poniedziałek, 20 stycznia 2014
Od Yeiazel C.D Andy'ego
Dotyk na moim ramieniu. Drgnęłam i zmusiłam się do skupienie wzroku na Andym.
- Yez, wszystko dobrze? – zapytał z nutą troski w głosie. Byłam sybillą, czytałam z twarzy, więc niesamowicie drażniło mnie to, że Andy był dla mnie tak często niedostępny. W tamtej jednak chwili wiedziałam, że się martwi, zmusiłam się więc do uśmiechu.
- Tak. Czegoś ode mnie chciałeś? – zapytałam.
- Wysyłamy Sitaela do L.A. Nie potrzebujesz czegoś?
- Kawy – wypaliłam, a Andrew zmarszczył nos.
- Jeszcze więcej? To niezdrowe.
Wzruszyłam ramionami.
- To wszystko? – spytał.
Już chciałam powiedzieć, że tak i oddać się swojej samotni, gdy coś mnie tknęło. Wyciągnęłam w jego stronę drżącą dłoń- nie wiem, czy od namiaru kofeiny czy nerwów. Rozmazałam kciukiem czarne kreski pod jego oczami.
- Zmyj to. Dla mnie. Choć raz – powiedziałam cicho.
Oboje się zmieniliśmy, oboje zrzuciliśmy skórę… Wiedziałam dokładnie, co wiązało mnie ze starym Andym. Nie mogłam znieść tego, że stał się taki odpowiedzialny - w tym za mnie. Te wszystkie ciemne plamki i farbki, i inne cholerstwa, którym się smarował, pogłębiały wrażenie obcości.
Ucałował mnie lekko w skroń, rozczochrał włosy i rzucił:
- Tak jest, pani wice Przywódczyni – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Postaraj się nie spaść z tego parapetu, zanim nie wrócę.
Miałam ochotę zachichotać szelmowsko i dać mu kuksańca pod żebra, ale zdobyłam się tylko na cień uśmiechu i silniejsze objęcie ramion.
Wyszedł.
Może wróci z kawą.
<Ktoś?>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz