wtorek, 29 kwietnia 2014

A ja znowu wybywam

Jak wyżej. Jutro wyjeżdżam (majówka) i będę jakoś w poniedziałek.

Alesya, jak nie chcesz czekać to możesz sobie odpuścić czekanie na moją kontynuację, chyba, że napiszę ją dziś :)
Po majówce już będę raczej siedziała na tyłku w domu.


//Domyślcie się kto


PS. Usuwam te monety, pomyślę nad jakimś zastępstwem.

Od Divalona CD Yeiazel


-Jasne -wstałem i trzepnąłem kolana- jeśli twój szef kocha makulature i niema nic przeciwko...
Wzruszyła ramionami.
-A kto to tam wie?
Uśmiechnąłem się. Raczej kiepsko rozmawiam. Jestem typem samotnika ale jeżeli już musze gadać....
- Zupełnie nie wiem -zagadnąłem ją po drodze- po co papier na zwierzaka. Żeby nie zginął? Żeby wstawić go przed sądem za te kruki? -pokręciłem głową gdy skręciliśmy za róg korytarza- po jeżeli tak to ja będe wszystkiemu zaprzeczał.
-Spokojnie -powiedziała- to nie z tego powodu..
Odetchnąłem spokojnie.
-Świetnie -mrugnąłem poprawiając włosy- byleby to środy....
Po chwili staneliśmy przed dębowymi drzwiami
- To tutaj -powiedziała Yeiazel i zapukała
<Yeiazel?>

niedziela, 27 kwietnia 2014

Od Yeiazel C.D Divalona

Spojrzałam na białowłosego anioła, mrużąc oczy. Kalifornijskie słońce grzało dziś mocno, powietrze było parne i gęste. Nie wiem, kto by chciał w taką pogodę siedzieć na rozgrzanym dachu.
-Ty jesteś...-szukałam przez chwilę dobrego słowa-właścicielem takiej jednej lwicy?
Założył ręce pod głowę, najwidoczniej nie miał zamiaru wstawać. Kucnęłam.
-Możliwe. Zależy, czemu pytasz.
-Gania kruki, a trochę ich tu mamy-rzuciłam lekko poirytowanym tonem. Muszę jednak przyznać, że anioł, Divalon najprawdopodobniej, nie zapowiadał się aż tak fatalnie jak większość pełnoprawnych skrzydlatych.
-Problemy?-Gwizdnął cicho.-W takim razie nie znam Sary.
Uśmiechnęłam się krzywo, zaplatając ręce na piersi.
-Poza tym nie zarejestrowałeś, że masz zwierzaka. -W końcu na mnie spojrzał.
-Nie jesteś przywódczynią aniołów, tylko upadłą-stwierdził, taksując mnie spojrzeniem jasnych tęczówek. W jego tonie nie było pogardy ani wyższości, z którą aniołowie często odnoszą się do upadłych pozbawionych skrzydeł -czyli takich jak ja. Divalon po prostu stwierdził fakt.
-Luxia miała dziś już wystarczająco wiele przygód...-Przypomniałam sobie Harry'ego i aż się wzdrygnęłam. Obleśny cham. -Ja za to jestem drugą przywódczynią upadłych i też muszę mieć wszystko na oku.
-Czy żeby dłubać w zębie, też będę musiał mieć papierkowe pozwolenie?-zapytał, lekko znudzony. Wzruszyłam ramionami.
-Kto wie? Nasz główny szef kocha makulaturę. Idziemy?

<trochę nie wiedziałam jak charakteryzować Divalona, bo jeszcze nic od jego imienia nie czytałam. Starałam trzymać się danych z karty, choć w wypadku drugiej postaci autor się ich nie stosował. Mniejsza o to wszystko xDD Divalonie, czyń honory ;p>

sobota, 26 kwietnia 2014

Od Noatha

Siedziałem wpatrzony w horyzont. Nie robiłem nic innego od kilku godzin. Gapiłem się niemiłosiernie w horyzont. Szalupa łagodnie kołysała się na płytkich falach oceanu Spokojnego. Chociaż… może Atlantyckiego? Licho ich wie, gdzie mnie wysadzili. Mogłem być jednocześnie w bezmiarze czyśćca jak i na jakimkolwiek morzu czy oceanie tego świata.
Licho ich wie…
Wiem, że byłem w miejscu, gdzie nie przetną się żadne szlaki tankowców, kutrów rybackich ani nawet wycieczkowców… Wsadzili mnie na kompletne odludzie oceaniczne.
A ja gapiłem się bezczelnie w horyzont…
Bez wody, bez jedzenia, bez wioseł, bez żagla, bez skrzydeł po prostu – sam na środku oceanu, …
- Kurwa no lepiej się nie dało?! – wybuchłem nagle podrywając się z miejsca.
Łódka zakołysała się niebezpiecznie. A mi odpowiedziała piekielna, znienawidzona cisza. Chmury płynęły spokojnie zapowiadając deszcz. Ławice ocierały się o dno łodzi. Zimne powietrze uderzało w płuca. Wiatr hulał nad moją głową przypominając o godzinach lotu nad Ameryką…
A ja byłem sam… Zapomniany na końcu świata, pogrążony w swoich myślach i ponurych przypuszczeniach...
Wyprostowałem się i z jeszcze większą nienawiścią spojrzałem w horyzont. Płaską jak naleśnik linię na granicy nieba i oceanu. W pierwsze gwiazdy pojawiające się na błękitnej kopule. W melancholijny odcień fioletu zmieszanego z ciepłą czerwienią. W jasne smugi słońca na wodzie… A później pomyślałem, że to będzie mój jedyny widok do końca mojego życia… Jeżeli dożyję… Jeżeli.
Zmęczony przekręciłem głowę, zakasałem rękawy jak ktoś kto zawsze musi robić tą brudną robotę i zabrałem się do łatania dziurawego kadłuba…

***

Moja Nadzieja – bo tak głosiły wyblakłe litery na jednym z boków mojej łódki ( cóż to za ironia z tą nadzieją… ) – nie była jakoś specjalnie dostosowana do długich podróży za ocean, była stara, miejscami przerdzewiała i przegnita. Po podłodze walały się świeże i zasuszone wodorosty, przez cały czas brodziłem po kostki w mule, a jedynym sprzętem jaki tu miałem był metr liny, którą była przywiązana do mola, na którym stała tyle czasu…
Obawiałem się, że moja szalupa prędzej czy później pójdzie na dno, a ja – niestety – razem z nią. Później to już tylko kwestia godziny, dwóch zanim nie zatonę, albo zamarznę, bo woda była tu nader lodowata…
Piękny obraz najbliższej przyszłości.
W powietrzu rozległ się odgłos dartej koszuli i pośpieszne utykanie jej w dziurawych miejscach. Głuche chlupanie świadczyło o tym że zmęczony chciałem przedrzeć się na drugą stronę mojej łodzi. Chol*ra czemu to ja muszę mieć takiego pecha do zepsutych rzeczy?
Dlaczego, co?
Moje nogi coraz trudniej radziły sobie z tak grubą warstwą błota na koskach więc usiadłem na burcie zrozpaczony i zanurzyłem je w lodowatą cerń oceanu. Jedyną rzeczą pozytywną było to, że moje buty schowałem do jedynego miejsca na tym wraku, gdzie woda jeszcze nie podeszła, więc ucierpiały tylko moje spodnie i koszula.
Wiem, że wyglądałem okropnie. Mój stan był opłakany. Cały umazany mułem portowym, glonami na łydkach, podartą śmierdzącą solą koszulą i zdrętwiałymi od zimnego wiatru spodniami – wyglądałem jak rozbitek na nieprzyjaznych lądach. A czułem się podobnie. Jedyne co chciałem teraz osiągnąć to dotrzeć wreszcie do jakiegoś lądu i zakończyć moją misję. Muszę za wszelką cenę odnaleźć tą Nadzieję, jeżeli nie dla siebie to dla innych na których mi jeszcze zależy, chcę by było jeszcze to jutro – a wiem, że nadchodzi ono coraz trudniej…
Moje rozmyślania przerwał nagły podmuch Świerzego, suchego powietrza. Wyczułem silną aurę jakiegoś Anioła i moje ciało przeszły nagłe dreszcze. Na niebie pojawiła się biała przeciągła kreska. Wstałem pośpiesznie. Serce chciało wyskoczyć mi z klatki piersiowej. To Coś zmierzało do mnie. I przekraczało prędkość dźwięku z tego co zdążyłem wywnioskować. To nie mogło być nic dobrego.
W tym momencie tylko modliłem się, by nie był to jeden z Aniołów Cienia, które były w miejscu gdzie jakiś czas przebywałem. Bo to oznaczało by koniec, mój i całej ludzkości…

***

Uszy przeszył szelest materiału i suchych liści. Oko nie zauważyło kiedy zniżył lot. Ale teraz stał tylko metr ode mnie i wzburzał fale na około. Daleko odezwał się głośny grzmot. Burza była już blisko, a krople deszczu jak pociski siekały moją suchą twarz.
Jego skrzydła miały barwę wypalonej gliny, pachniały ziemią i listowiem. Oplatały go jak płaszcz i wydawały niepokojący odgłos grzechotek. Nie widziałem jego twarzy ukrywał ją szczelnie pod grubym, wełnianym kapturem w dziwne indiańskie wzory. Jego dłonie zaciśnięte okrywały kolorowe rękawiczki teraz spoczywające luźno przy jego ciele. Miał skurzane buty i lniane beżowe spodnie. Otaczała go magia i złota aura czasu. Nie był normalnym Aniołem… Nie był nawet Upadłym… Nie był co gorsza Aniołem Cienia… Był… czymś o wiele potężniejszym.
Strach ugrzązł mi w gardle. Nie mogłem zrobić kroku. Nigdy nie widziałem takiego ogromu mocy w żywym ciele. To mógł być tylko...
- Aeternum – wyszeptałem z przerażeniem, a później ... zapadłem w niespokojną ciemność.

CDN?


Obrazek do tej farsy: (nie wiedziałam gdzie go dodać ;_; //Luxia)


Od Divalona

- Co za spokój - mrugnąłem patrząc za okno - nawet za spokojnie...
Sara podeszła do mnie.
"To nic jeszcze nie oznacza" - przekazała mi w myślach - "to może znaczyć, że nic się nie wydarzy albo to cisza przed burzą"
- Masz racje - poklepałem ją po głowie - nie ma się co martwić nadaremnie. Musze chyba się przewietrzyć - ruszyłem w stronę drzwi, ale odwróciłem się do Sary - "idziesz?" - spytałem się telepatycznie
Moja lwica pokręciła głową.
"Nie" - odpowiedziała mi również w myślach - "mam pare rzeczy do zrobienia. Miłej zabawy"
-Wzajemnie - powiedziałem głośno i ruszyłem na zewnątrz.
Przywitało mnie ciepłe słońce. Ah, jak miło się wygrzewać w jego blasku...Chociaż wiem, że za godzinę będę tego żałować, ułożyłem się wygodnie na dachu, złożyłem nogę na nogę i zamknąłem oczy.
Kilka minut później poczułem jak ktoś się zbliża. Otworzyłem oczy i właśnie zamierzałem krzyknąć czego tutaj szuka gdy ktoś na mnie wpadł.
- Ej! - wstałem - uważaj gdzie gdzie chodzisz! Oczu nie masz czy co?
Anioł nieporadnie coś zamruczał.

<Dokończy ktoś?>

Od Sitaela - O krokodylu, który jeździł koleją

Opowiem wam teraz historie, którą usłyszałem kiedyś gdy przebywałem w Warszawie. Na początku nie mogłem w nią uwierzyć, ale gdy spotkałem bohatera tego opowiadania zrozumiałem, że wszystko jest możliwe. Jeśli tylko nie brak ci pomysłów.
To się zaczęło pięknego, wiosennego dnia gdy pewien krokodyl (nazwijmy go Zdzisio) leżał sobie w swojej jaskini w miejskim zoo i marzył. Chciał być konduktorem i zwiedzać świat. Jego rówieśnicy go wyśmiewali, bo nie mogli sobie wyobrazić, że ktoś taki jak on mógłby prowadzić kolej. Tego dnia Zdzisio postanowił wziąć się w garść. Kiedy strażnicy nie patrzyli, wymknął się i ruszył w stronę metra, kiedy tam dotarł (oczywiście) wystraszył wszystkich co do jody i wsiadł na pociąg. W środku stanął zdumiony. Nigdy nie widział tylu przycisków. Zaczął je wciskać na chybił trafił i w końcu (po dwóch godzinach) nauczył się prowadzić i wyruszył w swoją pierwszą podróż po Warszawie. Ach, jak się ucieszył! Lecz niestety kiedy wrócił, czekała już na niego ochrona. Zabrali go zdumieni z powrotem to zoo i kilka dni później (dzięki staraniom kilkunastom osób) Zdzisio stał się pierwszym krokodylem-konduktorem.
To by było na tyle. Jaki z tego morał? Spełniaj marzenia, bo jeśli chcesz to mogą się spełnić. Następny rozdział: O świętym co wypadł za burtę.

Bzdety, na które macie odpowiedzieć (:

No, już jestem. Myślałam, że wrócę do domu w niedzielę, ale po zawodach pojechałam jednak do domu.
Można do mnie wszystko wysyłać i skarżyć się na niedobrą i złą Luxię, która bezczelnie wygania was z gabinetu.

Co do spraw organizacyjnych:
Uno - usunąć monety? I tak ich nigdy nie dodaję, bo zapominam :p Broń sobie każdy wybierze jaką tam chce i będzie spokój.

Due - Agato Eller (Yeiazel, Kaamel), od kiedy do kiedy konkretnie cię nie będzie?

Tre - Ma ktokolwiek kontakt z magdateo11 (Jeff)? Mi nie odpisuje...


No, już was nie zanudzam. Proszę o odpowiedzi.

//Arya Svit'kona, czyli Andy-Czarny-Szefu oraz Sirah

piątek, 25 kwietnia 2014

Od Sitaela - C.D Luxii

Przyjrzałem się uważnie Harry'emu leżącemu na podłodze.
- Me prometí que no hará nada, pero no puedo estar de mantener mi - mrugnąłem cicho to Lux
i podszedłem do anioła.
- Słuchaj - powiedziałem podnosząc go za kołnierz - ustalmy parę spraw. Nie wiem co tu się działo i ciesz się z tego bo mogło być gorzej. Nie lubię jak ktoś mi dziewczynę podrywa, bo wtedy się robię nieprzyjemny... A wiesz mi, nie chciałbyś zobaczyć mnie wkurzonego. Więc jak jeszcze raz to się zdarzy, to como el amor de madre, tak ci skopie tyłek, że polecisz stąd do Plutona i nie usiądziesz przez bity miesiąc. Zrozumiałeś? - potrząsnąłem nim - Świetnie. I żeby więcej nie wchodził mi w drogę. - wywlokłem go za drzwi.
Wróciłem do biurka Lux i patrzyłem jak układa papiery zamroczone krwią.
- Fiu fiu - gwizdnąłem - Zmieniłaś się w tygrysa i urwałaś mu jelita?
- Nie - odparła z godnością ale po chwili dodała - w jakim języku ty gadałeś?
- Ahh - na chwile zamknąłem oczy - zapomniałem, że ty go nie znasz. To był hiszpański.
- Jesteś latynosem? - zdziwiła się
- Jasne! A jak myślisz skąd mam taką karnacje? - zaśmiałem się - żartowałem. Po prostu większość swojego życia spędziłem w Hiszpani, a potem podróżowałem po świecie. Poznałem fajne osoby i niezłe historie... Kiedyś ci je opowiem...

<Lux?>

Ważna informacja

Witajcie! Od dzisiaj, tak naprawdę to od wczoraj wysyłacie opowiadania do mnie czyli do Luxii (Tuśka.) do odwołania.
Ostatnio zwiększyła się aktywność na większą. *o* Oby tak dalej.

Pozdrawiam.
// Luxia

Od Luxii - C.D Sitaela

- Wyjdźcie, proszę. - Złapałam się za skroń
Nez chciał coś dodać, ale zrezygnowany wyszedł, puszczając w drzwiach Upadłą. Harry ciągle leżał nieruchomy i zakrwawiony na drewnianej, chłodnej podłodze mojego gabinetu. Podniosłam się, swobodnym krokiem ruszając w stronę Anioła.
- Nigdy więcej nie próbuj robić czegoś takiego... - Klękłam przy nim na jedno kolano, łapiąc dłonią jego brodę i odwracając ją w swoją stronę. - Nigdy więcej...
W jego oczach na nowo wyczytywałam rozbawienie. Bawiło go to, że miał rozciętą wargę i sine okolice szyi... Zdecydowanie był niezrównoważony psychicznie. Chłopak uniósł ręke w moją stronę, dotykając nią mojego przedramienia. Natychmiast wstałam, unikałam jego jakiegokolwiek dotyku. Nie to, że się bałam, lecz jego dotyk paraliżował moje ciało od góry do dołu. Odsunęłam się, uderzając dolną częścią kręgosłupa o biurko. Usłyszałam ponownie jego złośliwy czy nawet szyderczy śmiech. Spojrzałam na niego litościwym wzrokiem, siadając na krześle.
Przez dłuższą chwilę nie zwracałam na niego uwagi, przekładając zżółkniałe i poplamione kawą papiery do szuflady. W pewnej chwili do pokoju wparował rozłoszczony Sitael z rękami podniesionymi ku górze, wykrzykując prawdopodobnie przekleństwa w innym języku.
- Lux! Co ty wyrabiasz?! - Wypowiedział to tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam
- Sitael, ja...
- Nie tłumacz się, proszę... - Przerwał mi nieco łagodniejszym tonem
- Nie mam się z czego tłumaczyć. Nawet tego nie zamierzałam. Nie wierzysz mi?
- Chcę ci uwierzyć. - Puścił mi zawadiacki uśmiech. - I wierzę.
Odwzajemniłam jego gest, wstając z krzesła. Podeszłam do Sitaela, cmoknęłam go w policzek, a następnie oparłam do drzwi, wpatrując się w ruchy Anioła leżącego na ziemi.

<Sitael? Dokończysz?>

Od Alesyi CD Biersacka

Jakkolwiek sytuacja nie była wesoła, to nie licząc irytacji…na wszystko, nic nie próbowało mnie doprowadzić do szału. Może tylko ten wszechogarniający smród i zaduch, który niczym zaraza przenikała nawet ubranie. Ciężko dodatkowo było cokolwiek dostrzec na niebie. Może i nie byłam rozmarzoną wielbicielką nieba (w jakimkolwiek znaczeniu), ale obecność gwiazd w dziwny sposób działała kojąco. Teraz, choć nie miałam problemów z widzeniem w ciemnościach, odczuwałam dziwny niepokój. Może jednak chodziło przede wszystkim o obecność demonów? Miałam przecież z nimi kontakt, fakt minimalny, ale potrafiłam odróżnić TAKIE niepokoje. Na wpół zamglone rozmyślania przerwał mi cichy, choć wyraźny głos Biersacka.
- Jeśli będziesz się tak wiercić i przewracać, to po pierwsze nie zaśniesz wcale, po drugie, nie dasz mi zasnąć, po trzecie przyciągniesz tu nieproszonych gości…a po czwarte… - i tu nie dałam już mu dokończyć, domyślając się konkluzji.
-…po czwarte, to sam się zamknij – odpowiedziało mi tylko westchnienie, a po chwili słyszałam już dość miarowy oddech jego snu. Choć stawiałam, że udawał. Za często go widziałam pracującego w nocy, by dać wiarę, że pozwolił sobie w takich warunkach na sen. Stawiam nawet, że będzie próbował czuwać całą noc. Tym razem ja westchnęłam.
- Albo dzielimy się wartą, albo żadne z nas nie będzie spało… - nie odpowiedział dłuższą chwilę, ale kiedy podniosłam się, by oprzeć się o ścianę, w końcu się odezwał. Ha! wiedziałam.
- …ale ja biorę pierwszą wartę – podniósł się mrużąc oczy. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, oparci o przeciwległe ściany zaułku. Skrzywiłam się w lekkim uśmiechu.
- Taaak, jasne i obudzę się nad ranem, a Ty nawet nie piśniesz.
- Masz i tak wyjście, jak sama mówiłaś, albo żadne z nas nie zaśnie, albo przynajmniej jedno…-moja tendencja do przerywania w połowie zdania wygrała.
- Chyba serio Ci na mózg pada…co Ty myślisz Biersack, że będziesz tak zarywał każdą nockę? Albo się dzielimy, albo będzie bida…Sam wiesz dobrze, że mam rację…a jutro każde z nas musi być przytomne…bo jakkolwiek wiesz, że TAM polezę, to samej mnie nie puścisz…mylę się?
Uśmiechnęłam się z tryumfem, gdy wykrzywił twarz w grymasie zrezygnowania.
- I tak biorę pierwszą wartę.
- Dobranoc – odwróciłam się plecami przykrywając płaszczem…bardziej chroniąc się przed „zapachami” niż przed chłodem...i przed spojrzeniem niebieskich oczu Biersacka.
***
Wystarczyło, że poczułam dotyk na plecach, a zerwałam się, całkowicie przytomniejąc. Odwróciłam się od razu gotowa zaatakować… przede mną, opierając się o kolano, stał Upadły. Nie był to jednak Andy, nie widziałam go nawet w pobliżu. Nie czułam też jednak strachu, jakbym mężczyznę przed sobą doskonale znała. Miał długie, proste czarne włosy, ciemnozielone, kocie oczy i śniadą cerę, ubrany całkowicie w czerń. Kim do ch*lery był i czemu nie poczęstowałam go na powitanie kopniakiem?
- Nie powinnaś się interesować tą sytuacją Moja Droga, Jemu się to nie spodoba – głos miał niski, ale przyjemnie melodyjny, a do tego wywołujący ciarki. Było w nim coś niepokojącego, jakaś ukryta groza choć nie skierowana do mnie.
- To w co się pakuję, jest chyba wyłącznie moją sprawą, nie sądzisz? – uśmiechną się na moje słowa, lekko błyskając bielą ostrych zębów.
- Jak zawsze harda…ale wierz mi, Jemu się to nie spodoba – głos mu złagodniał – będzie lepiej jak stąd znikniesz, za dużo tu ognia...nawet dla Ciebie.
- Bo?...- uniosłam wyzywająco podbródek.
- ..bo Jemu się to nie spodoba Kochanie…- po czym gwałtownie zasłonił mi dłonią twarz. Myślałam, że poczuję ból, ale ogarnęła mnie tylko cisza i czerń, a jego słowa nadal dźwięczały mi w głowie, niczym echo.
- Nie!...
Zerwałam się. Znajdowałam się znowu w zaułku, a chłód ściany przywracał zmysły do rzeczywistości. Obok siedział Biersack z malującym się zaskoczeniem na twarzy. Głupi sen…
- Właśnie miałem Cię budzić…jeśli nadal przystajesz na propozycję zmiany wartowania – przyglądał mi się bacznie, jakby próbował wyczytać coś z mojej twarzy.
- Moja kolej, to moja kolej, już to omawialiśmy – może zabrzmiało to trochę oschle, ale nie chciałam, by wziął mnie za paranoiczkę, co to niepokoi się na byle koszmar…jeśli można to było nazwać koszmarem. Wstałam, by rozprostować nogi, a upadły nadal w pozycji siedzącej, przymknął oczy. Tym razem chyba zasnął. Nawet jeśli się coś działo wcześniej w nocy, to się z tym nie zdradził.
Do rana nie wydarzyło się nic, ponad szmery szczurów, ciche odgłosy jakichś kłótni, czy przemykających gdzieś nadal ludzi. Czekałam, aż będzie wystarczająco jasno, by wszelkie cienie zniknęły. Biersack obudził się chwile potem. Nie wiedziałam, jak mógł spać cały czas w jednej pozycji…chyba nawet przez sen musiał czuwać.
- Masz, szybkie śniadanie i ruszamy…tym razem żadnych „podziemno-piekielnych szczurów” nie powinno być o tej porze… - rzuciłam mu jabłko, a ten zręcznie złapał je w locie.
- Wyczuwam w Twoim głosie zawód… - upadły uśmiechnął się krzywo.
Wydęłam usta, które od wczoraj zdążyły się nieźle zagoić, więc nie miałam problemu z mówieniem, przynajmniej do czasu, aż znowu mnie coś wpieni.
- Po prostu lubię jak coś się dzieje i tyle….a jeszcze jak ma się okazję przekopać parę demonicznych tyłków…sam rozumiesz – uśmiechnęłam się szeroko.
- I tak stawiam, że jeśli coś tam było w nocy, to COŚ, będzie i w dzień, choć może będą mniej uważni…więc pewnie i tak będziesz miała pole do popisu.
Zebraliśmy tych kilka rzeczy, jakie spakowaliśmy ze sobą z zamku i ruszyliśmy prawie tą samą drogą co wczorajszego wieczoru, i choć wtedy losowo wybierałam drogę (no może ni licząc głupiej wyliczanki), to całkiem nieźle odnajdywałam charakterystyczne elementy świadczące, że idziemy w dobrym kierunku. Biersack milczał, chyba już tworząc w myślach jakiś plan. Zatrzymaliśmy się ulicę przed miejscem, gdzie każde z nas rozpoznawało z daleka szarą bryłę fabryki.
- Zdajesz sobie sprawę Blackrist, że nie wchodzimy frontem?
- Taaak, wiem…wczoraj się trochę zagalopowałam…
- Jak miło, że przyznajesz mi rację…takie to dla Ciebie nienaturalne- zaśmiał się cicho.
- Nie przyznaję Tobie racji…tylko stwierdzam fakt swojej pomyłki…a to zupełnie dwie różne rzeczy- wyszczerzyłam zęby w kwadratowym uśmiechu.
- Ty wiesz swoje, ja znam prawdę – Biersack szybko zripostował.
- Tylko Ci się tak wydaje…- rzuciłam i ruszyłam do przodu – trzeba obejść fabrykę z dwóch stron, spotkamy się z tyłu...może będą jakieś dodatkowe wejścia, jakieś przybudówki, czy dziury…to nie jest nowe budownictwo, albo może coś sobie tam bezdomni wygrzebali…
- Pomysł dobry, może pozwoli coś więcej się dowiedzieć, kto tu przebywa, bądź przebywał…- dogonił mnie i zakręcił w prostopadła alejkę – ja przejdę naokoło, a Ty obejrzyj ją od strony tej uliczki, która graniczy ze ścianą ogrodzenia.
Kiwnęłam głową na znak zgody i ruszyłam w wyznaczonym kierunku.
- Blackrist – głos upadłego zatrzymał mnie, więc odwróciłam się znowu – tylko nie pakuj się jeszcze w żadne kłopoty…to ma być rekonesans...zrozumiano? – jego głos był poważany, raczej twardy, który nie pozwala na sprzeciw…choć może z odrobiną ukrywanej troski.
- Postaram się mości Szefie – uśmiechnęłam się zawadiacko, odwróciłam i pomknęłam dalej już jako kruk.
<Panie Szefie, dokończysz?>

środa, 23 kwietnia 2014

Od Andy'ego CD Alesyi

To miejsce mi się nie podobało, nie przez swój charakterystyczny wygląd, czy dziwnych ludzi - tutaj zwyczajnie cuchnęło. W powietrzu wyraźnie unosił się smród demonów, który towarzyszył mi podczas tych miesięcy w Piekle. Z kolei w Niebie zadawałem się głównie z Mocami, a anioły z tego chóru mają codziennie styczność ze sługami Szatana.
Wrażenie demonicznej obecności nasilało się wraz z bliskością jakiejś opuszczonej fabryki. Blackrist wyraźnie się ożywiła i beztrosko podeszła do bramy, gdy kątem oka dostrzegłem dziwną postać. Zdecydowanie nie był to człowiek, zdeformowane stworzenie przypominało raczej rogatą mieszankę człowieka i ogromnej ropuchy - od postaci nawet z daleka emanowała piekielna aura.
Bez wahania chwyciłem za ramię protestującą Alesyę i odciągnąłem ją za róg, zatykając chętne do przekleństw usta.
- Wybacz, Blackrist, za gwałtowność, ale patrz, tam ktoś jest…i nie jest to człowiek.
Dziewczyna uspokoiła się i kiwnęła głową, na znak, że zrozumiała. Zabrałem rękę z jej wiecznie poranionych ust i poluźniłem uścisk, tak, że jedynie trzymałem dłoń między łopatkami dziewczyny. Raz po raz zerkałem na wejście, ale nie udało mi się dojrzeć nic więcej.
- Co robimy, Biersack? - zapytała upadła, wyglądając zza moich pleców.
Z powrotem oparłem się o mur budynku i w zastanowieniu przygryzłem wewnętrzną część policzka. Opcji było kilka, ale jaka jest najlepsza?
- Proponuję - zacząłem niepewnie - abyśmy na razie po prostu odeszli jak najdalej od tego cholerstwa i odpoczęli. Rano możemy to wszystko sprawdzić, bo zgaduję, że koniecznie chcesz tam wleźć.
Odpowiedział mi zawadiacki uśmiech, z którego słynęła Blackrist.
- No to chodźmy znaleźć jakiś luksusowy zaułek - powiedziała to trochę za głośno, za co spiorunowałem ją spojrzeniem. Dziewczyna nic sobie z tego nie robiąc ruszyła w stronę, z której tu dotarliśmy. Nie mając większego wyboru poszedłem za Alesyą, która chyba skręcała w losowe uliczki i wzdychała z irytacją, gdy w jakimś dogodnym do odpoczynku miejscu zalegała już grupka bezdomnych.
- Nie mógłbyś po prostu kazać im się przenieść? - zapytała, gdy po raz kolejny natknęliśmy się na obojętnych na wszystko ludzi - Zaraz sama wywołam burzę. - Rzeczywiście, jej włosy były już porządnie naelektryzowane i raczej nie ryzykowałbym jakiegokolwiek dotykania jej.
- Nie przesadzaj, im dalej od tamtego budynku, tym lepiej. Demony szybko nas wyczują, jeśli już tego nie zrobiły.
- I tak mogą być gdziekolwiek - Blackrist kopnęła jedną z wielu pustych puszek, zalegających na ulicach.
Gdy w końcu znaleźliśmy "luksusowy" zaułek całkiem się ściemniło. Tego dnia niebo przysłaniały gęste chmury i nie było widać gwiazd. Spomiędzy gęstych obłoków przenikał jedynie nikły blask księżyca. Noc była ciepła i parna, panował nieprzyjemny zaduch zwiastujący burzę - Alesya chyba nie miała z tym nic wspólnego. Upadła siedziała naprzeciwko mnie, oparta o ścianę jakiegoś ceglanego budynku. Zrolowała swój koc i wetknęła go sobie pod kark w roli poduszki.

<Alesya, dokończ proszę>

Od Alesyi CD Biersacka

„Kurwa…nie nawiedzę tego spojrzenia. Szczególnie w jego wykonaniu” Myśl przemknęła mi przez głowę i nieprzyjemnie drażniła struny zwane uczuciami. Tylko czy ja miałam jakieś uczucia? Zapewne wiele osób gromko zakpiłoby, przypisując coś takiego jej „osławionemu” pyskatemu charakterkowi. Mimo wszystko niewygodne czucia się odezwały, więc po swojemu wkopałam je głęboko.
W końcu ruszyliśmy. Mości Biersack nie był na tyle uprzejmy, by podzielić się informacją gdzie w ogóle zmierzamy. Ruszył nie oglądając się, więc by go dogonić, musiałam przybrać swoją skrzydlatą, kruczą postać. Tyle szczęścia, że nie próbował się ze mną ścigać lub złośliwie zostawiać z tyłu. Wiedziałam, że gdyby chciał, bez trudu pomknąłby na tyle szybko, by zniknąć mi z oczu. Pozostał na widoczności, od czasu do czasu oglądając się, czy gdzieś pewnie nie gwizdnęłam w kalendarz.
Minusem przemiany była oczywiście niemożność porozumiewania się ludzkim językiem…więc moje skrzeki nie robiły na nim wrażenia. Chyba jednak złośliwe ignorująca moje próby porozumienia się….a może po prostu potrzebował chwili wytchnienia? Z dala od zgiełku wariatów, jaki tworzyliśmy w naszej pseudo-zdrowej-zamkowej-rodzince? A może jeszcze coś innego. Nawet jakbym chciała, nie miałam szansy spojrzeć mu w twarz i wyczytać cokolwiek.
No ale…jak to ja, nie dam za długo żyć w błogiej ciszy. Na tyle blisko znalazłam się jego postaci, by kilka razy złapać za te jego czarnizne włosy, które pod wpływem wiatru targały się, niczym flagi.
Początkowo, chyba nieświadomy moich zamiarów, tylko odpychał ręką. W końcu jednak wrócił myślami do rzeczywistości, by zrozumieć moje intencje.
Nie wiem ile czasu już tak lecieliśmy, ale nawet jemu przydałby się odpoczynek. Przelatywaliśmy akurat nad kilkoma wieżowcami, których dachy stanowiły tymczasowo idealne miejsce na postój…
Moja zmiana standardowo wywołała lekkie wyładowanie. Biersack wylądował tuż obok.
- I co tym razem Blackrist?
Posłałam mu spojrzenie spod półprzymkniętych powiek.
- A jak myślisz mości Bierscacku? Może byłbyś tak łaskaw podzielić się swą niezmierzoną wiedzą, dokąd do cholery w ogóle zmierzamy? Nie żebym narzekała, ja tam mogę podróżować gdziekolwiek…ale przydałaby mi się taka informacja…tak na przyszłość – westchnęła - Mamy jakiś plan?
Biersack skrzywił się w lekkim uśmiechu
- Myślałem, że wystarczająco dużo podsłuchałaś….
- Tak! Podsłuchałam wszystko, ale jakbyś jeszcze nie zauważył, nie umiem czytać w myślach…a jak rozmawiasz sam ze sobą, to ciężko mi Cię tam w głowie podsłuchiwać – wiedział, że zakpiłam, ale zrozumiał...chyba.
Stałam znowu, jak przy pierwszym spotkaniu, naprzeciw niego, z zadartą do góry głową i wyzywającym spojrzeniem. I znowu te cholerne ciarki. Czemu on ma takie magnetyczne spojrzenie? Czy on robi to specjalnie? Broń na Blackristy czy jak?
- Po prostu ustalmy choć punkt zaczepienia, żebym wiedziała, jaki jest najbliższy element docelowy.
- Musimy znaleźć Noatha, jak wiesz….- zaczął powoli, chyba próbując poskładać wszystkie informacje jakie posiadał w jedną kupę.
- Tak, tylko – do cholery – ja nawet nie wiem, jak ten Noath wasz wygląda. Mogę szukać każdego, ale co nieco trzeba mi zdradzić. COKOLWIEK.
- Po pierwsze, to anioł o specyficznym charakterze i zdolnościach leczniczych…i…ma wiewiórkę.
Przez chwilę zastanawiałam się czy mówi poważnie.
- Wiewiórkę?
- Tak, Sziszi miała na imię…chyba bardzo lubili nutellę…no i ten smok kawowy, co u nas przebywa, to jego robota.
- Wiewiórki? – głupi uśmiech wykwitł mi na twarz, próbując wyobrazić sobie czarującą wiewiórkę.
- Nie głupia, Noatha – Mimo próby powagi, nawet Upadły nie krył śmiechu.
- Chyba bym ich polubiła…
Biersack spojrzał na mnie rozbawiony.
- No z Sziszi na pewno byś się dogadała…z tego co mi wiadomo, tez z niej taka złośliwa bestyjka…
- Nazywasz mnie złośliwą bestią? – Biersack chyba chciał właśnie się tłumaczyć, ale przerwałam mu machnięciem ręki – Za dużo już dziś nasłuchałam się komplementów…- wyszczerzyłam się w uśmiechu. To gdzie w takim razie najpierw ruszamy? Wiem, że Lux miała te swoje wizje (mam nadzieję, że to nie TE wizje, które sama miewałam po pewnych..ekhem…eliksirach…)
- Z tego co mówiła Lux, trzeba nam najpierw sprawdzić ostatnie miejsce, gdzie jeszcze można było go wyczuć.
- Czyli? – niecierpliwie stuknęłam go palcem w pierś. Nawet się nie cofnął.
- Nazwy miejscowości nie znam, ale jest w pobliżu Los Angeles…czyli jakieś kilka godzin stąd na wschód.
Westchnęłam. Czyli znowu będę musiała za nim gonić.
***
Dotarliśmy nieco później niż myśleliśmy. Owo miasteczko okazało się sporej wielkości miastem, raczej zaniedbanym. Coś jakby slumsowe „odpady” światłego Los Angeles. Więcej tu było podupadłych blokowisk, starych samochodów i pozdzieranych reklam. Jeśli jakichś ludzi widzieliśmy, to przemykali chyłkiem jak szczury. Nawet zbytnio nie musieliśmy się kryć, bo większość alb miała w głęboki poważaniu innych, albo od tych innych się kryła. Wylądowaliśmy w jednym z wielu zaułków, w którym spało kilku pijaczynków. Nawet się nie podnieśli, a na szum skrzydeł tylko głośniej zachrapali.
- Ciekawa okolica, te cudowne zapachy i roztaczające się piękno..brudu nie powiem…szczególnie "miłe" dla aniołów…
- Noath nie był tu raczej dla przyjemności…on tez kogoś szukał – mówiliśmy oczywiście szeptem.
- No to widać miał pecha…choć mam nadzieję, że nie jest jakimś przeklętym czymś tam i nam tez skapnie tegoż pechu…
Mijaliśmy kolejne budynki, przy których Biersack co chwile zatrzymywał się i koncentrował, próbując chyba znaleźć właściwe miejsce. W końcu na dłużej zatrzymaliśmy się przed czymś, co kiedyś musiało być fabryka, magazynem, czy jakimś podobnym cholerstwem. Nieduża, zbudowana z cegieł i stalowych żerdzi, bardziej przypominała teatralna scenę. Ot idealna na porwania…aż się wręcz prosiło o takie „wyzwania”. Oczywiście też, było zamknięte i ogrodzone, choć to akurat nie był dla nas problem żaden. Już miałam beztrosko ruszyć, próbując z kopniaka otworzyć zamknięte na łańcuch bramę, ale w ostatniej chwili Biersack złapał mnie gwałtownie za ramię, aż syknęłam z bólu. Chciałam już rzucić w niego jakimś głośnym przekleństwem, a ten szarpnął mnie znowu zatykając mi usta i przyciągając do siebie, do ściany budynku obok fabryki.
- Wybacz Blackrist za gwałtowność, ale patrz, tam ktoś jest…i nie jest to człowiek.
Przestałam się szarpać. Cholera był silny, choć pewnie w innym wypadku bardziej bym się postarała o wyswobodzenie. Pokiwałam głową, że rozumiem, więc upadły zabrał dłoń z moich ust. Próbował dostrzec postać, o której mówił, ale ciężko mi było dostrzec tam cokolwiek prócz coraz ciemniejszej szarości ścian. Zbliżał się wieczór.
- Co robimy Biersack? – jedną ręką nadal obejmował mnie ramieniem, a drugą opierał się o ścianę, próbując lekko wychylać się, choć prawdopodobnie bardziej polegał na tych wewnętrznych zmysłach, czy zdolnościach.
<Andy?>

wtorek, 22 kwietnia 2014

Od Yeiazel

Zebrałam włosy w staranny kucyk, wychodząc z pokoju. Kopniakiem zamknęłam drzwi.
-A więc... Kamiachu?
-Kaamelu- poprawiła moja znajdka.
-Kaamelu -uśmiechnęłam się lekko. -Oprowadziłabym cię, ale chyba masz dość chodzenia.-Gdy chciał mi przerwać, uniosłam palec na znak, że jeszcze nie skończyłam.- Czy chcesz, czy nie musisz tu zostać jakiś czas. A żeby zostać, musisz podpisać parę papierków...
-A jeśli odmówię?- Wiedziałam, że w końcu o to spyta. Zbiegłam lekko po pierwszych schodkach.
- Jeśli odmówisz... -zaczęłam z namysłem.- Jeszcze nie wiem, nie myślałam o tym, bo zaproponowałam ci najlepsze wyjście. Znaczy- jedyne, z którego masz szansę wyjść cało. -Skręciłam w lewo. Ten zamek to straszny anielski szpan i pozer! Jakbyśmy nie mogli zadowolić się normalnym budynkiem, ale nie! Musi być nastrojowo.
-Grozisz mi? -spytał anioł, odgarniając jasne włosy z twarzy.
-Tak. Trochę. -Uśmiechnęłam się krzywo.
- Powiesz mi chociaż, gdzie idziemy?
-Ależ oczywiście! Masz dostęp do wszelkich informacji. Nie jesteś więźniem-położyłam wyraźny nacisk na ostatnie zdanie. Kaamel uniósł brew. -A więc tak. W zamku rządzą trzy osoby. W kolejności ważności. -Uniosłam palec. - Andy, szef całego zamku i przywódca upadłych, przywódczyni aniołów i zastępca przywódcy upadłych. Pierwszego nie ma, ja jestem ta trzecie, więc idziemy do gabinetu osoby środkowej. - Instynktownie przyśpieszyłam kroku, gdy zobaczyłam drzwi do celu. -Nazywa się Lux i jest bardzo...- Słowa uwięzły mi w gardle, gdy jak zwykle bez pytania otworzyłam drzwi.
-Ładne kwiatki... -szepnęłam zdumiona. Gdyby części ciała mogły odłączyć się od całości, moja szczęka turlałaby się teraz po perskim dywanie Luxi, która stałam wciśnięta w kąt pokoju. Nawet bez moich mocy łatwo było z jej twarzy wyczytać niesmak i wściekłość, ale ja widziałam ponad to wstyd. Mruknęła coś w stylu "zboczeniec, wypierdek anielski" i mam nadzieję, że nie mówiła tego o klęczącym Nezie. Sprawdzał właśnie puls... Kto to jest? Z kącika ust nieznajomego ciekła krew. Luxia obciągnęła sukienkę, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Mnie i moją znajdkę obrzuciła tylko powierzchownym spojrzeniem.
-Witaj Yeizael- przywitał mnie blondyn, przewracając nieprzytomnego obcego stopą na plecy. Był wyraźnie zniesmaczony.
Kaamel zagwizdał cicho.
-Ciekawie tu macie-rzucił do nikogo konkretnego, opierając się o framugę. -Może nawet zostanę tu z własnej woli?
Lux spojrzała na niego wściekła. Może nie lubiłam aniołów, ale szanowałam te, które potrafiły ciskać tego typu Rozjuszone Spojrzenia Wiecznego Potępienia, dlatego też kazałam Kaamelowi się zamknąć i zapytałam Lux, czy powinnam sprowadzić Sitaela (do tej pory nie byłam pewna, czy są razem, czy nadal bawią się w te swoje chore podchody, ale po ostatniej akcji stan rzeczy się zmienił). Na myśl o tym, że jej chłopak mógłby się tu zjawić, anielica prawie zemdlała, tak że musiałam ją złapać i pomóc usiąść. Spojrzałam pytają o na Neza, a ten tylko pokręcił zniesmaczony głową.

<musiał w to wejść >u< Kto to bierze? (tak też od razu powiem, że moje postacie za Harrym mają nie przepadać xDD dziękuję)>

Od Andy'ego C.D Alesyi

   Siedziałem na chłodnych, marmurowych schodach, czekając aż Blackrist do mnie dołączy. Zdążyłem już wziąć najpotrzebniejsze rzeczy i porozmawiać z Luxią. Zapewniła mnie, że sobie poradzi - wierzyłem jej. Mam nadzieję, że Yeiazel wróci przede mną, pomoże ze wszystkim, w teorii jest moją zastępczynią. Swoją drogą, mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku. Stęskniłem się już trochę za jej kaprysami i specyficznym poczuciem humoru. Ciekawiło mnie też jak będzie wyglądał jej relacja z Blackrist - to może być ciekawe.
 Po chwili usłyszałem, że uchylają się drzwi oraz charakterystyczne krótkie kroki.
- Długo ci tam zeszło, Blackrist - mruknąłem, nie patrząc w stronę upadłej.
Upadła nagląco dźgnęła mnie w plecy czubkiem buta. Podniosłem się i stanąłem przed nią, unosząc lekko brwi. Zauważyłem, że jej twarz pokryta jest, w prawdzie znikającym już, rumieńcem. Włosy miała naelektryzowane, a na podbródku pozostały ślady rozmazanej krwi, która wyciekła z przegryzionej wargi. Stała wyżej ode mnie, więc wyjątkowo oczy mieliśmy na tym samym poziomie.
- Sądząc po twoim powitaniu, zakładam, że jesteś już gotowy - powiedziała Alesya - Ruszamy zanim przypałęta się kolejna ciekawa niespodzianka?
- Jeśli przez "ciekawa" masz na myśli "kłopotliwa", to tak, lepiej się zbierajmy.
Rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze - po chwili dołączyła do mnie Alesya w swojej kruczej postaci.

<Teraz chyba kolej Alesyi, ale dogadajcie się kto dalej pisze. Najchętniej ogłosiłabym przerwę, bo weny - jak widać - brak, ale teraz nie wypada :) >



Od Divalona "Moja historia"



Od Divalona: Moja historia
Pozwólcie że się przedstawię. Jestem Divalon Ash Luka Dymitr Artemis Landers. Należę do rzadkiej rasy Zimowych Aniołów.
Zimowe Anioły tak samo jak Kryształowe to jak już mówiłem rzadkie rasy których nielicznych członków można spotkać na północy albo na południu kraju blisko koła podbiegunowego. To by było na tyle z lekcji...
Urodziłem się na północy Rosji (stąd imiona Luka<rosyjska wersja Luke> i Dymitr) gdzie spędziłem większość czasu które z braku laku określam czasem "dzieciństwa i młodzieńczych lat"
W wieku lat 17 jednak -według tradycji- musiałem opuścić rodzinę i znajomych i poszukać własnego miejsca na Ziemi.
Ruszyłem do Anglii i tam zatrudniłem się jako lokaj w bogatej rodzinie ludzi. Oczywiście musiałem ukryć skrzydła ale moje moce się często przydawały po syn moich pracodawców miał istny talent do wpadania w kłopoty.
Ta cała sielanka trwała z pięć lat...To czasu...
Tamtego dnia ruszyłem do drzewa w którym lubiłem odpoczywać:



gdy nagle obudził mnie huk. Dom w którym pracowałem stanął w płomieniach. Próbowałem coś zrobić. Lecz już było za późno....
Oszalały po stracie ludzi których tak ceniłem, wyruszyłem z Anglii do Los Angeles z nadzieją że zgiełk miasta uwolni mnie od tych przykrych wspomnień.
Po kilku dniach znowu miałem ochotę uciec. Przyzwyczajony do cichego szumu lasu nie mogłem znieść tych głośnych wrzasków. Już wychodziłem z lokum gdy spojrzałem w górę i zobaczyłem zamek.
Zdziwiony ruszyłem w górę ciągnąc za sobą torbę z dobytkiem, stanąłem przed drzwiami i je cicho otworzyłem a tam....
Dwie dziewczyny. Brunetka i blondynka jeżeli dobrze widziałem.
-Nie,nie -mówiła właśnie brunetka machając papierami- to nie tak. To ma być ustawione z tej strony nie tak...
Blondynka prychnęła,
- Proszę cię bardzo -mówiła- tylko nie mej do mnie pretensji jak zleci z krzesła po takiego czegoś nikt nigdy nie widział.
I ciężko obrażona poszła.
- Same z nią kłopoty -pokręciła głową brunetka i spojrzała na mnie -nowy tak?
- Nowy? -nie zrozumiałem
-Nowy -powtórzyła- jesteś aniołem który szuka nowego lokum.
- Coś w tym rodzaju
- Świetnie -machnęła ręką- choć za mną.
Z jakimś dziwnym niepokojem ruszyłem z nią do gabinetu.
- Ok -usiadła za biurkiem a ja na przeciwko niej- imię i nazwisko.
- Divalon Ash Luka Dymitr Artemis Landers
- Długie -spostrzegła zapisując to
- Moja opiekunka miała dziwaczne pomysły.
- Aha. Rasa?
- Zimowy Anioł
Gwizdnęła.
-Rzadka rasa,tak? -spytała
- Owszem
- Miejsce urodzenia?
- Północna Rosja
- Uzdolnienia?
- Ogień,zmiana koloru...
I tak dalej do szło.W końcu jednak dostałem się do swojego pokoju i rozgościłem się tam.
W duszy jednak marzyłem żeby nic się przykrego nie stało.

Od Sitaela C.D Luxii

Od Sitaela C.D Luxii
Zrobiłem dziwną minę.
-No co? -wskazałem na drzwi- jak masz jakieś wąty że ktoś rozwalił drzwi to z tym do Yez a nie do mnie...
Wstałem i mocno ją przytuliłem.
-A poza tym -mrugnąłem- chyba mogę spędzić parę chwil sam na sam z moją dziewczyną co nie? a jak Yez ma jakieś wąty to niech idzie z tym do spowiedzi....albo wrzucę jej ropuchy pod kołdrę. Gdzieś mam tutaj zapasik...
- Jesteś szalony wiesz? -Lux wydała się rozbawiona
- Może i tak -wzruszyłem ramionami- ale teraz jest ważne to ze tej jędzy już nie ma a ja mogę się cieszyć swobodnie twoim towarzystwem...- mówiłem przyciągając ją do siebie i całując.
<Lux? Jak nie chcesz to nie kończ>

Od Sitaela "Śmigus - dyngus"

Od Sitaela: Śmigus-dyngus
Och,Lany poniedziałek...Jeden z moich ulubionych dni. Wczoraj wieczorem wstałem prędko by porozwieszać wszędzie bomby z wodą. Gdzie je powiesiłem? Eeee...W pokojach, w kuchni, w toalecie, w łazience, w bibliotece, na korytarzu, na dachu...Straciłem już rachubę. Ważne że dzisiaj mogę bez przeszkód oblewać kogoś wodą. Zrobimy zakład kto pierwszy krzyknie? Stawiam swój łuk że to będzie Angelika!

Od Nezaynhela CD Harrego

Pierwszy dzień po powrocie po prostu przespałem. Wiele w swoim życiu podróżowałem, ale aktualnie zakończona eskapada była niepomiernie bardziej męcząca. Pierwszą i ostatnią więc rzeczą, jaką zrobiłem, jak już ogarnęliśmy dotarcie i dostarczenie nieprzytomnego anioła do zamku, było padnięcie na łóżko. Nawet do końca nie pamiętałem, czy pokój do którego się wtoczyłem był mój. Było łóżko – to mi wystarczyło, więc po prostu położyłem się i zasnąłem.
Nieprzyjemny skrzek wytrącił resztki snu, który jeszcze błogo rozpamiętywał pod powiekami. Skrzek powtórzył się, więc w końcu podniosłem ciężar rzęs. Przy oknie oczywiście siedział Savar. Było jakieś późne popołudnie. Przez całość wyprawy zdążył się już przyzwyczaić, do specyficznej złośliwości czarnego towarzystwa, ale nie znaczyło to, że się z nim zaprzyjaźnił.
- Czego znowu chcesz?... – głos miałem lekko ochrypły i nadal nie miałem ochoty się podnosić. Tępy bój gdzieś pulsował na skroniach. Kolejne skrzeki.
Podniosłem się z niechęcią. W uchylonym oknie siedział kruk strosząc pióra.
- I co tym razem chcesz? – kolejny skrzek w odpowiedzi, tym razem raczej złośliwy. Westchnąłem i podniosłem się na dobre. Trzeba ogarnąć sytuację. Miałem zajrzeć do Szefostwa…
Tylko jak zwykle, nie pamiętałem gdzie dotrzeć. Miałem wrażenie, jakby zamek w dziwny sposób zmieniał korytarze, mieszał ze sobą…Choć przy dbałości Andy’ego o bezpieczeństwo, które czasem nawet zalatuje paranoją – wcale bym się nie zdziwił o takie złośliwe rozwiązania.
Jest. Gabinet Czarnego. Zamknięty na kilka spustów i chyba otoczony jeszcze dodatkową, bardziej niematerialną blokadą. Cóż by innego? Tylko gdzie był? Gdzież się podziewał? Nie mógł ładnie poczekać z gromadką aniołów na czele, aż wrócimy…Zaśmiałem się na tą myśl. Ciekawe, czy Yez coś już na ten temat wyczaiła…
Wzruszyłem ramionami. Pozostała jeszcze opcja dotarcia do Lux. No żesz…i znowu poszukiwania…
Drzwi, które widziałem, chciałem minąć. Nijak nie przypominały czarnohebanowych, dwuskrzydłowych wejść do gabinetu Czarnego. Te niemal niczym się nie wyróżniały. Proste, z jasnego drewna z delikatnymi jak na innych zdobieniami rzeźbień. Wyróżniał je jednak głos dobiegający z wewnątrz. Krzyk. Kobiecy krzyk, a na to byłem uczulony i wyczulony jak cho*era. Coś jakby piorun, który strzela i wywołuje paraliż – w moim wypadku dochodziło do podobnego efektu, tylko zamiast paraliżu – działałam. Natychmiastowo. Z automatyczną wręcz zręcznością. Nawet nie zastanawiałem się, czy powinienem. Rycerzyk ze mnie? Nie, daleko mi było do tego, ale pewne sytuacje z przeszłości sprawiały, że za każdym razem musiałem odpokutowywać dawne winy.
Z kopniaka wysadziłem drzwi z zawiasów i wystarczyła sekunda, by zorientować się w sytuacji. Luxia przy ścianie, a jakieś wytatuowane anielątko przygważdżało ją ciałem, niemal całkowicie blokując ruchy. Ktoś chyba zapomniał o manierach. Nie lubiłem takich typów. Komuś trzeba przetrzepać skrzydełka.
W momencie gdy oboje się odwracali, już byłem obok. Złapałem jegomościa jedną ręką za kark, drugą za czoło i cisnąłem na w dół. Podłoga aż jęknęła od uderzenia, ale trzeba mu było przyznać – był twardy. Już na podłodze szarpną się gwałtownie, by z pięści uderzyć moją cofającą się z nad niego twarz. Moja facjata raczej nie wyrażała zbyt dużo uczuć, nie licząc może lekkiego skrzywienia. Jego twarz zaś emanowała…zaskoczoną ciekawością?
Uśmiechnąłem się minimalnie i podciągnąłem go za koszulkę, by go zdzielić. Kolejny raz i kolejny. Nie był mi dłużny.
Krzyk. Obaj odwróciliśmy się jednocześnie, powstrzymując aktualne ciosy. Ja z cieknącą krwią z nosa, on z siniejącą już szczęką.
Lux stała z zaciśniętymi pięściami. Nie wyglądała dobrze. Choć standardowo słodka buzia, teraz wykrzywiała się w złości.
<Lux? Nie dało się obojętnie zareagować >

niedziela, 20 kwietnia 2014

Od Harrego - C.D Luxii

Zaśmiałem się kpiąco, spoglądając na nią spode łba.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że dasz sobie ze mną radę? Jesteś małym aniołeczkiem, który zapewne nie wie jak się bronić czy też walczyć. Phi… - Spojrzałem jej prosto w oczy.
- Jak możesz już mnie tak sądzić, gdy znasz mnie dopiero paręnaście minut?
- Dla mnie to wystarczająco.
Podszedłem do niej, zostawiając między naszymi ciałami dosłownie parę centymetrów miejsca. Anielica próbowała się odsunąć, ale uderzyła skrzydłami o ścianę.
- Nie masz gdzie uciec. – Oparłem dłoń o ścianę, równolegle do jej ramienia.
- Możesz mnie zostawić w świętym spokoju!? – Krzyknęła, uderzając mnie twarz z otwartej dłoni
- Śmieszna jesteś… - Zakpiłem, usadawiając dłoń na jej tali
Luxia próbowała uciec lecz nie pozwoliłem jej na to. Anielica zaczęła krzyczeć, więc szybko zasłoniłem moimi ustami jej usta.

<Huhuhu ;o; Pobawiłem się Twoją postacią Lux, wybatrz c:. Dokończysz?>


Luxia: Zamorduję Cię Harry...

Od Luxii - C.D Sitaela

(...) Wymieszaliśmy razem wszystkie składniki, dolewając ostatni bladoniebieski eliksir. Nalałam wielobarwną ciecz do szklanego kieliszka i bez wahania wypiłam go w całości.
Anioł stanął przede mną, patrząc się w moje oczy. Złapał moje dłonie i przyciągnął do siebie, pozwalając mi oprzeć głowę o jego obojczyk. Przycisnął mnie do siebie, a ból w klatce prysnął.
- Lux... - powiedział, przytrzymując mnie, jakbym miała upaść
Nie odezwałam się. Jedynie co zrobiłam to mocniej przyłożyłam głowę do torsu chłopaka, głośno wdychając i wydychając powietrze.
Po chwili usłyszeliśmy szarpanie za klamkę. Odsunęłam się od Anioła chcąc otworzyć drzwi, lecz ten złapał mnie w tali przyciągając do siebie, a następnie na łóżko.
- Sitael. - cicho zaśmiałam się, kładąc rękę na jego policzku i delikatnie złączając nasze usta
Chłopak poruszał ręką po moim boku, a ja kreśliłam różne wzory na jego idealnie wyrzeźbionej klatce piersiowej.
W momencie usłyszałam wypadające drzwi z zawiasów. Szybko odkleiłam się od Sitaela, stając na równe nogi. W progu ujrzałam drobną postać Yeiazel.
- Naprawdę!? - przewróciłam oczami
- Przeszkadzam? - zapytała retorycznie, opierając się o framugę
- Tak.
Po krótkiej wymianie zdań z Yez odeszła od drzwi, naprawiając je przy tym.
Odwróciłam się, stając przodem do siedzącego Sitaela.

<Sitael? ;_; Przepraszam, ze tak długo czekałeś>

sobota, 19 kwietnia 2014

Od Zoe


- Tia.... Wywaleni z zamku, wdeptani w ziemię i wywaleni z zamku jak już mówiłem.. - Gasti bezceremonialnie patrzy w niebo szukając jeszcze śladu Upadłego. - Jak dla mnie to takie czarnuchy nie powinny mieć skrzydeł, jak odeszli od Nieba to ze wszystkimi konsekwencjami, co nie? - zwrócił się do dziewczyny, która stała obok niego.
- Oczywiście - mruknęła nieprzytomnie gapiąc się w ekran laptopa, który właśnie przed chwilą wyjęła z plecaka. - Upadli są „Fe” i w ogóle... - dodała wpisując pośpiesznie hasło.
- Nie jesteś na nich zła? - zdziwił się tamten przysiadając na krawężniku.
- A za co ? - zdziwiła się Zoe unosząc swoje piękne spojrzenie złoto-brązowych oczu znad rozmigotanego ekranu. - Na ich miejscu zrobiłabym to samo, wywaliła z zamku zanim coś więcej zdołałabym zobaczyć i się dowiedzieć... Łatwe do przewidzenia... - postukała nerwowo w klawiaturę i przysiadła tuż obok swojego ochroniarza.
- Czekaj bo nie rozumiem... - krasnal zamachał ręką w geście przerwy. - Ten cały cyrk, był CELOWY? Ty …grałaś?!
- Tak jak to robią profesjonalni aktorzy, mój drogi - posłała mu zdawkowany uśmiech. - Żyło się te kilka setek lat co nie? Umiem przewidzieć i naśladować zachowanie ludzi. Upadli... praktycznie się od nich nie różnią, reagują TAK SAMO - wzruszyła szczupłymi ramionami i zagłębiła się w przeglądaniu plików na laptopie.
- A... No chyba, że tak. Ale co ci to dało? Ten nasz idiota ciągle jest na tej swojej misji, a jego cherubiński szefuncio nas zabije jeżeli go nie sprowadzimy zpowrotem do Nieba. Tak samo jak tą całą Nadzieję... - przewrócił oczami. - A przypomnę, że jedyne źródło transportu jakie mamy pod ręką jest u tych wstrętnych czarnuchów...
- Upadłych - poprawiła mimowolnie - z szacunkiem do wyższych form, życiowych.
- Jakoś do cienie nie zwracali się z szacunkiem
- Ale to nie znaczy, że mam zniżać się do ich poziomu - oznajmiła zimnym kalkulacyjnym tonem - a poza tym, nie martwiłabym się o Shushienae’a. Z tego co się dowiedziałam nasz idiota go szukał, więc wystarczy, że znajdziemy tylko Noatha . On już zadba o to by zakończyć swoją misję...
- A my co będziemy z tego mieli? - zapytał jeszcze.
- To co Raziel jego szefuncio nam obiecał.
- Czyli...? - zapytał nagląco. – Bo nie zostałem powiadomiony o takich szczegółach… więc?
- Dla ciebie mój drogi kilka worków złota jeżeli dobrze usłyszałam, a dla mnie... - zawiesiła głos - ... prawo zemsty na kilku osobach, które zniszczyły mi życie… i tyle - pochyliła się do przodu i z kamienną twarzą pisała coś na klawiaturze.
- No, to TO mamy omówione, ale... jak go znajdziemy? Bez tych czarnuchów może nam się nie udać…
- Nie byłam w Zamku tylko i wyłącznie po to by ich prosić o pomoc, której i tak by mi nie udzielili, mój drogi. Byłam tam po smoka. Jako po transport i po to, że jeszcze nas do swojego pana doprowadzi… - przerwała, ale zaraz potem podjęła próbę wyjaśnienia pewnych rzeczy. - Bo widzisz…. Z tego co pamiętam zawsze jak ożywiał przedmioty dodawał kilka kropel własnego ,, ja'' do rdzenia głównego, więc taki skonstruowany przez niego smok, mentalnie powinien być z nim złączony i reagować na obecność swojego pana.
- Taki ... wykrywacz metalu
- Dokładnie… wykrywacz metalu … piszczy jak jest już blisko - zdobyła się na pobłażliwy uśmiech.
- No to wszystko jasne, ale ten smoczuś został tam, na górze… - wskazał ręką niebo.
- I do tego zmierzam…. – wstała powoli otrzepując się z kurzu. – Teraz po krótce wszystko wyjaśnię… Dzięki moim zdolnościom aktorskim, sprowokowałam tą „ miłą” Upadłą do wybuchu. Uwolniła dość pokaźne ilości elektryczności rozwalając kuchnię i przy okazji naruszając systemy zabezpieczenia wbudowane w smoka. Przedtem, gdy na niego wskoczyłam zdołałam zaczepić mu pod łuskami pluskwę, którą właśnie uruchomiłam… i dzięki, której pokonam resztki zabezpieczeń w jego obwodzie, dostając się do panela głównego. Wydam kilka poleceń… - laptop zadygotał pobudzony i wydał potwierdzające kliknięcie. - … a później poczekam, aż te pseudo aniołki sobie polecą…
Nad nimi akurat w tym momencie zamajaczyły oddalające się ciemne kształty jeden wielkości człowieka, drugi wielkości kruka…
Kilka chwil później zobaczyli kolejny kształt, tym razem bardziej masywniejszy i błyszczący ciemnym kakaowym odcieniem i karmelem skrzydeł.
Smok dumnie wylądował tuż koło nich roznosząc wokół siebie miłą woń palonej kawy i orzechów laskowych. Był duży, wielkości małej ciężarówki, ale poruszał się z taką gracją i wdziękiem, że był najpiękniejszym co mogli zobaczyć. Krasnal z niebezpiecznym błyskiem w oczach mruczy coś do siebie zarzucając niedbale karabin na plecy, a dziewczyna szybko chowa sprzęt do torby i usadawia się tuż za ogromnymi łopatkami smoka.
- To… no… za nimi? – Gasti niepewnie obejmuje ją w pasie i jak to dziesięciolatek lękliwie patrzy w dół.
- Raczej nie . Za szybko by się o nas dowiedzieli. Lecimy mój drogi do mojego dawnego przyjaciela, który mam nadzieję pomoże mi w kilku rzeczach… - stanowczym ruchem wbija pięty w bok maszyny i cmoka uspokajająco.
- Na północ malutki – zwraca się do smoka i unoszą się powoli do góry
Maszyna młóci przez chwile skrzydłami wywołując małe tornado na chodniku, rozrzucając wszystkie papierki i puszki. Ale potem już gładko startuje i wybija się nad poziom chmur. Wiatr muska im włosy i wyostrza zmysły.
TAk zaczynają swoją podróż, podążając ku przygodzie, ku misji i ku zemście…
CD…

Od Autorki
< Wybaczcie za taak długą nieobecność. Zbierałam siły na dalsze przygody i rozgrywki, które jak widzę właśnie się zaczynają. Postaram się mój wątek doprowadzić do końca i jakże zimnym finałem, zakończyć. To co było niejasne, będzie wyjaśnione. Obecność wszystkich stworzonych przeze mnie bohaterów – zapewniam – nie jest przypadkowa, więc stworzy to dość jak myślę fajny rozdzialik. Opowieść jest owszem zawiła, ale naprawdę, warto wytrwać do końca ; ‘) Wasza idea>

piątek, 11 kwietnia 2014

Od Sitaela - C.D Luxii

- DAMN IT!!! - krzyknąłem po angielsku i skoczyłem pod łóżko - diabli, diabli, DIABLI!! (przepraszam za przekleństwa)
- Sitael? - Lux wyglądała na zdziwioną
Po chwili miałem pod ręką jakąś cienką książkę.
-Wiedziałem! Po prostu wiedziałem że ta wiedźma coś kombinuje! - zacząłem wertować książkę - mam to!!!
- Co masz? - Lux się pochyliła i zmrużyła oczy patrząc na drobne litery, a włosy jej opadły na twarz
- Antidotum - wyjaśniłem  -łzy feniksa mamy... dzika róża jest w ogrodzie... bez? Po co tu bez? Nie kapuje tego... Dobra co dalej... Ten eliksir mam, ten też mam....

<Lux?>

czwartek, 10 kwietnia 2014

Od Luxii - C.D Sitaela

Stałam wtulona w ramiona Sitaela, delikatnie kołysząc się na boki. W pewnej chwili cisze przerwał Sitael, wypowiadając moje imię parokrotnie. Zapatrzona, w jego ciemne oczy, próbowałam znaleźć odpowiedź na zadany przez niego "rozkaz".
- Mi... mi n-nic się nie d-dzieje. - zaczęłam się jąkać
- Przecież widzę... - podniósł mój podbródek. - Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - dodał
- Bo nic mi nie jest! - uniosłam się, czując zdecydowanie za duży ból w klatce piersiowej
Sitael spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a jednocześnie strachem w oczach. Zaczęłam ciężko oddychać. Co to ma być od jasnej cholery!? Ustabilizowałam oddech, czując na ramionach zimne dłonie Anioła.
- Lux, co się dzieje? - prawie wykrzyczał swoje słowa
- No, ponieważ ten eliksir usunął tylko ranę, ale dalej mnie to boli, bardzo... - zdałam się na odwagę i ledwo wybełkotałam

<Sitael? Dokończysz?>

Od Luxii - C.D Harrego

Otworzyłam dębowe drzwi do mojego gabinetu. Jestem tu chyba po raz czwarty, gdy zostałam mianowana przywódczynią aniołów, wszystko było w nienaruszonym stanie, prócz sterty papierów, notatek i książek rozłożonych na biurku.
Usiadłam na wygodnym krześle, poprawiając ciemne włosy.
- Siadaj. - powiedziałam do chłopaka stojącego w drzwiach
Mężczyzna złożywszy skrzydła usiadł naprzeciwko mnie. Splotłam swoje dłonie, zaczynając błahą rozmowę.
- Więc chcesz tu mieszkać?
- Hmm. Patrząc na to co widziałem jak szedłem, to może być dobre otoczenie dla mnie. Ciekawe klimaty. - zaśmiał się, spoglądając na mnie
- Dobra, nie przedłużajmy. - wyciągnęłam zadrukowaną tuszem kartkę. - Masz, wypełnij ten formularz  daj mi go.
- Serio muszę ci go oddawać? - zakpił
Przewróciłam oczami, sięgnęłam do dolnej szafki.
- Em. Chcę pokój z zajebistym widokiem.
- Chcieć to sobie możesz...
- Ja chcę, a chcieć to móc, więc daj mi jakiś prawidłowy kluczyk i spadam do siebie.
Uniosłam brew do góry.
- Chyba sobie teraz żartujesz. - powiedziałam, łapiąc się za miejsce dawnej rany
- Nie, jestem całkiem poważny. To dasz mi ten klucz czy nie?
- Proszę, daj mi ten formularz.
- Najpierw klucz - zaczął się ze mną drażnić
Walnęłam otwartą dłonią w stół.
- Możesz już przestać. - oddychałam ciężko
- Nie mogę, daj mi ten klucz, albo.
- Albo co? Nie możesz mi nic zrobić.
- Jesteś pewna aniołeczku. - wstał ze swojego miejsca, uderzając pięściami w stół
- To ja jestem tu przywódcą i to ja wiem co mam zrobić, a klucza ci w taki sposób nie dam.
Chłopak zamilkł.

<Harry?>

Od Sitaela - C.D Luxii

Objąłem ją mocno, bo jej mina wyrażała jakby się miała zaraz rozpłakać. Szczerze mówiąc, sam też miałem na to ochotę, ale się powstrzymałem.
- Lux... - ująłem ją pod brodę - Skarbie nic ci nie jest?
Anielica tylko potrząsnęła głową.
Zacisnąłem wargi. Po tylu latach żartów umiem czytać z oczu...
- Lux - powiedziałem tym razem stanowczo - Mów, wiem że coś ci dolega, powiedz mi to, a może znajdę jakiś sposób.
Czułem że zaraz wybuchnę, a kiedy mówię coś takiego mam na myśli że zrobię coś dosłownie. Nie pytajcie mnie jak to się stało... Po prostu wkurzyłem pewnego Rzymianina podrzucając mu łajnobombe...
- Lux - powtórzyłem - powiedz mi...
<Lux?>

Od Kaamela

Dostaliście kiedyś cegłą w głowę? Ja też nie, bo dla ścisłości jakiś narwaniec przywalił mi skałą granitową, ale cegła lepiej brzmi. W każdym razie skutki są te same- szaleńcze pulsowanie w głowie i ból tak mocny, że nic nie widziałem. Aż szkoda było, że nie straciłem ponownie przytomności. Jakikolwiek ruch skutkował jeszcze bardziej uporczywym bólem, więc po prostu starałem się leżeć nieruchomo i nie rozkminiać tego, gdzie jestem i jak tam trafiłem, żeby głowa mi nie pękła. Sporo czasu minęło, aż w końcu mogłem otworzyć oczy, nie narażając przy tym mojej czaszki. Znajdowałem się w małym pokoiku na poddaszu, bardzo dobrze oświetlonym i z wieloma elementami rzeźbionymi z jasnego drewna. I… czy to możliwe?... Na szafce nocnej stałą szklanka wody! Tak! Dopiero patrząc na nią uświadomiłem sobie, jak mnie suszy. Usiadłem ostrożnie i sięgnąłem po tą ambrozję, a dopiero potem przypomniałem sobie własne położenie. O dziwno, nie czułem nawet ciupki niepokoju. Kątem oka zobaczyłem książki na biurku- i to nie byle jakie! Sherlock, klasyk. Zabębniłem palcami w skórzaną okładkę „Psa Baskerville’ów”, na pewno nie oryginalną, tylko odebraną od introligatora, oprawioną w grawerowaną skórę. A więc na pewno mieszka tu jakiś znawca i maniak książek. Wróciłem spojrzeniem do drzwi i w końcu podjąłem decyzję.
Zachłysnąłem się na korytarzu. Znaczy- to złe określenie, ale dobrze brzmi. Tak na prawdę to w przeciągu paru minut uświadomiłem sobie, że nie znajduję się w domu, a nawet nie rezydencji. Tyle korytarzy i schodów mogło mieć tylko zamczysko. Ponad pół godziny zajęło mi trafienie w jakieś konkretne, charakterystyczne miejsce- czyli pachnącą kurzem i pergaminem bibliotekę. Po pierwszym rzucie oka stwierdziłem, że mógłbym tu zamieszkać- tyle lektury! Jednak gdy przesunąłem długimi palcami po pierwszych kilku okładkach i sprawdziłem tytuły, pomyślałem, że podręczniki typu „ „Ornitologia aniołów”, „Pierwsze loty” i „Ile tak naprawdę jest satanizmu w satanizmie?” mogą poczekać. Znużyło mnie szybko takie błąkanie bez celu, więc zacząłem zaglądać za każde kolejne, takie same drzwi. Pusty bezbarwny pokój, pusty bezbarwny pokój, i tak dalej… gdy w końcu napotkałem jakiś ślad życia, o mało z rozmachu znów się nie wycofałem. W ostatniej jednak chwili zwróciłem uwagę na stosiki książek, po około półtorej metra. Stały wszędzie, przy i na komodzie, na biurku, w nogach łóżka ustawiony był z nich murek. Na kilku takich wieżach pod ścianą stały kaktusy. Nie myśląc w tamtej chwili o cudzej prywatności i tego typu rzeczach, wślizgnąłem się do pokoju i złapałem książkę z jednego ze stosików. Potem kolejną, i następną… Przeglądałem, gładziłem, wąchałem. Same dobre klasyczne powieści, wszystko wyższa półka…
Metaliczny świst wyrwał mnie z książkowej nirwany. Delikatne dotknięcie czegoś chłodnego między łopatkami. Głos:
-Ten zamek jest przeogromny, a jakiś świeżak przybłąkał się do mojego pokoju, co? –warknęła z nutką irytacji. –No, odwróć się!
Zrobiłem to, o co prosiła. Zdradziecki rumieniec wspiął się po mojej szyi na policzki, gdy zobaczyłem dziewczynę- dla ścisłości miała na sobie tylko ręcznik. Po długich do pasa czarnych , jedwabistych włosach- niczym wodospad atramentu- spływały kropelki wody, kilka kosmyków przylepiło się jej do sercowatej twarzy o ogromnych ciemnych oczach i kształtnych, dużych ustach. Wydawałaby się piękna, gdyby nie ten niechętny, wyniosły, a zarazem lekko ironiczny i pobłażliwy grymas- chyba stały element jej mimiki. Zmierzyła mnie przenikniemy wzrokiem od stóp do głów, a potem rozpromieniła się.
-A! To przecież moja znajdka! – wykrzyknęła z przesadnym entuzjazmem. Okay.
Uniosłem pytająco brwi, na co ciemnowłosa machnęła ręką.
-Długa historia –rzuciła. – Z dwojga z złego to chyba nawet lepiej, że trafiłeś na mnie – mrugnęła w nieświadomie uroczy sposób. –Poczekasz na korytarzu? Za chwilkę się ogarnę i do ciebie dołączę.
Nie miałem innego wyjścia jak znów wykonać polecenie nieznajomej.
<dobra, zapomnieliście już o mnie, więc sama sobie kontynuuję xD >

środa, 9 kwietnia 2014

Od Harrego

Nonszalancko poprawiłem włosy, lecące na moją bladą twarz. Wstałem z przerażająco zimnego chodnika. Popatrzyłem w górę, oznajmiając sobie w głowie:
„ Będzie padać”
Widząc ciemne, rozmyte chmury postanowiłem poszybować w ich stronę. Może niosą coś ciekawego? Zaśmiałem się i uniosłem w powietrze. Leciałem przez dłuższą chwilkę niepohamowanym pędem, jakbym gdzieś się śpieszył, a przecież nie miałem gdzie. Podleciałem wyżej, sięgając pierwszej chmury, która rozpłynęła się w mojej dłoni. Zwolniłem ruch skrzydeł, rozejrzałem się dookoła, próbując znaleźć jakąś norę, do przespania kolejnej nocy. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałem, gdzieś w chmurach, mroczny, mosiężny zamek. Co to ma znaczyć do cholery? Na nowo wprawiłem swoje skrzydła w szybki ruch, skupiając swój wzrok na bramie, która została otwarta. Z niej wyszła prawdopodobnie jakaś Anielica. Przyśpieszyłem lot i znajdując się obok zamku, stanąłem na nierównej posadzce. Dziewczyna usadowiła się na krawędzi ziem, machając nogami w dół.
- Umm… - wydałem z siebie jakikolwiek dźwięk, aby nie przestraszyć jej
- Po zapisy do domu, idź do innego Upadłego… - rzuciła od niechcenia
- Do jakiego domu? – nie ukrywałem zdziwienia
- To nie po to tu jesteś? – skierowała wzrok na mnie, lustrując mnie od góry do dołu
Podszedłem bliżej, siadając na wyższym murze, zapominając o co pytała.
- Ahg nie ważne… -  jęknęła i poszła w stronę drzwi
Popatrzyłem na nią, nie wiedząc co powiedzieć. Nikt nigdy mnie w taki sposób nie olewał.
- Chodź, to zapiszę cię, jeżeli chcesz. – machnęła od nie chcenia ręką
Dogoniłem ją dopiero w holu. Patrzyłem na nią, na jej białą sukienkę.
- Ee? – powiedziałem, chcąc aby odwróciła się w moją stronę
Ona zrobiła to co oczekiwałem.
- Co chcesz?  - zapytała
Przypatrywałem się jej dokładnie, a bardziej klatce piersiowej, na której widniała plama krwi, wielka plama krwi...
- Jestem Harry McCartney… A ty?
- Lux, znaczy Luxia Crown. – powiedziała, prowadząc mnie dalej do prawdopodobnie swojego gabinetu.

<Luxia, dokończ, proszę. :) >

Nowa postać :)

Mamy nowego członka - Harrego. Witamy Cię. c:

//Luxia


wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Angeliki

Ruszyłam smętnie korytarzem. Tak nudno tu było bo wszyscy gdzieś poszli. Tylko ja zostałam i mój biały tygrys ale poza tym do żywej duszy nie było...
Tuż za mną szmerały cicho płatki śniegu, moi bracia. Nic dziwnego skoro sama pojawiłam się wraz z pierwszym śniegiem? Sam mój wygląd o tym mówi że swoim rodowodem pochodzę od zimy.
Ziewnęłam jeszcze raz szeroko a mój tygrys zamruczał.
- Spokojnie -pogłaskałam go po głowie- aż tak źle to nie jest...
Zajrzałam do jadalni. Jak zwykle-bałagan. Jak się dowiem który to zostawił do śmietnisko wyrzucę go za okno. Faceci. Też mi z niech pożytek....
Mack ułożył się wygodnie w kącie podczas gdy ja zabrałam się za porządki.
- Uff - westchnęłam po godzinie -w końcu porządek.
Rzeczywiście, kuchnia lśniła.
- Choć Mack, wracajmy do pokoju. Ktoś zapewnię się tu pojawi i nabałagani a ja nie chcę tego oglądać żeby temu komuś nie urwać łba własnoręcznie.
Tygrys posłusznie wstał i ruszyliśmy z powrotem.

Od Alesyi C.D Siraha

Od Alesyi cd Siraha
Lux zdecydowanie nie wyglądała dobrze. Oczywiście nie, żebym się specjalnie przejmowała, ale…cho*era…czy wszyscy w tym zamku musza być obarczeni jakimiś problemami? Czasem słyszałam głosy dawnych znajomych, którzy wytykali mi moją „oschłość” na kłopoty innych. „Zainteresowałabyś się!”, albo „Zapytała się czy wszystko dobrze!”....bla bla bla…Głupie gadanie. I co to niby da? Wolałam działać niż grzać tyłek nad ckliwym pocieszaniem, a jeśli już pocieszać, to po prostu poprawiać humor głupimi żartami. Rzeczywiście. Czasem robiłam za błazna. Mocno narwanego i pyskatego, ale nadal błazna.
Wtrąciłam oczywiście w krótką wymianę zdań aniołów parę swoich „groszy”, które niemal standardowo zostały zignorowane. Lux zaś rzeczywiście musiała być myślami gdzieś indziej, bo niemal nie zwróciła uwagi na „przystojeństwo” nowego nabytku. Nawet ja „trzepotnęłam” rzęsami, choć prawdopodobnie moje zabiegi były pseudo-urokliwe.
Pukanie przypomniało mi jednak o zadaniu, które z góry uznawałam za interesujące. Biersack oczywiście zachował tę specyficzną dozę szacunku i nie wpadł do pokoju Luxii tak bezceremonialnie jak ja. Spojrzenie od razu skierował na dwójkę aniołów.
- Wszystko ustalone?
- Chyba tak – Luxia przewracała oczami niepewnie.
- Daj mu trzydziestkę - Musimy jeszcze chwilę porozmawiać….
W międzyczasie Sirah spoglądał, to na Upadłego, to na Anielicę, by na końcu zatrzymać spojrzenie na mnie. Posłałam mu pełen uśmiech i na migi wskazałam najpierw na Biersacka, potem rozcapierzyłam dłonie, demonstrując całą dziesiątkę swoich palców. Znowu posłałam mu łobuzerski uśmiech, gdy on wrócił spojrzeniem na Upadłego.
- Alesyo, mogłabyś zaprowadzić Siraha do pokoju? Chyba wiesz gdzie to jest – Biersack oczywiście zawsze wiedział, w jakim momencie się do mnie zwrócić, spojrzał na moje otwarte dłonie i podniósł brwi w lekkim zdziwieniu. Parsknęłam śmiechem.
- Dla Ciebie Biersack….prawie zawsze…i – dodałam już poważniej, by ukryć śmiech - spotkamy się przy głównym wejściu….- po czym płynnie zeskoczyłam z parapetu, złapałam za ramię siedzącego nadal Siraha i wyszłam, na pożegnanie machając nadal otwarta dłonią.
Dopiero za drzwiami puściłam anioła, który nawet nie próbował się wyrywać.
- On ma 10?
- Mhm – mruknęłam tylko próbując stłumić śmiech. Nie widziałam twarzy anioła, więc nie wiedziałam nawet jak zareagował. Stawiałam jednak, że podjął wyzwanie.
- Znowu łamiesz mi serce – zaśmiałam się kolejny raz, bo znowu wyczuć można było w jego głosie tę specyficzną nutę humoru. Przynajmniej nie traktował wszystkiego poważnie.
Zatrzymałam się przed drzwiami o barwie jasnego kasztanu. Jak każde inne były rzeźbione, ale też każde w odmiennym stylu i motywie. Oparłam się o przeciwległą ścianę i wpatrywałam w plecy Siraha, który majstrował przy zamku. Milczał przy tym, co w jego wypadku wydawało mi się dziwne. Otworzył w końcu drzwi, zatrzymał się w wejściu, po czym odwrócił się i podszedł do mnie.
- To miłego pobytu i takie tam inne uprzejmościowe życzenia…a ja znikam – rzuciłam, nadal szczerząc się perfidnie. Jego twarz zmieniła się. Znikł łobuzerski uśmiech.
- Może wejdziesz?
Zrobiło mi się gorąco. Jego spojrzenie zjechało na moje usta, które nienaturalnie wręcz zaczęły palić żarem. Cho*era. Kolejny przystojny gnojek? Nie zrobił jednak nic, za co z czystym sumieniem mogłabym go zdzielić. Niby za co? że mi się podobał? Choć dziwnie…zbyt mocno mi się podobał. Dłonie zacisnęłam. I zasyczałam, bo znowu przygryzłam wargę, która chyba dopiero przed chwilą zdążyła mi się trochę zagoić. Teraz, upierdliwa ranka znowu zalśniła czerwienią.
Sirah leciutki tylko uśmiechnął się i znowu delikatnie wytarł cieknącą krew. Szuja, skurczybyk jeden zakwaśniały, cho*era….ale, żadnego z tych określeń nie miałam siły wypluć.
- Powinnaś uważać. Masz za ładne usta, by tak je traktować – odsunął się.
Wypuściłam w końcu zmagazynowane powietrze. Powrócił litościwy chłód. Tylko serce nadal mi dygotało. Nieładnie tak pogrywać z upadłą.
Tym razem to ja podeszłam. Złapałam go za połę koszuli i przyciągnęłam go w dół, na wysokość mojej twarzy.
- Jeszcze raz będziesz próbował na mnie swoich sztuczek, to Ci zwyczajnie przyłożę… i nie damskiego „liścia”, ale skutecznego, lewego sierpowego- na jego twarzy przez jedna chwilę pojawiły się wyraz zdziwienia, a potem znużenia, które zmieniły się z chwilą, gdy musnęłam go ustami. (Pfff…..Alesya…ale żeś pierdolnęła).
Po czym bez słowa odsunęłam się, odwróciłam i ruszyłam na dół, cicho pogwizdując.
- Alesya! – odwróciłam tylko głowę, nie zwolniłam kroku – Powodzenia z Twoją 10.
Zaśmiałam się trochę głucho.
- To nie jest moja 10.
Zeszłam w końcu na sam dół. Minęłam kuchnię (już nieco ogarniętą…ehh..Biersack naprawdę nie miał co robić?). W końcu pchnęłam mosiężne wrota, które mimo swej ogromnej postury, zadziwiająco lekko dały się otwierać (kolejna przydatna sztuczka Biersacka…nadal mnie zastanawiało, skąd takie coś wytrzasnął…nie mówiąc o samym zamku…). Na schodach siedział już upadły. Łokciem opierał się o kolano. Głowę miał lekko opuszczoną, pozwalając czerni włosów tworzyć dodatkowy płaszcz. Dreszcz.
- Długo Ci tam zeszło Blackrist – nawet nie odwrócił się w moją stronę. Powiedział to jakby do siebie. Głos miał trochę chłodny. Zignorowałam.
- Ruszamy?
<Biersack?>

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Od Siraha C.D Alesyi

      Znów szedłem za Upadłą - ten zamek ma chyba milion korytarzy. Już dwa razy pokonaliśmy schody i kilkakrotnie skręcaliśmy, aby dojść do najzwyklejszych drzwi, za którymi prawdopodobnie ukrywała się jakaś Luxia. Alesya na chwilę przystanęła wpatrując się wejście, po czym bezceremonialnie wparowała do pokoju.
- Lux, masz nowego podwładnego! - zawołała wesoło, gdy tylko otworzyła drzwi na pełną szerokość.
Wszedłem za nią do pomieszczenia, które okazało się być gabinetem. Przy biurku siedziała lekko zaspana anielica, która rzuciła Alesyi znużone spojrzenie. Siedziała za dębowym biurkiem w głębokim, obrotowym fotelu. Odgarnęła z czoła brązowe włosy i spojrzała na mnie spod długich rzęs.
- Usiądź - wskazała krzesło naprzeciwko biurka i zmusiła się do uśmiechu. Spojrzała na Alesyę, jakby chciała aby ta druga wyszła, lecz Upadła nic sobie z tego nie robiła. Przysiadła na parapecie i założyła nogę za nogę.
- Mam nadzieję, że zostałeś już należycie powitany - zwróciła się do mnie anielica.
- Zamieniłem jakieś dwa zdania z niejakim Andrewem. Powiedział, że można tu mieszkać.
- Właściwie to powiedzieliście sobie po jednym zdaniu - wtrąciła Alesya, co Luxia zignorowała.
- Jak masz na imię?
Przedstawiłem się i odpowiedziałem jeszcze na kilka pytań. Na wszystkie odpowiadałem szybko, bez cienia wahania prócz jednego, na które nie miałem gotowej odpowiedzi.
- Czemu chcesz tu zostać?
- Miejsce wydaje się ciekawe - wzruszyłem ramionami - Poza tym mam zamiar trochę odpocząć od Nieba i  się nieco zabawić.
Luxia splotła ze sobą palce i odchyliła się lekko w fotelu.
- Chyba możesz tu zostać - stwierdziła po chwili ciszy.
- Mam zacząć świętować? - zapytałem ironicznie, lecz ta przewróciła oczami. Chyba nie była fanką sarkazmu - trudno.
Obie anielice podniosły głowy, gdy rozległo się pukanie - do pokoju wszedł Andrew.
- Wszystko ustalone? - zapytał.
- Chyba tak - odpowiedziała Luxia z nutą niepewności w głosie.
- Daj mu trzydziestkę - wskazał na mnie - Musimy jeszcze chwilę porozmawiać.
Luxia kiwnęła głową i wstała aby poszperać w szafce. Po dość długiej chwili i z tryumfalną miną wyciągnęła z niej zwyczajny klucz i podała mi go.
- Alesyo, mogłabyś zaprowadzić Siraha do pokoju? Chyba wiesz gdzie to jest

<Alesya? Wiem, duża czasu jak na takie coś, ale nadal nie ma weny na nic. Odprowadź Siraha, a potem niech już wylecą, bo to długo trwa>

Nowy członek!

Oto Kaamel, Anioł uratowany z Japonii :)


Od Yeiazel "Powrót"

"Powrót"
Nieprzytomny anioł półsiedział i półleżał przede mną na końskim grzbiecie, chwiejąc się niebezpiecznie, mimo że Tagora leciała powoli, unosząc się na prądach powietrznych i machając skrzydłami tylko co jakiś czas. Nez i Jeff szybowali parę metrów wyżej, oboje zbyt zmęczeni psychicznie i fizycznie po tych zmarnowanych tygodniach. Pomimo rozoranego barku (Nezaynhel powiedział, że mocno ropieje) nigdy nie czułam się bardziej pobudzona, zważywszy też na te rutynowe tygodnie.
Uno: zakończyłam tą głupią wyprawę. Dos: wracam do domu. Tak, owszem, uważałam zamek za mój dom. Tre: będę mogła porozmawiać z Andym. Nareszcie. Wiele godzin pełnienia wart spędziłam na analizowaniu naszej ponad stuletniej znajomości. Nigdy nie kupowałam tanich gadek o uczuciach, wierze w siebie i tym, jak to noc odmienia myśli, wiec teraz również podkreślę, że to się nie zmieniło. Quatro: jedyny anioł, do którego dotarliśmy, siedział przede mną na grzbiecie Tagory.
Słaby, chudy, z gorączką. Nie chodziło o to, że w jakiś paranoiczny i niemożliwy sposób wpadliśmy na anioła, gdy umierał i właśnie bawiliśmy się w herosów, ratując mu życie. Przeciwnie- to on na nas wpadł, a Jeff- w jeffowym odruchu samozachowawczym- od razu go znokautował. Anioł najprawdopodobniej dostał wstrząsu mózgu, a wiadomo, że taką osobę trzeba co cztery godziny budzić. Oczywiście o tym fakcie Nez poinformował nas po czasie.
Podróż powietrzna była dosyć krótka (dwa dni, jedna noc), a biorąc pod uwagę to, że aniołowi mózg nie wysiądzie tak szybko ja śmiertelnikowi, więc Noath będzie mógł się naszą znajdką zająć, a Czarny Szefu (uwielbiałam ten pseudonim) chciałby go przesłuchać, bo niewątpliwie poszkodowany coś wiedział… no, tak właśnie znaleźliśmy się w naszej sytuacji.
-Yeiazel! –dobiegł mnie okrzyk Neza z góry. Spojrzałam na niego. – Widzę zamek.
<Ktoś?>
No więc tak: wybaczcie, że wypadłam trochę z obiegu, ale daję słowo harcerza, którym nie jestem, że teraz będę grzecznie się udzielać :3 Ucięłam tą wyprawę, żeby dłużej nie blokować chłopaków i dlatego, że już ten pomysł trochę się wypalił ;-;

Od Luxii - C.D Sitaela

Wstałam z zimnej posadzki, otrzepując się. Poruszyłam ramionami, na znak, że nie widziałam jej.
- Może zostawmy tą sprawę na razie. Nie mam zamiaru się nią przejmować, jak będzie miała po co to wróci, a wtedy się nią zajmiemy.
Anioł przytaknął gestem głowy. Złapał mnie za rękę, uniósł siebie w powietrze, kierując nas z powrotem do pokoju.
Schowałam księgę ponownie pod łóżko, gdzie prawdopodobnie było jej miejsce. Szybko wstałam, znajdując się twarzą w twarz z Sitaelem. Odwróciłam głowę, widząc jego zakłopotanie. Dotknęłam się w kujące jeszcze miejsce.
- Po tym eliksiru, kiedy powinien znikać ból? - powiedziałam, odsuwając się do tyłu
- Powinien zadziałać, w tym samym momencie gdy połknęłaś substancję. Mi już przeszło.
Spojrzałam w dół.
"A jeżeli ona trafiła mnie w serce? A ten eliksir zagoił tylko powierzchnie, zostawiając rany w środku serca, albo na odwrót?" - pomyślałam
Poczułam mocny uścisk i poruszające się dłonie Anioła po moich plecach. Ciągle czułam ponure kłucia w klatce. Co się dzieje?

<Sitael? Dokończysz? Sorry, że musiałeś tak długo czekać>

piątek, 4 kwietnia 2014

Od Sitaela C.D Luxii

- Nie zostawię cię -obiecałem jej i przetarłem kciukiem jej słone łzy- ale tylko....ahh! Ta torpeza weszła mi w paradę i strzeliła we mnie -pokręciłem głową- trzeba szybko znaleźć eliksir...Ahh! Przeklęty jad! Jak ja ją....Maldigo a la bruja! -przekląłem po hiszpańsku.
-Gdzie jest eliksir? -Lux wyglądała trupio blado.
- Pod moim łóżkiem
Szybko zniknęła a po chwili pojawiła się z buteleczką dzięki której uleczyłem jej i moje rany.
- O wiele lepiej -wstałem na nogi- gdzie ona jest?
<Lux? Sorry że tak krótko>

środa, 2 kwietnia 2014

Od Luxii - C.D Sitaela

Poczułam delikatne ukłucie. Moje oczy otworzyły się mimowolnie zaraz się zamykając od nadmiaru światła. Coś zaskrzeczało, raniąc moje bębenki w uszach. Ocuciłam się i zauważyłam Skyress kucającą na mojej dłoni.
- Oh przepraszam Skyress. - powiedziałam nie wiedząc gdzie jestem
Rozglądnęłam się dookoła wypatrując na panelach krew. Wysunęłam rękę spod feniksa i dotknęłam się w klatkę piersiową.
- Auć. - wysyczałam przez zęby. - Skyress, gdzie jest Sitael?! - przypomniałam sobie o Aniele
Zielony feniks zaskrzeczał ponownie pokazując mi łbem otwarte okno. Wstałam gwałtownie nie zważając na przerażający ból w klatce piersiowej. Podeszłam do zasłony, stanęłam na parapecie i pogładziłam dłonią po skrzydłach.
- Nie zawiedźcie mnie... - wyszeptałam i spróbowałam wznieść się w powietrze
Patrząc w dół zauważyłam kilka wypadających grubych piór.
- Dacie radę.
Swoje skrzydła traktowałam jak przyjaciół, były ze mną w każdej chwili.

"Skrzydła są jak cisi przyjaciele,
            którzy ratują Cię,
gdy inne Anioły o Tobie zapomniały.
                                                         ~Lux"


Podniosłam się wyżej, usiłując wzbić się do pierwszej chmury.
W pewnej chwili coś głośno stuknęło o skalną posadzkę. Obróciłam się z impetem dookoła lecz nie wiedziałam skąd dobiegał dany dźwięk. W mgle próbowałam cokolwiek ujrzeć, ale stawała się coraz gęstsza. Zbliżał się zachód słońca, który powoli uniemożliwiał mi szukanie ukochanego. A jeżeli dorwała go wiedźma?! Boże co ja narobiłam.
Zaczęłam latać w koło zamku. Spróbowałam wykrzyczeć imię Anioła, ale kucie serca przeszkadzało mi w tym. Wylądowałam na dachu, gdzie miałam usiąść i pogrążyć się w rozpaczy, już czułam słone łzy ciskające się na oczy.
- Lux. - usłyszałam niemalże niedosłyszalny głos Anioła
Odwróciłam się w stronę źródła głosu.
- Sitael! - powiedziałam podbiegając do niego i klękając przy nim.
Ułożyłam jego głowę na mojej niegdyś białej sukience, gładząc go po policzku. Chwyciłam za jego rękę chcąc wyczuć puls.
- Co się stało? - wyszeptałam
Sitael popatrzył się na miejsce swej rany. Przypatrzyłam się i ujrzałam małą strzałę, że za pierwszym razem jej nie zauważyłam... Ostrożnie wyjęłam ją i rzuciłam z zamku. Strzała wbiła się prawdopodobnie obok serca.
- Sitael, nie zostawiaj mnie samej. - zwróciłam się do niego czując napływające łzy

<Sitael, dokończysz?>

Od Sitaela C.D Luxii


- Nie! -krzyknąłem- LUX! Nie!!
Szybko podbiegłem do niej i wyciągnąłem z niej do zdradzieckie ostrze i rzuciłem je daleko w kąt.
-Lux... -przytuliłem ją mocno do siebie- nie odchodź proszę...
Szybko zdarłem połowę koszuli i zrobiłem improwizowany opatrunek.
- To jej już nie pomoże...
Odwróciłem się gwałtownie. Zapomniałem już o tej cholernej wiedźmie!Ale jak tylko ją zobaczyłem nadeszła mnie chęć mordu...
- Nie pozwolę na to -wycedziłem przez zaciśnięte usta i zrobiłem to co równie dobrze mógł zrobić jakiś głupek: skoczyłem na nią.
Szybko jednak przekonałem się o moim błędzie gdy zostałem rzucony w powietrze.
-Ty głupcze! -powiedziała swym donośnym głosem -myślałeś
że możesz mnie pokonać?!
Natychmiast wstałem. Na dolnej wardze czułem krew ale mało mnie to obchodziło.Chciałem ją tylko własnoręcznie udusić. i wtedy wpadł mi to głowy znakomity pomysł.Mój miecz! I łuk! Czemu ja o tym wcześniej nie pomyślałem!? Szybko wskoczyłem na łóżko a jak tylko wstałem na mojej dłoni błyskało złowrogo oślepiające,czerwone ostrze:



A na ramieniu wisiał łuk i strzały.Niestety nie tylko ja wpadłem na ten pomysł.Ta podła czarownica już trzymała to samo narzędzie którym przebiła Lux a teraz celowała je we mnie....
Nagle,rozległ się cichy i śpiewny skrzek a po chwili za mojego lewego ramienia wyprysnął zielony promień:



który walnął ją w środek klatki piersiowej i wyleciała przez okno.Poznałem ten promień.To była moja Skyress! Wiedziałem że mnie nie zostawi!
- Sky! Ulecz Lux a ja zajmę się tą paskudą!- stanąłem na parapecie a po chwili wznosiłem się wśród chmur.
- Gdzie ona jest? -rozglądałem się- diabli,że w tej chwili chciało im się mgłę wywoływać...
Nagle kątem oka zobaczyłem coś świecącego które leciało z dużą prędkością. W ostatniej chwili odskoczyłem.
- Nie pokonasz mnie tu zarazo jedna! -ta wstrętna jak-jej-tam unosiła się na czarnej chmurze. -jesteś tylko nędzą!
- Ja?! -oburzyłem się- nie jestem nędzą! Jestem Sitael Spes, anioł zrodzony z pogranicza gwiazdy i ciemności! I z pewnością -uniosłem miecz- skroję cię na kwaśne jabłko!
I znowu popełniłem błąd głupka rzucając się na nią. A ona tymczasem we mnie czymś strzeliła i niestety trafiła.Poczułem jak spadam i jak miecz wyślizguje mi się z ręki.Po czym poczułem coś twardego. Ostatnią rzeczą o której pomyślałem to było to,ze Andy zabije mnie za ten zniszczony dach.
<Lux?>

wtorek, 1 kwietnia 2014

Od Alesyi C.D Siraha

Stałam oparta o mur, który swoim chłodem dziwnie koił nerwy. Ciche pogwizdywanie wymknęło mi się z ust, ale zaraz też i się skrzywiłam. Warga nadal bolała, a stróżka krwi bezbłędnie odnajdywała drogę do i tak przybrudzonego podbródka.
Na horyzoncie pojawiła się ciemna plama, która sugerowałaby powrót Upadłego. Postać czarnowłosego w końcu wylądowała. Podszedł bliżej. Na twarzy malowała się irytacja.
- No co Biersack…przynajmniej może się trochę rozruszałeś…i nie muszę znowu przez okno Ci demolki robić – upadły uśmiechnął się krzywo, ale chyba lekko wrócił mu humor.
- Tak, tutaj przynajmniej nie ma za dużo sprzętu, który mogłabyś zepsuć – tym razem to ja posłałam mu uśmiech, a jeszcze bardziej się wykrzywił, kiedy dostrzegłam kolejną ciemną plamę na horyzoncie, która płynnie zbliżyła się i stanęła niedaleko nas.
- Wiesz co Biersack, coś się za Tobą przybłąkało…Magnesy nosisz ze sobą, czy jak?
Upadły odwrócił się. Niedaleko stał anioł, choć coś dziwnego od niego emanowało. Biersack nachylił się lekko w moją stroną i rzucił tylko jedno zdanie
- W razie czego masz moje pełne pozwolenie na robienie bajzlu…ale to tylko „w razie czegoś”. - i ruszył w stronę nowoprzybyłego.
Po krótkiej wymianie zdań obaj uścisnęli sobie dłonie. No nie powiem, szybkością zawierania znajomości przebijali w tym momencie nawet mnie (zazwyczaj potrzebowałam 2 zdań na to). Stwierdziłam, że warto przyjrzeć się bliżej przybyłemu, więc podeszłam w ich kierunku. Noż…cholera…jegomość, który się pojawił wyglądał jak wyrwany z innych czasów. Szedł pewnie, wyprostowany, z uśmiechem, który sugerował przynajmniej lekkiego narwańca…i to przystojnego narwańca. Jakbym mogła, gwizdnęłabym z wrażenia. Zamiast tego, bezczelnie zlustrowałam jego postać. Czas jednak wrócić do rzeczywistości...bo przecież ów Noath sam się nie uratuje…chyba…
- Biersack, już świta. Gadasz z Luxią czy się zbieramy?
- Najpierw muszę popracować nad ochroną zamku – jego głos emanował chwilowym chyba zmęczeniem - Możesz zaprowadzić Siraha do Luxii? Później dołączę – no tak, musiał wzmocnić bariery, żeby znowu nam się coś nie przypałętało do zamku…choć w tym momencie, wcale mi to nie przeszkadzało…same ciekawostki tu się pojawiały.
Nowoprzybyły przyglądał się naszej wymianie zdań z zaciekawieniem. Poprawił przy tym kosmyk ciemnobrązowych włosów, który zsunął mu się za ucho. Jego oczy błyszczały nienaturalną wręcz zielenią, jakby prowokując do rozmowy. O nie. Teraz mnie nie podpuścisz (ale tylko teraz).
- No to chodź – rzuciłam i nie oglądając się ruszyłam. Przekalkulowałam w międzyczasie piętro i pokój, w który rezydowała Lux…ale aż smutno mi się robiło, gdy pomyślałam, że trzeba mi go zostawić pod opieka innej płci pięknej…No, ale czegóż się spodziewać. To był anioł, a anioły zazwyczaj omijają mnie szerokim łukiem (zazwyczaj jeszcze zanim wypowiedziałam swoje dwa magiczne słowa…).
Tak się pogrążałam nad swą żałością, że nie od razu poczułam to charakterystyczne przeczucie. Przystanęłam i odwróciłam się w jego stronę. Ja tu sobie oddaję się jakimś na wpół filozoficznym użalaniom, a ten mnie tu bezczelnie lustrował. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale zwyczajnie zaskoczyło. Anioł? Takie rzeczy?...No no no…
Spoglądał mi prosto w oczy, bez jakiegokolwiek skrępowania. Jego smukła dłoń sięgnęła niemal moich ust, by zatrzymać się na nadal (cholera) cieknącej stróżce krwi. Starł lepką ciecz i uśmiechnął się. Prawie mnie zatkało. Prawie.
- Mówią mi Sirah del Averto – skłonił się przy tym szarmancko - A jak brzmi twoje imię?
Skubaniec wiedział jak się podobać. Niestety (nawet dla mnie samej) ze mną nie ma tak łatwo. Ciekawe jak szybko się zniechęci?
- W skali od 1 do 10 ile mi dajesz? – miałam nadzieję, że wybiję go z tropu, ale absolutnie nie stracił rezonu. Odpowiedź padła niemal automatycznie, bez namysłu.
- 9
- Tylko?
- 10 mają u mnie tylko konie.
- No ładnie, jestem niżej niż koń.
- I tak wyżej niż większość ocenianych przeze mnie.
- Zapewne dlatego, że się o takie rzeczy nie pytają.
- Standardowo, to ja jestem od zadawania pytań.
- Na razie tylko Ty odpowiadałeś.
- Bo Ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie
Westchnęłam niemal teatralnie i tonem nauczyciela przedstawiłam się.
- W pakiecie z moim jestestwem dostałam imię Alesya, choć niektórzy mówią mi tu po nazwisku, a niektórzy…trochę inaczej, ale pozwolę sobie nie przytaczać, bo i tak posądzają mnie o zbytnie ubarwianie…
- W skali od 1 do 10 ile mi dajesz? – tym razem to on wystrzelił z pytaniem i miałam ochotę parsknąć śmiechem. Naprawdę nie miał problemu z samooceną.
- Miałam powiedzieć, że 10, ale dostaniesz 9…
- Łamiesz mi serce – jego mina jednak nie wyrażała żadnego smutku, uśmiech wciąż tkwił na jego ustach.
- Ktoś to musiał zrobić, padło na mnie – odwzajemniłam uśmiech i odsunęłam się lekko. – chyba powinniśmy ruszyć dalej, bo jeszcze ktoś stwierdzi, że Cię porwałam.
Całość naszej szybkiej wymiany zdań okraszał jego zawadiacki uśmiech. Rozbrajająco bezpośredni i szczery, z ta specyficzna dozą niekontrolowanego humoru. Jedni to lubią, drudzy tym gardzą. Mnie zdecydowanie pociągała jego osoba…ale za krótko go znam, by stwierdzać coś więcej. Jeszcze pewnie zdąży mieć mnie dosyć. W końcu, kto wytrzymałby z tak upierdliwą, pyskatą i złośliwą istotą jak ja (nie, żebym się chwaliła tak zacnym asortymentem zalet)?
<Sirah?>