- Jest dziesiąta rano, a już dwa razy zmierzamy w tym samym kierunku - zaśmiałem się, lądując obok Luxii. Była lekko zaskoczona, a rumieńce jeszcze do końca nie zeszły z jej twarzy.
- Naprawdę? Bo ja nawet nie wiem gdzie chcę iść.
- W porządku - wzruszyłem ramionami - Jak następnym razem będziesz chciała tak szybko uciec, to oknem jest szybciej - uśmiechnąłem się krzywo.
Luxia znowu się zarumieniła - naprawdę tego nie rozumiem, przecież nie zrobiłem niczego takiego.
- W każdym razie ja idę do stajni nakarmić tego bydlaka, który przytaszczył Yeiazel.
- Tu jest stajnia? - zapytała, lekko zaskoczona.
- No, tak - powiedziałem, jakby to było coś absurdalnie oczywistego.
- Mogę ją zobaczyć? - zapytała.
- Pewnie, ale lepiej nie podchodź to czarnego pegaza. Strasznie wredna klacz, przynajmniej tak mówi Rebecca. A jeśli jakieś zwierze nie pozwoliło jej do siebie podejść, to musi być bardzo źle.
Luxia się zgodziła i już miałem skierować się na tyły zamczyska, gdy przypomniałem sobie o pewnym fakcie:
- Ty lepiej leć, droga nie jest jeszcze oczyszczona. Ja muszę sprawdzić w których miejscach najlepiej stworzyć ścieżkę.
- Ja też mogę iść - spojrzała na mnie... wyzywająco? Tak, chyba można tak nazwać jej wzrok, prowokujący.
Jedynie uśmiechnąłem się półgębkiem i ruszyłem w stronę stajni. Nasz zamek znajdował się na lewitującym kawałku gruntu. Tak, brzmi to dziwnie. Wokół było sporo drzew i mnóstwo wysokich pokrzyw, których musiałem się jakoś pozbyć. Już wcześniej ustaliłem trasę, na której mógłbym wyznaczyć ścieżkę. Zdawałem sobie sprawę, że będą tu mieszkać także Upadli pozbawieni skrzydeł, lecz stało się to szybciej niż podejrzewałem. Szczególnie, że Yez nigdy nie miała być strącona. Miała szczęśliwie żyć w niebie i nie dzielić ze mną losu. A już na pewno nie była jej dana utrata skrzydeł. Myliłem się.
- Uważaj - krzyknąłem do Luxii, gdy odgiąłem jedną z gałęzi. Za owym drzewem była niewielka polanka, na której mieściła się stajnia dla pegazów. Nie była wielka, w środku mieściło się ledwie sześć boksów. Obecnie tylko jeden z nich był zajęty przez klacz Yeiazel.
Zanim wszedłem do budynku obejrzałem się na Luxię - jeden z jej rękawów lekko się podarł, ale nie widziałem żadnych zadrapań na jej skórze. Dziewczyna właśnie oglądała swoje skrzydła, ale chyba były w całości.
- Wchodzisz? - zapytałem, wskazując na stajnię. Luxia potaknęła, a ja przepuściłem ja pierwszą.
Już od progu było słychać nerwowe parskanie klaczy. Na bokach miała ciemne plamy potu, a uszy położyła płasko. Cudem udało nam się tu zaciągnąć i przywiązać w boksie, a teraz - jak twierdziła Rebecca - wyzwaniem było podać jej paszę.
- Dlaczego wy ją musicie karmić? - cicho zapytała Luxia.
- Jej właścicielka jeszcze nie jest w formie. Najpierw spała przez dwa dni, a teraz głównie siedzi zamknięta w pokoju.
- Aha - mruknęła Luxia i zbliżyła się nieco do boksu, co zaskutkowało jeszcze większym zdenerwowaniem klaczy.
- Odsuń się - poprosiłem cicho.
Sam podszedłem do boksu nie patrząc na pegaza, który nadal niespokojnie się poruszał. Miałem pewną teorię, ale musiałem ją sprawdzić. Klacz zaczęła intensywniej wciągać powietrze nozdrzami, spojrzałem na nią, lecz nie okazała agresji. Jedynie cofnęła się trochę. Delikatnie wyciągnąłem rękę w stronę jej pyska, ale rzuciła się na mnie z zębami.
- Hej, spokojnie - mruknąłem uspokajająco - Lux, możesz mi podać pół wiadra owsa? Jest w białym worku - chociaż zwraciłem się do anielicy, cały czas mówiłem kojącym tonem.
Gdy anielica się zbliżyła, klacz znowu zaczęła się rzucać i kłaść po sobie uszy. Nadal próbowałem ją uspokoić, lecz wyszło mi dopiero po oddaleniu się Luxii. W końcu udało mi się wstawić wiadro do boksu, ale nie próbowałem już dotykać pegaza. Gdy zwierzę zajęło się jedzeniem powoli się wycofałem i wyszedłem ze stajni.
- Jak to zrobiłaś? - dziewczyna zapytała mnie z niedowierzaniem.
- Chyba nie lubi Aniołów - rzekłem, rozmasowując obolały kark. Nie spałem od kilku dobrych dni - Możliwe, że widziała jak obcinają skrzydła Yeiazel. Zwierzęta nie lubią patrzec na krzywdę swoich właścicieli.
Później poleciliśmy z powrotem do zamku. Tym razem droga była zdecydowanie przyjemniejsza. Po lądowaniu pożegnałem się z Luxią, bo miałem jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale na odchodnym rzuciłem jeszcze:
- Jeśli chcesz, to możesz wziąć jedną z gitar. Ja mam klasyk w pokoju - uśmiechnąłem się i poszedłem do kuchni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz