Wiecie jak to jest, gdy w jednym momencie, wszystko o czym chcieliście zapomnieć – wylewa się i rzuca na was w jednej chwili?...Ja właśnie miałam cholerną nieprzyjemność znaleźć się w takiej sytuacji….że też pogięci „łaskawcy” od losu akurat musieli tu spojrzeć…druga opcja – jak widać bardziej prawdopodobna, ten Jeden „łaskawiec” o którym bardzo chciałam zapomnieć maczał w tym wszystkim swoje łapy…
Oto miała przed sobą groteskowo sielankowy obrazek. Dwóch osobników płci męskiej właśnie mieli się pozabijać…o mnie. Nie powiem, chyba prawie każda dama (mniej lub bardziej nią będąca) marzyła o takiej scenie…by mdleć ze strachu, komóż to się uda zwyciężyć…aż mdło się robiło. Na szczęście, choć i na nieszczęście, obu wspomnianych osobników, nie interesowała zbytnio moja uroda…chyba… Z każdym po prostu miałam „na pieńku” i dałabym sobie obie ręce uciąć, że przynajmniej jeden z nich – demon, po swojej wygranej zabrałby się do PRÓBY ukatrupienia mnie samej. Gnój wielokrotnie stawał mi na drodze i niemal zawsze kończyło się to bitką. Te mikre wyjątki, kiedy obyło się bez obrażeń dotyczyły targów. Cokolwiek by nie powiedzieć o tej łajzie, był kopalnią rozmaitych znalezisk i tak różnorodnych przedmiotów...i istot, że trudno się nie zastanawiać nad ich pochodzeniem…i zdobyciem.
I znowu…na szczęście i na nieszczęście jednocześni, jego przeciwnik nie był łatwy do pokonania. Nie kto inny jak Izamal, mój były „współpracownik” zza czasów pracy dla Nieba…i pośrednio dla Piekła. Tak. Byłam pośrednikiem, a moja nieszczęsna niewyparzona gęba była akurat świetnym atutem w takiej rozgrywce…do czasu mojego największego błędu. Błędu, dla którego pracował także Izamal – jeden z lepszych informatorów, złodziei, zabójców, krętaczy, alfonsów (przespał się chyba z każdą możliwą anielicą, czy upadłą – o demonich pomiotach nawet nie myślę)…i Niebo jedno wie, w czym się ów osobnik specjalizował się jeszcze. Zdecydowanie jednak była to najmilsza współpraca jaką miałam…z podkreśleniem na „miałam”. Tak…i znowu niestety…ale było na czym oko zawiesić.
Teraz właśnie stałam pomiędzy dwoma mymi dawno niewidzianymi „przyjaciółmi”…i zastanawiałam się…który powinien pierwszy dostać w paszczę. Zbieracz stał niecały metr ode mnie, więc najprostsze posunięcie polegało na kopnięciu…a, że duże było to bydle, dostał w najczulsze miejsce, jakie może dostać każdy męski osobnik. Jęk był sygnałem, by teraz z łokcia przyłożyć upadłemu za mną. świst gwałtownie wypuszczanego powietrza sygnalizował, że dobrze trafiłam. Teraz szybki obrót i skok do skał. Przynajmniej byłam gotowa w miarę możliwości, by objąć obu wzrokiem i szykować się do ewentualnej walki. Jeśli można było to nazwać walką. Jakkolwiek byłam pewna siebie…ale każdy z nich przerastał mnie siłą, mocą i doświadczeniem…Demon już posyłał nienawistne spojrzenie – znak, że pamiętał moje standardowe „przywitanie”. To co właśnie zrobiłam, było tylko zyskaniem sobie chwili czasu. Uciec mogłam w każdej chwili, wystarczyło przybrać odpowiednią postać…ale bez któregoś z nich, mogłam się tu błąkać bez końca.
- A teraz łaskawie znajdźcie sobie inna zabawkę, o którą będziecie się kłócić, bo ni chol*ry nie mam zamiaru odgrywać tej roli…
- Jak zawsze słodkie te Twoje przywitania Sztormiku – Izamal rozmasowywał sobie obolałe miejsce, ale nie wyglądał na gniewnego. Ba…wyglądało na to, że sytuacja go bawiła.
Viradaw tymczasem ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się w półkroku, gdy przed sobą zobaczył czarną połyskującą kulę.
- Powiedziałem, żebyś się do niej nie zbliżał…- twarz upadłego zmieniła się, rysy wyostrzały, a oczy przybrały kolor węgla. Tym razem to demon się uśmiechnął. Jego chropowaty głos niemal ranił i przyprawiał o mdłości.
- Nie baw się tak ze mną Kruczy Synu, bo wiesz doskonale, że to nie jest moja naturalna postać. Już Ci kiedyś obiecałem taką walkę.
- A ja Ci obiecałem, że wtedy zginiesz, i mam zamiar akurat tej obietnicy dotrzymać.
I znowu impas.
- STOP do jasnej chol*ry! – mój głos poniósł się echem . Obaj niechętnie odwrócili się w moją stronę.
- No czego kobieto…nie widzisz, że mężczyźni mają się bić? – drwiący głos nie należał do żadnego z nich. Biersack stał niedaleko wyrwy, z której ja sama niedawno się wydostałam. Jedną ręką trzymał się za ramię i opierał o gładką ścianę. Mimo rozluźnionej postawy, widział nawet z dalszej odległości, że się skupia. Gdzieś prawdopodobnie postawił „granice”.
Demon odwrócił się powoli, jakby w zwolnionym tempie.
- Co…ten też rości sobie do Ciebie jakieś prawa? – uśmiechnął się przy tym, jakby powiedział świetny żart.
- ABSOLUTNIE NIKT nie będzie sobie rościł jakichkolwiek praw do jakiejkolwiek części czy całości mojej osoby! Skąd wam w ogóle przyszedł tak idiotyczny pomysł do głowy? I kto w końcu mi wytłumaczy, jakim powalonym cudem się tu wszyscy znaleźliście?
- W końcu jakieś sensowne pytanie, które powinno się pojawić na samym początku tej waszej pseudo-utarczki – Biersack zbliżył się na tyle, bym mogła rozpoznać, że mimo szyderstwa w głosie, bardzo uważnie obserwuję dwójkę przed sobą. Ha…martwił się o mnie?
- Ty się Biersack lepiej nie odzywaj…bo sam oberwiesz mocniej niż przewiduję…- upadły skrzywił się, bo chyba zdawał sobie sprawę, że wcale nie żartuję. Machnął jednak lekceważąco rękę niemal ze słowami „podziękujesz później…”
- Proponuję przynajmniej chwilowe zawieszenie broni…potem, jak nam nie wyjdą rozmowy…możemy się tu prawie do woli zabijać..- tym razem Izamal się odezwał, chyba idąc tym samym tokiem myślenia co drugi upadły.
- Ja mogę gadać…tylko jeśli macie coś na sprzedaż…albo chcecie coś kupić… - demon odwrócił się w stronę przybyłego – chcesz cos kupić?..- kiedy ów demon handlował…jego postura absolutnie nie pasowała do zachowania.
Biersack niepewnie spojrzał na mnie, a ja energicznie kiwałam głową z nadzieją, że usłyszy moje milczące słowa „zajmij go chwilę”. Rozluźniłam się dopiero, gdy usłyszałam suche „pokaż co masz…” a demon niepodobnie do siebie, groźnie ucieszony wskazał skały tuż obok. Machnął ręką i zamiast gruzu stał dziwny wóz…obaj skierowali się w tamtym kierunku.
- Trzeba było mówić od razu, że chcesz zostać ze mną sama… - Izamal podał mi rękę bym zeskoczyła z podwyższenia skalnego, na którym stałam. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Wiesz dobrze dlaczego to zrobiłam…Jeśli ON Cię przysłał, to odpowiedź brzmi „nie”. – starałam się brzmieć spokojnie, ale ciężko było mi ogarnąć myśli, które rzuciły się na mnie niczym wściekłe, ujadające psy.
- Jak zawsze prosto z mostu…a gdzie gra wstępna?...- głos upadłego wcale nie brzmiał jak żart. Dla niego wszystko chyba mogło doprowadzić do łózka.
- Iz…proszę…nie drażnij mnie bardziej niż zwykle…
- „Zwykle” było bardzo dawno Sztormiku…więc reguły się trochę zmieniły..- ciężko teraz było utrzymać spojrzenie. Wolałam jednak tego kpiącego jegomościa zza dawnych lat. Teraz jego wzrok spochmurniał, zblakł.. – wiesz o tym doskonale, bo sama oberwałaś jak ja…
To prawda. Mimo, że był upadłym jeszcze w momencie, gdy ja cieszyłam się łaską Niebios, to i ja i on trafiliśmy w to samo miejsce. I z „tego” miejsca nas oboje wyciągnął ON.
- Czyli już nie pracujesz dla NIEGO?...- żal w moim głosie był zdecydowanie zbyt widoczny.
- I tak i nie. To skomplikowana współpraca raczej.
- Czyli?...
- To znaczy Sztormiku, że spotkałem GO przypadkiem i zapytał, czy nie chciałbym się na spacer po Pograniczach wybrać.
Prychnęłam.
- ON nigdy nie spotyka nikogo przypadkiem…Czyli wiedziałeś, że tu będę? Wysłał Cię po mnie? – emocje buzowały, więc i włosy falowały, co chwila strzelając niekontrolowaną energią.
- Nie Skarbie. Było dokładnie tak jak powiedziałem. Miałem się tu rozejrzeć i samemu zdecydować co zrobić jeśli cokolwiek się wydarzy – głos miał teraz łagodny. Cholernik zawsze wiedział jak się czułam.
Westchnęłam, odpychając jednocześnie dłoń, którą próbował dotknąć mojego policzka.
- To co w takim razie masz zamiar z „tym” wydarzeniem zrobić?
Upadłemu wrócił uśmiech.
- To co zawsze Sztormiku…wyciągnąć Cię z opresji i nakopać kilka poczerniałych tyłków…
Mimowolnie się zaśmiałam.
- Przepraszam za ten łokieć…
- Tak, tak…należało mi się…jak zawsze – pełny uśmiech rozświetlił jego twarz i znowu zmienił go w starego kpiarza, którego znałam. Na jakiś czas cień zniknął…razem ze wściekle ujadającymi psami w mojej głowie…
- A ten tam…to kto? – (czyżbym słyszała nutę zazdrości?) upadły wskazał na Biersacka, który z nieodgadnioną miną wracał już w naszą stronę. Nie zakłóciła nam rozmowy żadna walka, wybuch czy inne dziwny, więc jakaś transakcja doszła do skutku, ale po mnie upadłego, ciężko było domyślić się czegokolwiek.
Tym razem to ja się wyszczerzyłam w uśmiechu.
- A to jest mój aktualny Szefu…
<Szefu? >
Ehh...pytanie...czy blog ma zamiar jeszcze funkcjonować?
OdpowiedzUsuń- Nez & Alesya -