Wbrew pozorom pierwsze co poczułam, nie było gorąco a chłód. Dziwne było to o tyle, że ostatnio, jak wsadziła w portal swoje łapki, to było to przyjemne ciepło. Teraz kiedy weszła, nie dość, że stałam w ciemnościach, to jeszcze w chłodzie.
- Chole*a…czy musiałam trafić akurat na zmianę magii?
Odwróciłam się by jeszcze ładne fuknąć za Biersackiem, który POWINIEN być tuż za mną. Jednak za plecami była taka sama ciemność jak na przedzie. Sięgnęłam ręką by poczuć ciepłą strukturę kamienia. Czekałam 5 minut, potem 10…ale do 15 już zaczęłam nerwowo zaciskać pięści…by a za chwilę puścić w „eter” kilka niezbyt szlachetnych słów . Tak, to znaczyło, że zaczęłam się niepokoić i wpieniać jednocześnie. No przecież chyba nie zostawił tutaj? Szczególnie, że za chole*ę nie znałam się na portalach, by choć próbować wrócić do punktu wyjścia. Plusem oczekiwania było to, że wzrok przyzwyczaił się na tyle do ciemności, że potrafiłam rozróżnić kształty i zrozumieć, że jestem w wąskim korytarzu.
Logika podpowiadała, że powinnam spokojnie zaczekać do momentu, aż ta czarnowłosa szuja w końcu pojawi się za „niewidzialnymi” drzwiami. Jednak ta głośniejsza strona charakteru zaraz skierowała się w stronę ciekawszych zajęć niż bezczynne czekanie i przegryzanie znowu rozdartej wargi.
- „Obiecuję Biersack, że oberwiesz po tej swojej przystojnej buźce…tylko się znowu spotkajmy….” – rzuciłam w przestrzeń, choć nie sadziłam, by słowa dotarły do kogokolwiek innego niż mnie samej.
Westchnęłam, poprawiłam plecak i ruszyłam przed siebie.
Korytarz był niemal całkowicie prosty, bez jakichkolwiek rozwidleń, czy zakrętów. W którymś momencie straciłam rachubę czasu. Korytarz ciągnął się i ciągnął i w umyśle pojawiały jej się dziwne obrazy stworzeń, z którymi kiedyś miała nieprzyjemność się spotkać. Wzdrygnęłam się, ale rzuciłam dziarskie „pier*cie się”, bo po chwili z wrzaskiem lecieć w dół. Nie zauważyłam, że korytarz jak się ciągnął…tak się nagle skończył przepaścią, którą właśnie „zwiedzała” mknąc na łeb na szyję w dół. Mózg zaskoczony całością i nagłością tego zdarzenia dopiero po chwili „przypomniał sobie” o zmianę. Mimo tego już w kruczej postaci wywinęła kilka kółek zanim nie ustabilizowała lotu.
- „Chole*ne, pier*olone #%**#&!**%$*#! pułapki…” – myślałam gorączkowo. W górze – ciemność, gdzie się nie rozejrzeć – ciemność, w dole…o…w dole migotało coś jasnego. Z aktualnej perspektywy wyglądało jak pełgające światło świecy…ale zawsze to jakaś wskazówka. No cóż…widać trzeba mi „pójść w stronę światła…”
Jasny punkcik rósł szybciej niż podejrzewałam, a w miarę jak się zbliżałam, światła było więcej…rosła też temperatura. Mogłam dostrzec już większość mijających kształtów, które choć początkowo wzięła za zwykłą ścianę…teraz przypominały raczej rzeźbione kobierce. Każdy niemal fragment grafitowo-gładkiej powierzchni był pokryty rozmaitymi wzorami, postaciami, literami chyba niemal w każdym możliwym języku, runami i motywami, które nie potrafiłam rozpoznać. Istna mozaika. I możliwe, że mogłaby się nawet zachwycić, ale co jakiś czas pojawiały się na niej tak szkaradne stwory, że wielka gula strachu wgryzała jej się w pamięć, próbując „przypomnieć”, to czego kiedyś miała okazję doświadczyć… „Nie…to nie tutaj…tutaj nie mogła trafić na pewno…nikt tam przypadkowo nie trafia…w żaden sposób…”
W końcu dostrzegła skąd owo światło dociera. „Korytarz” w dół ciągnął się jeszcze chyba bardzo daleko…bo wciąż nie dostrzegałam żadnego jego końca. Jednak w jednej ze ścian była dość niewielka wyrwa, z której sączyło się światło. Ot akurat na tyle duża, by zmieścił się w niej ktoś postury mężczyzny…oczywiście nie stojąc w pionie. Wyrwą raczej można się przecisnąć…choć możliwe, że komuś grubszemu sprawiałoby to trudność. Jednak…kruk…bez problemu znalazł się po drugiej stronie.
Czerwone ciepłe światło, który została oblana przyjęłam z niemal niepohamowaną radością. Niby była upadłą…ale zbyt długa ciemność przytłacza…
Miałam przed sobą szeroką przestrzeń, pokryta licznymi skalnymi wietrzeniami, ogromną ilością czerwonego piasku i licznymi „kałużami” gorących źródeł czarnych jak smoła wód. (Stąd wieści, że ludzie są gotowani w smole…). Prawdą jednak było, że ów płyn, mimo okropnego „wyglądu” nadawała się świetnie do zaspokojenia pragnienia.
Teraz mniej więcej orientowałam się, gdzie jestem. Pogranicza…nie było to najlepsze miejsce, na jakie mogłam trafić, ale przynajmniej nie znalazła się w najmniej przyjemnych strefach, z których ciężko wydostać się…o własnych siłach.
Klapnęłam przy jednym wypiętrzeniu próbując zebrać myśli. Było tu nieprzyjemnie duszno, więc myślenie wciąż wracało do faktu, że jest tu sama…i nie wiadomo, na jaką chole*ę może tu jeszcze trafić. Wyciągnęłam stara mapę, którą kiedyś dostałam od „przyjaciela” i próbowałam odnaleźć w mniej swoje położenie. Żułam przy tym na szybko wcześniej zrobioną kanapkę.
Chrzęst, który usłyszałam za sobą mógł świadczyć tylko o jednym…jednak nie jestem sama…moje włosy drgały ładowane coraz większą dawką energii…
- Proszę, proszę…a jednak znowu się spotkamy Koliberku… - zesztywniałam. Głos był na tyle charakterystyczny, że nie można go było pomylić z nikim innym. Niski, lekko skrzekliwy i zdecydowanie nieprzyjemny. Zerwałam się gwałtownie i cofnęłam.
Przede mną stał nie kto inny jak Viradaw-Zbieracz. Pomniejszy demon o reputacji mordercy, złodzieja, fałszywca, obleśnego lubieżnika, a do tego skór*ysyna, jakich mało…nawet jak na standardy Piekła. Wspaniale. Coś jeszcze milszego mi się tu szykuje? Zanim zdążyłam cokolwiek odpyskować usłyszałam kolejny znajomy głos.
- Ona jest moja Zbieraczu…więc wypad, zanim zdecyduję się na skolekcjonowanie twoich zębów….
Dopiero teraz powinnam jęknąć. Los chyba rzeczywiście ze mnie drwił. Skąd do jasnej cholery się tu wzięli? Co za „cud” sprawił, że pojawił się tu także mój „przyjaciel”?...
„Biersack…do jasnej chole*y…czemu Cię tu kur*a nie ma?...”
Przepraszam za błędy!...znowu szybciej pisze niż myślę, więc wysłałam od razu po napisaniu...zróbcie mi coś :P
OdpowiedzUsuń- Alesya -
Woah, gorąco *^*
OdpowiedzUsuń~Yeiazel i Kaamel