- Stój! - wrzasnąłem, dodając do swojego głosu całą moc. Nienawidziłem używać tego daru, ale czasami było to konieczne - Zatrzymaj vectory!
Jeff znieruchomiał, a całe jego ciało drżało. Walczył. To była mentalna bitwa, ale osoba niezrównoważona psychicznie nie była w stanie jej wygrać. W jego oczach lśniła czysta furia, tęczówki co chwilę zmieniały kolor z czystobiałych na czerwone i czarne. Jeff znów zaczął się histerycznie śmiać - zdecydowanie był szalony. Powoli zaczynałem się uspokajać, ale nadal podtrzymywałem nakaz skierowany do Jeffa. Adrenalina opadła do normalnego poziomu i zaczynałem odczuwać skutki bijatyki - nos był chyba złamany.
- Brawo - powiedział Jeff z szaleńczym uśmiechem - unieruchomiłeś mnie. Ale to nie potrwa długo, w końcu się zmęczysz - zaśmiał się spazmatycznie - I co teraz?
- Teraz poczekam aż się uspokoisz. Wokół ciebie powstały bariery, jeśli się za bardzo ruszysz - spłoniesz. Jeśli użyjesz vectorów - spłoniesz. Nie masz wielkiego wyboru: możesz siedzieć na tyłku albo się spalić.
Jeff usiadł, ale nadal wszystkie jego mięśnie były napięte, a oczy przeraźliwie białe. Skrzyżowałem ramiona na piersi i oparłem się o ścianę. Czekałem. Kwadrans, pół godziny, godzina... Siedzieliśmy w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Nos cholernie bolał, ale nie podnosiłem ręki do twarzy.
- Nadal bardzo chcesz mnie zabić? - zapytałem od niechcenia. Odpowiedział mi zgrzyt zębów - Aha... Jedziesz do tej Japonii? Czy masz zamiar tu zostać i wyżywać się na niewinnych ludziach?
- I tak wywalisz mnie z zamku - prychnął.
- Nie zamierzam - odpowiedziałem szczerze - O ile pojedziesz do Japonii.
Znów dziwnie się uśmiechnął.
- Jaki masz w tym cel?
- Wierzę, że dasz radę ją ochronić - powiedziałem zgodnie z prawdą - Rozejm?
- Inaczej będę tu tkwił, prawda? - westchnął zrezygnowany Upadły.
Powoli opuściłem bariery wokół niego, czekając na nagłe uderzenie vectorów - nic takiego się nie zdarzyło. Jeff podszedł do mnie i ze skwaszoną miną podał mi rękę.
- Rozejm - mruknął - Ale to tylko dlatego, że mam fajną sypialnię. Ale wypisujesz mnie ze zmywania na tydzień.
- Stoi - potrząsnąłem jego rękę. Mimo wszystko byłem spokojny - jeśli nic mu nie odbije to Yeiazel będzie bezpieczna, a na tym mi zależało.
Poleciałem do zamku - Jeff chyba wolał zostać jakiś czas w Los Angeles.
Jeff usiadł, ale nadal wszystkie jego mięśnie były napięte, a oczy przeraźliwie białe. Skrzyżowałem ramiona na piersi i oparłem się o ścianę. Czekałem. Kwadrans, pół godziny, godzina... Siedzieliśmy w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Nos cholernie bolał, ale nie podnosiłem ręki do twarzy.
- Nadal bardzo chcesz mnie zabić? - zapytałem od niechcenia. Odpowiedział mi zgrzyt zębów - Aha... Jedziesz do tej Japonii? Czy masz zamiar tu zostać i wyżywać się na niewinnych ludziach?
- I tak wywalisz mnie z zamku - prychnął.
- Nie zamierzam - odpowiedziałem szczerze - O ile pojedziesz do Japonii.
Znów dziwnie się uśmiechnął.
- Jaki masz w tym cel?
- Wierzę, że dasz radę ją ochronić - powiedziałem zgodnie z prawdą - Rozejm?
- Inaczej będę tu tkwił, prawda? - westchnął zrezygnowany Upadły.
Powoli opuściłem bariery wokół niego, czekając na nagłe uderzenie vectorów - nic takiego się nie zdarzyło. Jeff podszedł do mnie i ze skwaszoną miną podał mi rękę.
- Rozejm - mruknął - Ale to tylko dlatego, że mam fajną sypialnię. Ale wypisujesz mnie ze zmywania na tydzień.
- Stoi - potrząsnąłem jego rękę. Mimo wszystko byłem spokojny - jeśli nic mu nie odbije to Yeiazel będzie bezpieczna, a na tym mi zależało.
Poleciałem do zamku - Jeff chyba wolał zostać jakiś czas w Los Angeles.
***
Wszedłem głównym wejściem i udałem się najpierw na korytarz, w którym doszło do konfliktu. Skrzywiłem się (co wywołało falę bólu) gdy zobaczyłem stłuczoną szybę pokrytą zaschniętą krwią. Nikt nie pomyślał aby to posprzątać - swoją drogą, ciekawe czym zajmowali się mieszkańcy zamku. Powstrzymałem swojego wewnętrznego pedanta i zostawiłem bałagan. Stwierdziłem, że pozwolenie jakiemuś medykowi na nastawienie mojego nosa byłoby dobrym pomysłem. Z sali kominkowej dochodziły jakieś głosy, ale na razie nie miałem ochoty na konfrontację z mieszkańcami zamku. Liczyłem tylko na obecność Noatha w jego pokoju. Szybko dotarłem do jego drzwi i zapukałem. Noath otworzył niemal od razu i miał trochę przejętą minę. Na mój widok wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Czyli jednak żyjesz - uśmiechnął się - Wchodź.
Posłusznie wlazłem do pomieszczenia i klapnąłem na łóżko. Medyk zaczął gapić się na mój nos i obmacywać mnie po twarzy.
- Nie wygląda to najlepiej, masz twarz we wszystkich kolorach tęczy.
- Nie możesz mi go po prostu nastawić? - zapytałem, trochę zniecierpliwiony.
<Noath xD?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz