- Prosto, w prawo, po schodach, znowu w prawo i to chyba będą czwarte drzwi po lewej – słowa padły jak wystrzelone z karabinu, a ja niestety nie miałem kamizelki kuloodpornej. Więc słowa przeleciały na wylot i pomknęły wraz z właścicielem „karabinu” gdzieś w bok (w lewo, prosto, po schodach…a potem nie widziałem). Kilka kroków dalej skręciłem w to prawo. Schody. Tylko teraz „po schodach” w dół czy w górę? Westchnąłem lekko. Właśnie dlatego nie lubiłem nowych miejsc. Trzeba wszystko od nowa poznawać…a tu było co poznawać i zapamiętywać. I choć większość mijanych miejsc zapisały się już w mózgowej mapce, to tajniki „zwiedzaczy”, gdzieś musiały akurat się ulotnić. Ostatecznie kroki skierowałem na górę. Jest korytarz, drugi…trzeci, z czego jeden prowadził znowu na górę. Fantastycznie, ale jakieś „prawo” jest, więc dalej tym tropem trzeba podążać. Drzwi. Ładne, klasycznie rzeźbione, lakierowane, i w kolorze hebanu. Wzruszenie ramion i pociągam za klamkę.
- Jedź ze mną do Japonii – stoję skonsternowany w drzwiach, a przed sobą widzę dwie postacie. Czarnowłosa, którą wcześniej już widziałem, odwraca się gwałtownie, niemal do ataku, a na łóżku jegomość, którego facjata sugerowała zdziwienie tylko przez sekundę, by po chwili wykrzywić twarz w dziwnym grymasie wściekłości, irytacji i rozbawienia – jednocześnie.
Dziwne „slow motion” miało miejsce w tej chwili, gapiłem się na nich i zastanawiałam, co za chujowa sprawia, że znowu, nieproszony wbijam się w sam środek…”czegoś”.
Cofam się momentalnie, zamykam drzwi, zanim którekolwiek zdąży coś zrobić, po czym pukam.
W sumie nie wiem czego mam się spodziewać, ale co tam. Jak już w coś wdepnęło, to z rozmachem.
Drzwi otwiera wspomniany jegomość, który staje naprzeciw mnie piorunując mnie morderczym spojrzeniem. Kwituję to półuśmiechem.
- Radziłbym albo przedstawić się grzecznie, zanim coś niedobrego Ci się przydarzy, albo spierdalaj …zanim coś niedobrego Ci się przydarzy… - no, no no…czyjeś ego wyraźnie przerosło formę.
Nie opuszczam spojrzenia.
- Zaprawdę miłe powitalne zaproszenie…, tak dziękuję skorzystam i wejdę.
Zaciśnięta pięść sugeruje, że jednak nie mogę wejść. Czyżbym powitalna bitka się szykowała?
- Jeff! Ogarnij się proszę! – czarnowłosa piękność przeciska się przed wspomnianego „Jeffa”. Popycha mnie do tyłu, po czym bezceremonialnie ciągnie za rękaw, dalej na korytarz. Oglądam się za siebie, by znowu napotkać nieprzyjemne spojrzenie, tym razem raczej zmęczone. Macham mu ręką. Trzaśnięcie drzwiami.
Nie nawykłem do bicia płci pięknej, więc zręcznie wywijam się czarnowłosej. Mimo raczej drobnej budowy, uścisk ma silny. Stajemy w korytarzu. Nie umiem powstrzymać uśmiechu. Wzrokiem przemykam po kształtnych ustach, dużych ciemnych oczach i burzy czarnych jak noc włosów, które kaskadami spływają na ramiona. Piękna istotka. W oczach widzi jednak głębię, która wciąga. Jeśli się nie zatrzymasz – utoniesz.
- Długo jeszcze będziesz tak się we mnie wpatrywał? Czy przejdziemy w końcu, do niechybnego jak się domyślasz pytania „Kim Jesteś i co tutaj robisz?” – bez pardonu przeszła do rzeczy.
- Nezaynhel, do usług – lekkie skinienie głowy – a co tutaj robię? Przypadkiem się tu ..hmm..podsłuchałem.
- Szpiegujesz??
- Nie z wyboru, a jak wspomniałem z przypadku…
- Doskonale wiesz o co mi chodzi!…a z resztą…niech się tym Andy zajmie…- głos jej momentalnie przygasł, odwróciła się.
- Jeśli chodzi Ci o czarnoskrzydłego Upadłego z kolczykiem o niemniej zabójczym jak Twego towarzysza spojrzeniu…to już miałem okazje się z nim spotkać.
Dłuższe milczenie. Spojrzenie przykuwają blizny na plecach, niemal niczym nie osłonięte. Serce mi kołacze, a rozbiegane myśli uspokajam „To nie ona…to nie ona”.
- Jestem Yeiazel...Yeiazel Adwachiel….i- przez chwile tylko się zawahała - …jedziesz ze mną do Japonii? – kolejny karabin tego dnia, tym razem jednak byłem przygotowany.
- Tak.
Chyba ją lubię.
<Yeiazel? Ładne wpakowanie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz