobnie miało służyć koncentracji - Jeśli chcesz to mogę się upewnić.
Jasnowłosy pokręcił przecząco głową – Nie trzeba…chyba, że miało to miejsce niedawno, ale wnioskuję, że poznałeś ją „za czasów” Nieba?
Czarnowłosy spojrzał na siedzącego Upadłego z dziwna mieszaniną troski, bólu i gniewu. Przypomniał sobie coś? Nic nie odpowiedział, ale obaj praktycznie w tym samym momencie uśmiechnęli się, krzywo, gorzko.
- Jeśli znajdziesz jakieś informacje na jej temat…byłbym wdzięczny, za ich udostępnienie – jasnowłosemu pozostał charakterystyczny pół-uśmiech na twarzy – jeśli oczywiście w drodze na misję, Twój ulubiony Upadły Jeff nie będzie próbował zrobić z kogoś prehistorycznego wykopaliska…- podniósł jednak ręce w pojednawczym geście, mrużąc przy tym oczy – obiecuję JEJ pilnować.
Głośne westchnienie Upadłego z kolczykiem świadczyło, że chciał zakończyć rozmowę.
- Przydałoby się, abyś przygotował się do misji. Wszystko, czego byście potrzebowali, znajdziecie w magazynie…mnie przy okazji zostawiając na pastwę Aniołów – zaśmiał się przy tym ochryple.
- Coś mi się zdaje, że i tak nie będziesz miał czasu na nudę…może nie jestem tu długo, ale ciężko byłoby o bardziej „wydarzeniowe” miejsce.
- Uznam to za komplement.
- Jak sobie życzysz Kapitanie – jasnowłosy uśmiechnął się krótko, uścisnął rękę czarnowłosemu i wyszedł, pozostawiając za sobą aurę ironii.
Upadły, który pozostał w pomieszczeniu, jeszcze chwilę wpatrywał się w drzwi, po czym usiadł ciężko w obrotowym fotelu. Odgarną niesforne pasma włosów i począł stukać palcami o blat biurka. W końcu jakby drgnął i obrócił się powoli w moją stronę. Wpatrywał się intensywnie w miejsce, gdzie mnie już nie było. Na parapecie pozostało tylko jedno, małe krucze pióro.

- Wieczór dnia następnego –

U siadłam kolejny raz na któóóórymś tam z kolei parapecie. Właśnie chyba zmieniała znaczenie słowa „parapetówka”, bo idealnie pasowało właśnie do mojej kurduplowatej osóbki. Kilka ostatnich dni strasznie ją drażniły. Nie mogła sobie wcześniej pozwolić na zobaczenie tego miejsca, szczególnie, że Savar (jak Ognik pieszczotliwie nazwał jej małą posłańczynię – tak, Savar była „nią”) wciąż musiała krążyć gdzieś wokół blondwłosego ignoranta. Teraz też tak było, w końcu pojechał gdzieś sobie, a ja skakałam jak głupi wróbel (choć aktualnie przyjęła ulubioną, krucza postać) od okna do okna, szukając czegokolwiek, co dałoby jej dodatkowe informacje o zamieszkałych tutaj.
- Szlag by…więcej tych okien nie mogli zrobić? To jakaś dzika interpretacja portali? Żeby choć było na czym oko zawiesić, a to nie dość, że większość pomieszczeń, do których zaglądała były puste, to jeśli już kogoś widział – był to Anioł. Gdzie do cholery niby te Upadłe istoty, których z niejasnych myśli Savar dostrzegła?
W końcu swojej cierpliwości (i tak raczej znikomej) powiedziałam magiczne „Pierdol się” i wcisnęłam się w pierwsze uchylone okno, jakie znalazłam.
Starałam się oczywiście (absolutnie serio się starałam) być cicho-ostrożną, ale standardowo emocje odpowiedziały mi tym samym, co ja (obrażonej już) cierpliwości. Wraz z przemianą uwolnił się pseudo-elektryczny impuls, który z rozmachem pchnął mnie na biurko, pięknie przerzucając przez wszystkie przedmioty na nim się znajdujące.
Kiedy już wszystkie przedmioty spadły na moją i tak zmaltretowaną głowę, najciszej jak umiałam jęknęłam. Teoretycznie, było jakieś 1 do 100, że ktoś usłyszał ten „niewinny, nic nie znaczący” huk, zdolny prawdopodobnie obudzić śpiącego smoka (jeśli brało się pod uwagę ile było tu pomieszczeń, zakamarków i schowków). Jednak ten przeszczęśliwy 1% musiał trafić na nią (a nie, na żadną fundację…chyba powinna zacząć podpowiadać ludziom jak obstawiać kolektury losowań).
Właśnie w momencie, gdy w końcu podniosłam się do poziomu klęczek, próbując jednocześnie zgarnąć potargane włosy z twarzy i zetrzeć krew z rozciętej skroni, jak burza (nawet lepsza niż moja aktualna) wpadł do gabinetu (a jakże by inaczej, bo był to akurat czyjś ZAJĘTY gabinet) wypatrywany od kilku godzin jakikolwiek Upadły. Jak już wchodzić to z pierdolnięciem, prawda?
Długie, czarne włosy, nieziemsko błękitne oczy, kolczyk w dolnej wardze, lekko blada twarz i ta czerń…gdzieś już tę cholernie przystojną buźkę widziała.
- O żesz kurwa…- tylko tyle dałam radę wyjęczeć, zanim złośliwa ciemność ogarnęła moje zmysły.
<Andy? To „ten” moment, o którym wspomniałam :) >

3 komentarze:

  1. Yez - to właśnie, Twój mały "sobowtór"...tzn. "zguba" Nezaynhela:P
    Jak na razie pomęczy swą osobą "cholernie przystojną buźkę", a potem, jak już będzie miał dość...znajdzie się inna ofiara :P
    - Nezaynhel -

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to zrobię, że znajdzie się w zamku jakiś dzień po waszym wyjeździe, ok?
      //Andrew vel. Szefu vel. cholernie przystojna buźka.

      Usuń
    2. Dokładnie o to chodziło, by jednak Nezaynhela nie było wtedy:) Za dużo wybuchów by było...:P
      - Nezaynhel vel blondwłosy ignorant-

      Usuń