środa, 23 kwietnia 2014

Od Alesyi CD Biersacka

„Kurwa…nie nawiedzę tego spojrzenia. Szczególnie w jego wykonaniu” Myśl przemknęła mi przez głowę i nieprzyjemnie drażniła struny zwane uczuciami. Tylko czy ja miałam jakieś uczucia? Zapewne wiele osób gromko zakpiłoby, przypisując coś takiego jej „osławionemu” pyskatemu charakterkowi. Mimo wszystko niewygodne czucia się odezwały, więc po swojemu wkopałam je głęboko.
W końcu ruszyliśmy. Mości Biersack nie był na tyle uprzejmy, by podzielić się informacją gdzie w ogóle zmierzamy. Ruszył nie oglądając się, więc by go dogonić, musiałam przybrać swoją skrzydlatą, kruczą postać. Tyle szczęścia, że nie próbował się ze mną ścigać lub złośliwie zostawiać z tyłu. Wiedziałam, że gdyby chciał, bez trudu pomknąłby na tyle szybko, by zniknąć mi z oczu. Pozostał na widoczności, od czasu do czasu oglądając się, czy gdzieś pewnie nie gwizdnęłam w kalendarz.
Minusem przemiany była oczywiście niemożność porozumiewania się ludzkim językiem…więc moje skrzeki nie robiły na nim wrażenia. Chyba jednak złośliwe ignorująca moje próby porozumienia się….a może po prostu potrzebował chwili wytchnienia? Z dala od zgiełku wariatów, jaki tworzyliśmy w naszej pseudo-zdrowej-zamkowej-rodzince? A może jeszcze coś innego. Nawet jakbym chciała, nie miałam szansy spojrzeć mu w twarz i wyczytać cokolwiek.
No ale…jak to ja, nie dam za długo żyć w błogiej ciszy. Na tyle blisko znalazłam się jego postaci, by kilka razy złapać za te jego czarnizne włosy, które pod wpływem wiatru targały się, niczym flagi.
Początkowo, chyba nieświadomy moich zamiarów, tylko odpychał ręką. W końcu jednak wrócił myślami do rzeczywistości, by zrozumieć moje intencje.
Nie wiem ile czasu już tak lecieliśmy, ale nawet jemu przydałby się odpoczynek. Przelatywaliśmy akurat nad kilkoma wieżowcami, których dachy stanowiły tymczasowo idealne miejsce na postój…
Moja zmiana standardowo wywołała lekkie wyładowanie. Biersack wylądował tuż obok.
- I co tym razem Blackrist?
Posłałam mu spojrzenie spod półprzymkniętych powiek.
- A jak myślisz mości Bierscacku? Może byłbyś tak łaskaw podzielić się swą niezmierzoną wiedzą, dokąd do cholery w ogóle zmierzamy? Nie żebym narzekała, ja tam mogę podróżować gdziekolwiek…ale przydałaby mi się taka informacja…tak na przyszłość – westchnęła - Mamy jakiś plan?
Biersack skrzywił się w lekkim uśmiechu
- Myślałem, że wystarczająco dużo podsłuchałaś….
- Tak! Podsłuchałam wszystko, ale jakbyś jeszcze nie zauważył, nie umiem czytać w myślach…a jak rozmawiasz sam ze sobą, to ciężko mi Cię tam w głowie podsłuchiwać – wiedział, że zakpiłam, ale zrozumiał...chyba.
Stałam znowu, jak przy pierwszym spotkaniu, naprzeciw niego, z zadartą do góry głową i wyzywającym spojrzeniem. I znowu te cholerne ciarki. Czemu on ma takie magnetyczne spojrzenie? Czy on robi to specjalnie? Broń na Blackristy czy jak?
- Po prostu ustalmy choć punkt zaczepienia, żebym wiedziała, jaki jest najbliższy element docelowy.
- Musimy znaleźć Noatha, jak wiesz….- zaczął powoli, chyba próbując poskładać wszystkie informacje jakie posiadał w jedną kupę.
- Tak, tylko – do cholery – ja nawet nie wiem, jak ten Noath wasz wygląda. Mogę szukać każdego, ale co nieco trzeba mi zdradzić. COKOLWIEK.
- Po pierwsze, to anioł o specyficznym charakterze i zdolnościach leczniczych…i…ma wiewiórkę.
Przez chwilę zastanawiałam się czy mówi poważnie.
- Wiewiórkę?
- Tak, Sziszi miała na imię…chyba bardzo lubili nutellę…no i ten smok kawowy, co u nas przebywa, to jego robota.
- Wiewiórki? – głupi uśmiech wykwitł mi na twarz, próbując wyobrazić sobie czarującą wiewiórkę.
- Nie głupia, Noatha – Mimo próby powagi, nawet Upadły nie krył śmiechu.
- Chyba bym ich polubiła…
Biersack spojrzał na mnie rozbawiony.
- No z Sziszi na pewno byś się dogadała…z tego co mi wiadomo, tez z niej taka złośliwa bestyjka…
- Nazywasz mnie złośliwą bestią? – Biersack chyba chciał właśnie się tłumaczyć, ale przerwałam mu machnięciem ręki – Za dużo już dziś nasłuchałam się komplementów…- wyszczerzyłam się w uśmiechu. To gdzie w takim razie najpierw ruszamy? Wiem, że Lux miała te swoje wizje (mam nadzieję, że to nie TE wizje, które sama miewałam po pewnych..ekhem…eliksirach…)
- Z tego co mówiła Lux, trzeba nam najpierw sprawdzić ostatnie miejsce, gdzie jeszcze można było go wyczuć.
- Czyli? – niecierpliwie stuknęłam go palcem w pierś. Nawet się nie cofnął.
- Nazwy miejscowości nie znam, ale jest w pobliżu Los Angeles…czyli jakieś kilka godzin stąd na wschód.
Westchnęłam. Czyli znowu będę musiała za nim gonić.
***
Dotarliśmy nieco później niż myśleliśmy. Owo miasteczko okazało się sporej wielkości miastem, raczej zaniedbanym. Coś jakby slumsowe „odpady” światłego Los Angeles. Więcej tu było podupadłych blokowisk, starych samochodów i pozdzieranych reklam. Jeśli jakichś ludzi widzieliśmy, to przemykali chyłkiem jak szczury. Nawet zbytnio nie musieliśmy się kryć, bo większość alb miała w głęboki poważaniu innych, albo od tych innych się kryła. Wylądowaliśmy w jednym z wielu zaułków, w którym spało kilku pijaczynków. Nawet się nie podnieśli, a na szum skrzydeł tylko głośniej zachrapali.
- Ciekawa okolica, te cudowne zapachy i roztaczające się piękno..brudu nie powiem…szczególnie "miłe" dla aniołów…
- Noath nie był tu raczej dla przyjemności…on tez kogoś szukał – mówiliśmy oczywiście szeptem.
- No to widać miał pecha…choć mam nadzieję, że nie jest jakimś przeklętym czymś tam i nam tez skapnie tegoż pechu…
Mijaliśmy kolejne budynki, przy których Biersack co chwile zatrzymywał się i koncentrował, próbując chyba znaleźć właściwe miejsce. W końcu na dłużej zatrzymaliśmy się przed czymś, co kiedyś musiało być fabryka, magazynem, czy jakimś podobnym cholerstwem. Nieduża, zbudowana z cegieł i stalowych żerdzi, bardziej przypominała teatralna scenę. Ot idealna na porwania…aż się wręcz prosiło o takie „wyzwania”. Oczywiście też, było zamknięte i ogrodzone, choć to akurat nie był dla nas problem żaden. Już miałam beztrosko ruszyć, próbując z kopniaka otworzyć zamknięte na łańcuch bramę, ale w ostatniej chwili Biersack złapał mnie gwałtownie za ramię, aż syknęłam z bólu. Chciałam już rzucić w niego jakimś głośnym przekleństwem, a ten szarpnął mnie znowu zatykając mi usta i przyciągając do siebie, do ściany budynku obok fabryki.
- Wybacz Blackrist za gwałtowność, ale patrz, tam ktoś jest…i nie jest to człowiek.
Przestałam się szarpać. Cholera był silny, choć pewnie w innym wypadku bardziej bym się postarała o wyswobodzenie. Pokiwałam głową, że rozumiem, więc upadły zabrał dłoń z moich ust. Próbował dostrzec postać, o której mówił, ale ciężko mi było dostrzec tam cokolwiek prócz coraz ciemniejszej szarości ścian. Zbliżał się wieczór.
- Co robimy Biersack? – jedną ręką nadal obejmował mnie ramieniem, a drugą opierał się o ścianę, próbując lekko wychylać się, choć prawdopodobnie bardziej polegał na tych wewnętrznych zmysłach, czy zdolnościach.
<Andy?>

5 komentarzy:

  1. "Z dala od zgiełku wariatów, jaki tworzyliśmy w naszej pseudo-zdrowej-zamkowej-rodzince? " piękne:')
    I jedno mnie zastanawia. Wygwiazdkowałaś "cholera" pod koniec, a opowiadanie zaczęłaś od soczystego "kurwa" z którym nie zrobiłaś nic xDD Pi razy oko. XDD
    ~Yeiazel i Kaamiach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, to moja sprawka xD Wkurza mnie gwiazdkowanie, a to kurwa przy pisaniu tytułu rzuciło mi się w oczy i odgwiazdkowałam :p Przyznaję się, bijcie.
      //Sirah/Andrew

      Usuń
    2. Odgwiazdkowałam cholerę :p

      Usuń
    3. Mnie też gwiazdkowanie denerwuje xDD
      ~Y.K.

      Usuń
    4. Ale howrse nie pozwala pisać cholera ;__;

      Usuń