piątek, 25 kwietnia 2014

Od Alesyi CD Biersacka

Jakkolwiek sytuacja nie była wesoła, to nie licząc irytacji…na wszystko, nic nie próbowało mnie doprowadzić do szału. Może tylko ten wszechogarniający smród i zaduch, który niczym zaraza przenikała nawet ubranie. Ciężko dodatkowo było cokolwiek dostrzec na niebie. Może i nie byłam rozmarzoną wielbicielką nieba (w jakimkolwiek znaczeniu), ale obecność gwiazd w dziwny sposób działała kojąco. Teraz, choć nie miałam problemów z widzeniem w ciemnościach, odczuwałam dziwny niepokój. Może jednak chodziło przede wszystkim o obecność demonów? Miałam przecież z nimi kontakt, fakt minimalny, ale potrafiłam odróżnić TAKIE niepokoje. Na wpół zamglone rozmyślania przerwał mi cichy, choć wyraźny głos Biersacka.
- Jeśli będziesz się tak wiercić i przewracać, to po pierwsze nie zaśniesz wcale, po drugie, nie dasz mi zasnąć, po trzecie przyciągniesz tu nieproszonych gości…a po czwarte… - i tu nie dałam już mu dokończyć, domyślając się konkluzji.
-…po czwarte, to sam się zamknij – odpowiedziało mi tylko westchnienie, a po chwili słyszałam już dość miarowy oddech jego snu. Choć stawiałam, że udawał. Za często go widziałam pracującego w nocy, by dać wiarę, że pozwolił sobie w takich warunkach na sen. Stawiam nawet, że będzie próbował czuwać całą noc. Tym razem ja westchnęłam.
- Albo dzielimy się wartą, albo żadne z nas nie będzie spało… - nie odpowiedział dłuższą chwilę, ale kiedy podniosłam się, by oprzeć się o ścianę, w końcu się odezwał. Ha! wiedziałam.
- …ale ja biorę pierwszą wartę – podniósł się mrużąc oczy. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, oparci o przeciwległe ściany zaułku. Skrzywiłam się w lekkim uśmiechu.
- Taaak, jasne i obudzę się nad ranem, a Ty nawet nie piśniesz.
- Masz i tak wyjście, jak sama mówiłaś, albo żadne z nas nie zaśnie, albo przynajmniej jedno…-moja tendencja do przerywania w połowie zdania wygrała.
- Chyba serio Ci na mózg pada…co Ty myślisz Biersack, że będziesz tak zarywał każdą nockę? Albo się dzielimy, albo będzie bida…Sam wiesz dobrze, że mam rację…a jutro każde z nas musi być przytomne…bo jakkolwiek wiesz, że TAM polezę, to samej mnie nie puścisz…mylę się?
Uśmiechnęłam się z tryumfem, gdy wykrzywił twarz w grymasie zrezygnowania.
- I tak biorę pierwszą wartę.
- Dobranoc – odwróciłam się plecami przykrywając płaszczem…bardziej chroniąc się przed „zapachami” niż przed chłodem...i przed spojrzeniem niebieskich oczu Biersacka.
***
Wystarczyło, że poczułam dotyk na plecach, a zerwałam się, całkowicie przytomniejąc. Odwróciłam się od razu gotowa zaatakować… przede mną, opierając się o kolano, stał Upadły. Nie był to jednak Andy, nie widziałam go nawet w pobliżu. Nie czułam też jednak strachu, jakbym mężczyznę przed sobą doskonale znała. Miał długie, proste czarne włosy, ciemnozielone, kocie oczy i śniadą cerę, ubrany całkowicie w czerń. Kim do ch*lery był i czemu nie poczęstowałam go na powitanie kopniakiem?
- Nie powinnaś się interesować tą sytuacją Moja Droga, Jemu się to nie spodoba – głos miał niski, ale przyjemnie melodyjny, a do tego wywołujący ciarki. Było w nim coś niepokojącego, jakaś ukryta groza choć nie skierowana do mnie.
- To w co się pakuję, jest chyba wyłącznie moją sprawą, nie sądzisz? – uśmiechną się na moje słowa, lekko błyskając bielą ostrych zębów.
- Jak zawsze harda…ale wierz mi, Jemu się to nie spodoba – głos mu złagodniał – będzie lepiej jak stąd znikniesz, za dużo tu ognia...nawet dla Ciebie.
- Bo?...- uniosłam wyzywająco podbródek.
- ..bo Jemu się to nie spodoba Kochanie…- po czym gwałtownie zasłonił mi dłonią twarz. Myślałam, że poczuję ból, ale ogarnęła mnie tylko cisza i czerń, a jego słowa nadal dźwięczały mi w głowie, niczym echo.
- Nie!...
Zerwałam się. Znajdowałam się znowu w zaułku, a chłód ściany przywracał zmysły do rzeczywistości. Obok siedział Biersack z malującym się zaskoczeniem na twarzy. Głupi sen…
- Właśnie miałem Cię budzić…jeśli nadal przystajesz na propozycję zmiany wartowania – przyglądał mi się bacznie, jakby próbował wyczytać coś z mojej twarzy.
- Moja kolej, to moja kolej, już to omawialiśmy – może zabrzmiało to trochę oschle, ale nie chciałam, by wziął mnie za paranoiczkę, co to niepokoi się na byle koszmar…jeśli można to było nazwać koszmarem. Wstałam, by rozprostować nogi, a upadły nadal w pozycji siedzącej, przymknął oczy. Tym razem chyba zasnął. Nawet jeśli się coś działo wcześniej w nocy, to się z tym nie zdradził.
Do rana nie wydarzyło się nic, ponad szmery szczurów, ciche odgłosy jakichś kłótni, czy przemykających gdzieś nadal ludzi. Czekałam, aż będzie wystarczająco jasno, by wszelkie cienie zniknęły. Biersack obudził się chwile potem. Nie wiedziałam, jak mógł spać cały czas w jednej pozycji…chyba nawet przez sen musiał czuwać.
- Masz, szybkie śniadanie i ruszamy…tym razem żadnych „podziemno-piekielnych szczurów” nie powinno być o tej porze… - rzuciłam mu jabłko, a ten zręcznie złapał je w locie.
- Wyczuwam w Twoim głosie zawód… - upadły uśmiechnął się krzywo.
Wydęłam usta, które od wczoraj zdążyły się nieźle zagoić, więc nie miałam problemu z mówieniem, przynajmniej do czasu, aż znowu mnie coś wpieni.
- Po prostu lubię jak coś się dzieje i tyle….a jeszcze jak ma się okazję przekopać parę demonicznych tyłków…sam rozumiesz – uśmiechnęłam się szeroko.
- I tak stawiam, że jeśli coś tam było w nocy, to COŚ, będzie i w dzień, choć może będą mniej uważni…więc pewnie i tak będziesz miała pole do popisu.
Zebraliśmy tych kilka rzeczy, jakie spakowaliśmy ze sobą z zamku i ruszyliśmy prawie tą samą drogą co wczorajszego wieczoru, i choć wtedy losowo wybierałam drogę (no może ni licząc głupiej wyliczanki), to całkiem nieźle odnajdywałam charakterystyczne elementy świadczące, że idziemy w dobrym kierunku. Biersack milczał, chyba już tworząc w myślach jakiś plan. Zatrzymaliśmy się ulicę przed miejscem, gdzie każde z nas rozpoznawało z daleka szarą bryłę fabryki.
- Zdajesz sobie sprawę Blackrist, że nie wchodzimy frontem?
- Taaak, wiem…wczoraj się trochę zagalopowałam…
- Jak miło, że przyznajesz mi rację…takie to dla Ciebie nienaturalne- zaśmiał się cicho.
- Nie przyznaję Tobie racji…tylko stwierdzam fakt swojej pomyłki…a to zupełnie dwie różne rzeczy- wyszczerzyłam zęby w kwadratowym uśmiechu.
- Ty wiesz swoje, ja znam prawdę – Biersack szybko zripostował.
- Tylko Ci się tak wydaje…- rzuciłam i ruszyłam do przodu – trzeba obejść fabrykę z dwóch stron, spotkamy się z tyłu...może będą jakieś dodatkowe wejścia, jakieś przybudówki, czy dziury…to nie jest nowe budownictwo, albo może coś sobie tam bezdomni wygrzebali…
- Pomysł dobry, może pozwoli coś więcej się dowiedzieć, kto tu przebywa, bądź przebywał…- dogonił mnie i zakręcił w prostopadła alejkę – ja przejdę naokoło, a Ty obejrzyj ją od strony tej uliczki, która graniczy ze ścianą ogrodzenia.
Kiwnęłam głową na znak zgody i ruszyłam w wyznaczonym kierunku.
- Blackrist – głos upadłego zatrzymał mnie, więc odwróciłam się znowu – tylko nie pakuj się jeszcze w żadne kłopoty…to ma być rekonesans...zrozumiano? – jego głos był poważany, raczej twardy, który nie pozwala na sprzeciw…choć może z odrobiną ukrywanej troski.
- Postaram się mości Szefie – uśmiechnęłam się zawadiacko, odwróciłam i pomknęłam dalej już jako kruk.
<Panie Szefie, dokończysz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz