Więzienie było o tyle smutnym miejscem, że aż wesołym. Siedząc tu masz aż za dużo czasu i nie wiesz co z nim zrobić. Niektórzy gapią się w ścianę. Inni liczą swoje dni do wolności. Większość po prostu żyje i nie liczy na zmianę losu.
Ja. Przez całe dwa tygodnie bycia tutaj. Czekałem. A było mi tak smutno, że aż wesoło. Uświadomiłem sobie, że moje życie jest tylko farsą i nie miałem już siły się z niej śmiać….
Przyszła nie zauważona przez strażnika i komendanta. Zobaczyli ją dopiero jak stanęła obok nich i przerwała im w oglądaniu jakiegoś filmu . Popatrzyli na nią niepewnym wzrokiem. Nie była jedną z tutejszych kobiet, ani tym bardziej turystką. Ta różnica skłoniła ich do powstania z miejsc i zapytania o cel wizyty w tym więzieniu. Na odpowiedź nie czekali długo…
Do ciemnego pomieszczenia wpadło światło z korytarza. W wejściu zobaczyłem dobrze zbudowanego i wyprostowanego na baczność komendanta. Wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę. Kilka podkrążonych i zapadłych, par oczu śledziło z nieukrywaną obojętnością jak wchodzi do celi.
- Wpłacono kaucję – oświadczył i skinął na mnie ręką. – Masz szczęście Sparkle. Wychodzisz.
Dano mi znów moje rzeczy i klatkę z wiewiórką. Czy się cieszyłem, że w końcu wyję poza te mury ? Nie… Bo wiedziałem, że w normalnym świecie czeka mnie coś o wiele gorszego.
Obróciłem się w stronę głównego wyjścia i wtedy też ją zobaczyłem.
Opierała się o ścianę tuż obok mnie. Patrzyła na mnie wyczekująco. Jej ciemne oczy wwiercały się we mnie ciekawie, chcąc znaleźć coś co skłoniło by ją do zmiany decyzji. Coś co powiedziało by jej że jednak źle zrobiła, dając mi wolność.
- Jesteś coraz droższy – rzuciła mi tylko na powitanie. – Będziesz musiał oddać w przyszłości – dodała i ruszyła w swoją stronę.
Żadnego. „ Cześć! Kope lat!”, „ Jak się masz? Zdrowie dopisuje?” Nic takiego. Nie w takich okolicznościach. I tak cieszyłem się, że coś do mnie powiedziała. Nawet jak to była tylko informacja o tym, że jestem jej winny znów pieniądze. Tym razem za odkup … siebie…
- Dobrze, że mnie wykupiłaś. Kończyły mi się już żarty – palnąłem nagle. Jakby chcąc coś mądrego powiedzieć.
Puściła to oświadczenie mimo uszu.
- Można wiedzieć jakim cudem zdewastowałeś największy obiekt turystyczny i historyczny Egiptu? – zapytała jeszcze prowadząc mnie przez zakorkowane ulice w stronę bliżej mi nie wiadomą.
Podjęła temat. Płytki i mizerny, ale zawsze temat. Nareszcie do kogoś mogłem coś szczerze powiedzieć.
- Odwiedził mnie Wieczny – odparłem jakby to nie było ważne.
- Coraz lepiej. Za chwilę to będzie sam Święty Mikołaj – mruknęła lekceważąc mnie zupełnie.
Skręciła w mniejszą uliczkę pełną sklepików z pamiątkami i straganów. Słońce prażyło niemiłosiernie, chociaż było już koło 10. Nieliczne tropikalne drzewa schylały ku nam swe pióropusze liści. Wszędzie był tłok. Starałem nie stracić jej z oczu.
- Nie ja nie żartuję – usprawiedliwiłem się szybko. – Odwiedził mnie Wieczny. Przestraszyłem się bardzo, ale on tylko pogrzebał w moich wspomnieniach i sobie poszedł. Pufff! Tak po prostu. Ale zostawił mi Szi-szi i Kompas Czasowy – na udowodnienie moich słów pokazałem małą metalową kulę wielkości piłeczki od tenisa.
Obróciłem ją w dłoni i pokazałem całą jej skomplikowaną budowę złożoną z mosiądzowych płytek i licznych trybików oraz przycisków.
- Niechcący uruchomiłem cały ten mechanizm i przeniosło mnie do Egiptu – tłumaczyłem jakbym opisywał lot w kosmos. – Niestety źle wpisałem współrzędne… I wylądowałem trochę w złym miejscu, ale… - zastanowiłem się przez chwilę. - Jak ty mnie znalazłaś?!
Znów skręciliśmy. Dotarliśmy na skromny mieszkalny placyk, gdzie w cieniu czekał mój smok. Jego łuski wtapiały się idealnie w cień budynków, ale i tak zobaczyłem te jego lśniące mądrością oczy.
- Nute! – wyrwało mi się i doskoczyłem do wielkiego mechanicznego stwora. – Kawodzillo ty jedna szalona!
Zawiesiłem się na jego szyi, a on mnie jak zabawkę objął przednimi łapami.
- Twój stwór mnie do ciebie doprowadził – zza moich pleców usłyszałem cichy głos Zoe. – Spisał się doskonale w zaledwie kilka dni dotarliśmy do ciebie z Nowego Yorku…
- Dzielna paszczo ty moja! – mruknąłem opatulając rękami jego ogromną głowę.
Dobiegł mnie miły zapach orzechów i lukru. Jego łuski były przyjemnie ciepłe ale zarazem wionął od niego chłód i trzask trybików.
- „ Mną się tak nie zachwycałeś” – Szi-szi smętnie wdrapała się po moim ramieniu i też powitała dawno nie widzianego kumpla.
- Nie bądź zazdrosna – odparłem . – Ty chciałaś mnie zabić jak mnie znów zobaczyłaś, więc nie dziw się, że jego cieplej witam…
- „Miałam do tego prawo „– odparła szybko wiewiórka jakby to było oczywiste.
- Nie przeczę – burknąłem zakładając wyczekująco ręce.
- Nie chcę przerywać tego słodzenia – z cienia wyłonił się niskiej postury człowiek. – Ale jak chcemy zdążyć radziłbym się już zbierać.
- Kto to? – zapytałem ciekawy. Patrząc na nowego uczestnika rozmowy.
- Masz rację Gasti musimy już się zbierać - Zoe puściła mimo uszu moje pytanie i wskoczyła na smoka.
- My we dwójkę polecimy na smoku, a ty Noath obok nas. Jasne? – popatrzyła na mnie znacząco. – Rozumiesz?
Nute zaczął młócić swoimi skrzydłami powietrze. Wokół nas powstały małe wiry powietrzne. Wszystkie śmieci zebrane na dziedzińcu, zaczęły szaleńczo wzlatywać w górę, by później spaść gruchocząc o ziemię.
- Nie mam skrzydeł – odparłem i wskoczyłem w ślad za dziewczyną na smoka.
Złapałem się pierwszej łapy Nute, a później z nie małym wysiłkiem podciągnąłem się na jego grzbiet. Lekko nami zatrzęsło, a Zoe pierwszy raz od setek lat zaczęła się martwić.
Obróciła się w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. W jej duszy widziałem strach, zamęt. Jakby była w środku wielkiej pustynnej burzy. Zobaczyłem tam jednak iskierkę troski, która była spychana przez tyle lat w głąb jej świadomości.
Martwiła się o mnie.
Coś jednak jeszcze dla niej znaczyłem.
W jej myślach odbyła sie batalia myśli nie wiedziała co zrobić...
- Gasti zostajesz – wychrypiała podejmując decyzję. – Smok naszą trójkę nie udźwignie. Dotrzesz do najbliższego portalu pieszo. Będziesz tam na nas czekał. Jeżeli nie wrócimy w przeciągu tygodnia… powiedz Niebu, że misja się nie udała.
Jej ochroniarz miał zamiar odmówić. Ale coś w jej głosie skłoniło go, by jednak nie sprawiać jej dodatkowego bólu. Wiedział, że nie chciała nikogo zostawić, ale wybrała mniejsze zło.
- Jasne. Będę czekał i bądź pewna, że stawie się na waszym pogrzebie… jakby co – pokiwał głową w zamyśleniu a później przerzucił sobie swój karabin na plecy i zniknął w rażącym słońcu dnia.
Świat zawirował i dopiero po chwili dotarło do mnie, że Zoe poderwała Nute do lotu. Budynki odstąpiły od nas i pozwoliły unieść się w przestwór nieba.
Wyśledziłem malejącą postać Gastego i uniosłem rękę w geście pożegnania.
- Noath – powiedziała moja towarzyszka, gdy już byliśmy na tyle wysoko, że chmury układały się w pierzasty dywan pod nami.
Tutaj słońce świeciło lżej, a powietrze wydawało się czystsze i rześkie. Jej głos był stłumiony przez wiatr, ale bardzo wyraźny i lśniący swoją nieskazitelnością.
Niestety mogłem zobaczyć tylko jej plecy i fale brązowych włosów falujących niczym morskie bałwany piany. Gdybym widział jednak jej twarz była by tak samo zamyślona jak wtedy, gdy pierwszy raz się z nią widziałem.
- Przykro mi z powodu twoich skrzydeł – powiedziała i na chwilę głos się jej załamał. – Kto… to… - nie dokończyła lecz oboje wiedzieliśmy o co chciała zapytać.
- To cię zaboli – odparłem ogarnięty nagłym zwątpieniem.
Zoe ciągle nie wiedziała, że Haon uciekł z Czyśćca… Na pewno nie wiedziała też, że już nie jest jednym z nas… Mogła sie załamać...
- To był ... on ? – była bliska płaczu, ale starała się tego nie pokazywać.
Dalej brnęła z tematem. Chciała znać prawdę.
- Mówiłem, że to zaboli.
Zaległa na chwilę między nami cisza. Przysłoniła ręką twarz. Kciukiem otarła pojedynczą łzę.
- Zapłaci za to co ci zrobił – oświadczyła zimno.
A ja poczułem niepokój. Zobaczyłem ból i nienawiść płynącą w jej myślach. Chciała dopuścić się, rzeczy strasznych.
- Łatwo jest znienawidzić..... trudnej ... jest wybaczyć – położyłem jej rękę na ramieniu. – Ja… dużo myślałem Zo… Haon … tylko się zagubił. Ruszył złą drogą. Teraz tylko my możemy znów mu ją pokazać… - przerwałem licząc, że zrozumie.
- Już dawno zasłużył na śmierć – odpowiedziała jakby mnie nie słysząc. – Uczynił za dużo złego jak na jednego Anioła. Najpierw skłonił mnie do złych rzeczy, później zadał ból, a teraz jeszcze zabrał ci skrzydła. Nie Noath… on nie zasługuje na wybaczenie.
– Nikt nie może wyznaczać sam wyroków boskich. Nie od tego jesteśmy.
- To od czego?! – odwróciła się nagle.
Zobaczyłem wilgotne rowy przecinające jej drobną twarz. Płakała i nie kryła już łez.
- Noath on nie jest już tym samym Haonem, którego znaliśmy – zamilkła przełykając gorycz. – Miałam sny… Widziałam w nich jak zabijał… Wszystkich. Niewinnych. Bezbronnych. Tych złych i dobrych… Myślałam, że to kłamstwo. Osoba, którą kochałam nigdy nikogo by nie zraniła. Ale teraz …. Uświadomiłam sobie, że skoro skrzywdził ciebie, to uśmierci każdego kto stanie mu na drodze. A ja ... nie chcę tego.
Puściła na chwile wodze pozwalając by smok sam znajdował drogę. Obróciła się całym ciałem i teraz dopiero mogłem ją w pełni zobaczyć. Nie ukrywała swojego roztrzęsienia. Do tej pory łudziła się wizją jaka już dawno nie istnieje. Obraz opanowania i pewności uciekł gdzieś daleko, gdy wszystko co znała i kochała zaczęło się sypać.
- Musimy go powstrzymać. Nawet… jeżeli by to oznaczałoby jego śmierć.
Zaniemówiłem. Mogłem tylko na nią patrzeć. Na obraz kobiety, która musi się podnieść, by pokonać swoje dawne lęki. Chciałem jej w tym pomóc.
- Przepraszam za wszystko co musiałeś przejść – powiedziała i pomimo tego, że byłem brudny, śmierdzący i wychudły…. Przytuliła się do mnie.
Jak do starej lalki z dzieciństwa, którą kiedyś niesłusznie wyrzuciła na śmietnik. Objęła moją szyję i wtuliła twarz w gęste kruczoczarne włosy. Nie opierałem się. Byłem tylko lekko zdziwiony, ale w końcu ja też oparłem twarz na jej ramieniu i pozwoliłem by smok sam prowadził nas przez przestworza.
- Jak odnajdziemy Nadzieję wszystko się ułoży zobaczysz… - wyszeptałem a moje słowa porwał wiatr…
CDN…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz