poniedziałek, 31 marca 2014

Od Siraha

     Z krzywym uśmiechem oglądałem poczynania czarnowłosego anioła, który powoli tracąc cierpliwość, tłumaczył coś śmiertelniczce. Wcześniej odstawił wyrywającą się i przemoczoną od przelatywania przez chmury istotę na ziemię, a teraz wyliczał coś na palcach z coraz bardziej zirytowaną postawą. Dziewczyna nic sobie z tego nie robiła i z uniesioną głową upierała się przy swoim. Tak przynajmniej sądziłem, bo nie słyszałem ani słowa z tej rozmowy. Śmiertelniczka zaczęła gestykulować, co jakiś czas poprawiając czekoladowe włosy, które mocno rozczochrały się podczas lotu. Stałem oparty o ścianę w wejściu do jakiegoś zaułka i przyglądałem się tej komedii. Nie była to szczególnie ciekawa okolica - idealne miejsce dla dziwaków i patologii. Nie uważam się za osobę, którą można zaliczyć do jakiejkolwiek z tych grup, natomiast nie bez powodu spacerowałem akurat tutaj, pośród tych wszystkich śmieci. Zawsze sądziłem, że aby poznać prawdziwy duch miasta należy zwiedzić przede wszystkim miejsca, w których ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze - osiedla domów jednorodzinnych, uliczki, kluby nocne...
     Obserwowana para chyba w końcu doszła do porozumienia. Dziewczyna powiedziała coś, co mogło być równie dobrze "dziękuję" jak i "pieprz się"* - nie miałem pewności, umiejętność czytania z warg nie jest jedną z moich wielu zalet. Anioł rozłożył skrzydła i wzniósł się w powietrze zostawiając na ziemi śmiertelniczkę. Ta jeszcze przez chwilę obserwowała jego sylwetkę na niebie, po czym ze złością kopnęła pustą puszkę, która jakimś cudem poleciała w moją stronę i uderzyła mnie w stopę. Podniosłem aluminiowy pojemniczek i powolnym krokiem podszedłem do nieznajomej podrzucając śmieć.
- To nie twoje? - zapytałem, lekko się uśmiechając.
Dziewczyna obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem i lekko zacisnęła pięści.
- Może cię odprowadzę? To nieciekawa okolica - zagaiłem.
- Sama chciałam tu trafić, dziękuję - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem i pospiesznie odeszła.
Nie poszedłem za nią, co w sumie było do mnie niepodobne. Postanowiłem wyrzucić z głowy dziwną śmiertelniczkę i sprawdzić gdzie tak się spieszył tamten anioł. Ciekawiła mnie ta cała sprawa, poza tym nie miałem nic lepszego do roboty. Nie pomyślałem, że mógł już być wszędzie - jak zwykle działałem całkowicie spontanicznie - i po prostu poleciałem. Kluczyłem między obłokami rozglądając się za czarną plamą, która mogła być widzianym przeze mnie aniołem. Swoją drogą możliwe, że był to upadły, porządne anioły raczej nie pokazują się śmiertelnikom. Krążyłem jak sęp w poszukiwaniu ofiary, zataczając coraz większe kręgi - w końcu zauważyłem czarną plamę. Jednak ta plama była o wiele większa, niż ta, którą spodziewałem się ujrzeć. Zamiast sylwetki anioła dostrzegłem strzeliste wierze przebijające chmury. Wraz ze zmniejszającą się odległością dostrzegałem coraz więcej szczegółów - duże okna, ozdobne gzymsy i spory teren dookoła. Wylądowałem na trawie i spostrzegłem, że mężczyzna, którego szukałem stoi przed marmurowymi schodami prowadzącymi do wrót zamku i rozmawia z jakąś upadła, stojącą na pierwszym stopniu. Czy ten facet wiecznie rozmawia z jakimiś kobietami? Upadła zauważyła mnie i wskazała głową w moją stronę, a anioł odwrócił się podążając wzrokiem za jej gestem. Szepnął coś do niej i ruszył w moją stronę pewnym krokiem. Nie znaliśmy swoich zamiarów, ale nie wyczuwałem żeby emanowała z niego jakaś wrogość. Był raczej ciekawy - tyle, że z ostrożnej ciekawości łatwo przejść do agresji. Mężczyzna dokładnie mi się przyjrzał, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Andrew - przedstawił się krótko - Jesteś tu z ciekawości, czy chcesz tu zamieszkać?
Mówił konkretnie - to dobrze.
- Sirah - potrząsnąłem jego dłoń - Właściwie to jedno i drugie.
 Znowu spontaniczna decyzja, bo właściwie dlaczego nie zostać jakiś czas w takim zamczysku? Do Nieba nie mam po co wracać, w ten sposób tylko przyspieszyłbym decyzję Archaniołów o pozbawieniu mnie skrzydeł. Po chwili podeszła Upadła, która wcześniej stała na schodach. Z wargi spływała jej cienka strużka krwi, lecz nie przejmowała się tym. Przez chwilę patrzyła na mnie z zadziornym błyskiem w oku, po czym  odwróciła się do Andrewa.
- Biersack, już świta. Gadasz z Luxią czy się zbieramy?
Z zaciekawieniem uniosłem brwi - ciekawe gdzie się tym razem wybierają.
- Najpierw muszę popracować nad ochroną zamku - mruknął - Możesz zaprowadzić Siraha do Luxii? Później dołączę.
Dziewczyna przygryzła swoją uszkodzoną wargę i odwróciła się w stronę zamku.
- No, to chodź - zarządziła nie czekając na mnie.
Bez problemu nadążałem za Upadłą, która najwyraźniej świetnie orientowała się w zamku. Nagle przystanęła i wbiła wzrok w moją twarz. Była drobnej budowy, lecz na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nadrabia to charakterem. Miała dość jasne, proste włosy i fioletowawe oczy. Kształty jej ciała były co najmniej zadowalające. Z jej pełnych, choć delikatnych ust nadal ściekała posoka. Delikatnie starłem krew z jej podbródka i uśmiechnąłem się:
- Mówią mi Sirah del Averto - skłoniłem głowę - A jak brzmi twoje imię?

<Alesya?>


------------------------------------------------------------------------------------------------------------

*Thank you, fuck you - wg mnie wargi układają się podobnie :p

Od Alesyi C.D Andy'ego

Usta przegryzłam już do krwi. Znowu. Muszę sobie wymyślić nowy sposób na hamowanie emocji, bo przy aktualnej częstotliwości, będzie wyglądała jak strzyga, co to właśnie dorwała ofiarę. Słodko-metaliczny posmak wciąż tkwił w ustach, mimo ciągłego wycierania, czy nawet plucia.
„Ehh…Alesya, jak długo jeszcze wytrzymasz?” Niewesołe myśli błąkały się po głowie, ale nic a nic nie żałowała. Może nieco się nakręciłam, ale mimo wszystko należało się ludzkiej dziewczynie, która zdecydowanie zapomniała o czymś takim jak szacunek. Ale, ale…o wilku mowa…
W wielkich, stalowo-dębowych wrotach pojawiły się dwie postacie. Pierwsza, oczywiście dziewczyna z naburmuszoną miną, a za nią Biersack. Gdy tylko znaleźli się za progiem, Upadły złapał niepokorną pannę i przytrzymał, bo znowu próbowała się szarpać.
- A teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie. Tylko POSŁUCHAJ, bo nie mam zamiaru znowu oglądać przedstawienia, jakie zaserwowałaś w zamku – uśmiechnęłam się lekko na dźwięk jego głosu. Mimo, że dźwięczny i dziwnie pociągający, to miał w sobie taką siłę, że standardowej osobie, przy takim tonie powinny się przynajmniej nogi ugiąć. Biersack kontynuował, a ja zrobiłam kilka kroków, jednak poza zasięg buńczucznego spojrzenia dziewczyny.
- Cokolwiek sobie ubzdurałaś wobec nas – wybij sobie. Szczególnie, że nie masz zielonego pojęcia kim konkretnie jesteśmy i czym się zajmujemy. Twego chłopaka, czy kimkolwiek dla Ciebie jest Noath – mamy zamiar uratować...i prawdopodobnie, gdyby nie Ty, już dawno bylibyśmy w drodze.
- Przecież od samego początku chciałam wyruszać! – dziewczyna wyraźnie starała się wyślizgnąć z uścisku Upadłego.
- Tak, posługując się nami jak użytecznymi narzędziami…- dodałam zgryźliwie, na co „oberwałam” gniewnym spojrzeniem obojga. Prychnęłam cicho. Znowu zagryzłam wargę. Głos Biersacka nadal emanował mocą.
- Teraz Cię puszczę i albo grzecznie wrócisz na ziemię, albo Cię tam sam…grzecznie sprowadzę.
Dziewczyna nad wyraz spokojnie przyjęła wywód Upadłego. Rozluźniła się. O co jej chodziło?
- Oczywiście mogę wrócić na ziemię, bez NICZYJEJ pomocy. Tylko musicie wiedzieć, że akurat ze mną byłoby wam dużo łatwiej…go znaleźć… - przy artykułowanie „go”, lekko zadrżał jej głos. Bała się o niego?
- Co masz na myśli dziecinko? – wyrwało mi się całkiem naturalnie, a ta spiorunowała mnie wzrokiem.
- Nie jestem żadną dziecinką i nie mów tak do mnie, choć…jest wdzięczna, za nie ubarwianie wypowiedzi „ślicznymi” epitetami, jakie serwowałaś wcześniej.
- Jak nie chcesz, by Cię nazywano „dziecinką”, to zmień zachowanie…dziecinko – posłałam jej złośliwy uśmiech – jak zasłużysz, to łaskawie zmienię Ci to nazewnictwo, a na razie nic innego nie pasuje do Ciebie bardziej… I mogę jeszcze zmienić układ zdań i tak Cię ubarwić…
- Blackrist…
-Tak, tak już się zamykam – powoli gniewne emocje przekształcały się raczej na kształt ironicznej gry. Podeszłam bliżej i stanęłam tuż obok Biersacka. Kolejny powód, by się uśmiechnąć.
- To tak poważnie…- ku mojemu zdziwieniu, to ona się odezwała – co robimy? Co zrobicie ze mną?
<Biersack? Zoe? Bo nie wiem jak to kończyć, czy nie kończyć?>

niedziela, 30 marca 2014

Od Luxii - C.D Sitaela

Wertowałam kartki księgi leżącą na moich udach. Czy cokolwiek tu znajdę? Rozum odpowiadał mi stanowcze nie, ale serce jakoś mnie kuło gdy chciałam ją odłożyć. Spojrzałam na zaplamiony spis treści. Odczytałam tylko parę pierwszych tematów, a reszta była jakby zamazana.
- Sitael, od kogo kupiłeś tą książkę? - spytałam niechętnie
Anioł podnosząc się, uderzył głową w drewno. Pocierał tył karku i powiedział:
- Od jakiegoś tamtejszego muzułmanina.
- Nie wyróżniał się niczym od innych?
- Szczerze to nie pamiętam, to było tyle lat temu... Ale. - podniósł palec do góry - Miał dziwne oko, inne od drugiego, kolor jego oka mnie przerażał. Więcej naprawdę nie pamiętam.
Znowu zaczęłam kartkować starą książkę, szukając rozdziału o niejakich wiedźmach.
Trafiłam na wyrwaną kartkę, a raczej kilku.
- Sitael?
Anioł spojrzał się na księgę wyrywając mi ją z rąk.
- Widocznie wyleciały ze starości!
- To bardziej mi przypomina wyrwanie tych kartek. Kto był ostatnią osobą widzianą w twoim pokoju?
- No ty.
- Ale prócz mnie. - przewróciłam oczami
- Nie, nikt mnie nie odwiedzał, prócz Skyress, która sobie śpi.
Rozejrzałam się po pokoju ciekawa położenia feniksa. Dostrzegłam otwarte na oścież okno.
- A może ktoś wszedł do twojego pokoju, a ty nic o tym nie wiedziałeś?
- Nie ma mowy zawsze jestem w pokoju.
- A wczoraj? Nie było cie wieczorem.
- O kurde. - uderzył się dłonią w twarz
Wiedźma próbowała otworzyć drzwi, wręcz uderzając o złocistą klamkę. Podeszłam do nich, odkładając wcześniej księgę na podłogę. Półtora metra ode mnie pojawił się Anioł. Otworzyłam drzwi, zagradzając wiedźmie dostęp do pokoju chłopaka.
- Możesz mi wytłumaczyć od ilu dni jesteś zamieszana w sprawę mojego czaru?
Kobieta próbowała dostać się w różny sposób do pokoju, nawet uderzając mnie parę razy dość mocno.
- Przestań! Mów.
Anais położyła ręce za siebie, wyciągając coś z tylnej kieszeni. Było to coś ostrego, nie przypominającego posturę noża, ani innych ostrych narzędzi.
- Głupia dziewczyno, myślisz, że naprawdę powiem ci wszystko co zechcesz?
Posunęłam się do przodu patrząc jej prosto w zielono-żółte oczy.
- Nie możesz mi nic zrobić, bo inaczej zaklęcie nie zadziała w najbliższych 24 godzinach... - powiedziałam stanowczo
- Nie mogę? - powiedziała wbijając mi coś ostrego w klatkę piersiową.
Ciężko oddychałam, niemal opadając bezsilnie na podłoże.
- Teraz zaklęcie nie zadziała.... - rzekłam czując niechęć moich nóg do współpracy. - Nic mi nie zrobisz. - ostatnim tchem wymówiłam te słowa, szyderczo patrząc się w jej oczy.
Jedną ręką próbowałam wyciągnąć ostre coś z klatki piersiowej, ale nie miałam siły. Zaczęłam zamykać oczy, ale wiedziałam, że nie mogę zasnąć. Powstrzymywałam się, aż po prostu usnęłam, zsuwając się po ścianie, do której wcześniej się odwróciłam plecami.
<Sitael, dokończysz?>

Od Sitaela C.D Luxii


- ŻE CO?!? - wstałem gwałtownie- co ty gadasz? Ona? Och, niech tylko ją dorwę tę cholerę, to tak ją skroję że...
Lux uścisnęła mi ramie.
- Nie możesz - w jej oczach widziałem łzy - ona jest zbyt potężna.
Śmiech który się wydobył z moich ust brzmiał nieco diabolicznie.
- Potężna tak? No to zobaczymy jak poradzi sobie z tym....
Wepchnąłem się pod łóżko szperając w nim podczas gdy Lux siedziała na łóżku i się patrzyła.
- Mam! - wyciągnąłem księgę i zdmuchnąłem z niej kurz - jest takie stare, że zapomniałem, że ją mam. Teraz zobaczymy co ta bruja na to powie...
-Co to jest? - Lux ukucnęła tuż obok mnie.
-To - spojrzałem na nią - Księga baaaardzo starych czarów.Znalazłem ją podczas wyprawy po Egipcie.
- I myślisz, że to coś da? - Anielica wydała się niezbyt przekonana.
Uścisnąłem mocno jej rękę.
- Jak tak nie myślę - rzekłem - ja to wiem. - podałem jej księgę - masz. Powinnaś się tego doczytać, a ja poszukam moich rzeczy do kawałów. Urządzę jej małą niespodziankę....
<Lux?>

sobota, 29 marca 2014

Od Luxii

- No załóżmy, że tak jest. To czego szukasz u mnie? - powiedziałam
Kobieta jakby unikała tego pytania. Odgarnęła włosy z czoła i zaczęła przeszukiwać miejsce pod łóżkiem. Czerwonowłosa bogini, jak to się nazwała podniosła się z nad dużego mebla z zwiniętym pergaminem w dłoni. Zrobiłam zdziwioną minę, co najpewniej zauważyła, bo zaczęła się "tłumaczyć".
- Ty nie byłaś mi potrzebna tylko ten zwój.
- Co tam jest? - spytałam z zainteresowaniem
- Ciebie nie powinno to obchodzić. - powiedziała i podniosła się z podłogi otrzepując czarną sukienkę.
Wstałam i użyłam swojej telekinezy, choć wiem, że nie powinnam.
Wybiegłam z pokoju trzymając w rękach rozlatującą się kartkę. Otworzyły się drzwi przede mną uderzając mnie w ramie. Z dębowych framug wyszedł Sitael. Nie pytając o zgodę wepchnęłam się do jego pokoju zamykając drzwi na klucz. Ciężko oddychałam, a były to tylko około 3 metry biegu...
- Lux? - wymówił moje imię nieco zdziwiony Anioł
Zacisnęłam papier w dłonie i wtuliłam się w ciało Sitaela. Zdziwiony... Nie dziwię mu się. Przychodzi dziewczyna i wpada do jego pokoju. Coś między nami jest, ale dokładnie nie potrafię tego ująć w słowa.
- Co jest? - ponownie usłyszałam głos Sitaela
Chciałam powiedzieć, że tęskniłam i brakowało mi tego, ale nie wiem jakby to przyjął...
- Mam coś takiego. - pokazałam mu papier i usłyszałam głośne bicie w drzwi.
Puściłam chłopaka, prosząc go szepcząc, aby był cicho.
Wzięłam od niego pergamin i zaczęłam czytać, bardzo ponuro:

"One wracają ze zdwojoną siłą
Każda w ręce inny dar.
Przysięgnij, że wierna im pozostaniesz,
Bo miłość to obcy będzie Twój stan."


Usiadłam na łóżku zakrywając dłońmi twarz.
- To nie może być prawda! - wykrzyczałam i ponownie usłyszałam już mniejsze bicie w drzwi . - Naprawdę potrafią znaleźć mnie aż tutaj?!
Poczułam ugniatający się obok materac. Na moim ramieniu czułam ciężką rękę Anioła, który przyciągnął mnie do siebie, pozwalając położyć moją głowę na jego obojczyku.
- O co chodzi? - zapytał
- To wiedźma, która znowu chciała na mnie rzucić zaklęcie, właśnie to które przeczytałam. - powiedziałam czując gule w gardle, nie będę płakać nie ma po co.

<Sitael, dokończysz?>

piątek, 28 marca 2014

Ok, bójcie się, bo oto nadchodzi Sirah!

Niezastąpiona Hija wymyśliła mi Siraha, który od razu mi się spodobał (:
Jest to Anioł, ale niech to was to nie zmyli, bo blisko mu do upadku.
Strzeżcie się, mam zamiar rozruszać zamkowe towarzystwo!




Wasza wredna Arya Svit'kona (: 

czwartek, 27 marca 2014

*przeraźliwie głośno gwiżdże na palcach*

Ludzie, co z wami?
Proszę o grzeczne wypisanie kogo jeszcze nie będzie przez jakiś czas, bo przeraża mnie ta pustka.
Chwilowo jestem zablokowana (czekam na kontynuację), więc może dodam sobie jeszcze jedną postać. Żeby było zabawniej możecie mi ją wspólnie stworzyć (im dziwniej tym lepiej!). Pewnie pomieszam propozycje, żeby wyszła oryginalna osobistość. Podaję formularz, żebyście się nie przemęczyli zmienianiem zakładek (+nie jest cały, bo w tym przypadku nie wszystko jest potrzebne)

Imię:
Nazwisko:
Pseudonim:
Płeć:
Rodzaj:
Chór:
Wiek:
Charakter:
Moce: ( Max 3)
Stanowisko:
Głos:
Broń:
Zdjęcie:

Czekam na propozycję i liczę na jakieś deklaracje dotyczące pisania (lub nie pisania) opowiadań.

~ Arya Svit'kona, znana tutaj jako Andrew.

sobota, 22 marca 2014

Od Sitaela "Nauczka"

Machałem beznadziejnie ołówkiem nad kartką papieru.
- No co by tu wymyślić -mruczałem- musi coś być...
Było właśnie gorące popołudnie a ja próbowałem się zemścić za swoją urażoną dumę.
- Nie! -wykrzykiwałem gdy moja Skyress mi podpowiadała -to już było.
Z braku pomysłów wstałem i spojrzałem pod łóżko.
- Mam pomysł -uśmiechnąłem się złowrogo -rzucę go czymś.
Moja ręka wylądowała pod łóżkiem i co chwila wyciągała różne rzeczy.
Pióro? Nie. Klawiatura? Nie. Ekran?...Nie. Fotel? Nie...do dla mnie.
Cerber z trzema głowami? Nie..za wredny. Kotwica? Nie... Titanic...? Nie..zaraz! Co on tu robi? Zresztą,nieważne...Saturn? Za wielki...na zewnątrz z nim...Król Artur? nie...Napoleon? Nie...Zaraz!!!
Nagle rozdzwoniła się komórka.
Podniosłem się i odebrałem
-Halo? Luka? Co tam? Co zrobiłeś? Aha...Aha...No mogę zrobić.Co masz? Serio? Mogę pożyczyć?Bardzo śmieszne wiesz. A jak myślisz? Dobra to o której? Ok,pa!
Rozłączyłem się i spojrzałem na swojego feniksa który próbował zdjąć z głowy paszcze Cerbera.
-Oj szykuj się Skyress. -zatarłem ręce z radości- będzie się działo!

~Następnego dnia~
-Hm..-poruszyłem dźwignią- śnieg.
Z czarnej sztucznej chmury na głowę Noatha zaczął padać śnieg.
-Hmm...nie. błyskawica -nacisnąłem guzik.
Z chmury rozległ się grzmot i błysk a po chwili mój telefon zadzwonił.
-Halo? -odebrałem -Luka? Ach,to ty...Nie wszystko w porządku.Twój wynalazek jest genialny.Serio? Ciesze się tylko uważaj na pająki...No c? To był żart...aha,ok i pa!
Rozłączyłem się. Oj co za piękny dzień.

wtorek, 18 marca 2014

Od Andy'ego C.D Alesyi

Pomimo, że dość szybko się podniosłem nadal trochę kręciło mi się w głowie. Widziałem, że Alesya uklęknęła przy dziewczynie i jakoś ją wybudziła. Włamywaczka po chwili usiadła rozcierając ramiona i słuchała słów, spokojniej już, Upadłej. Podszedłem do nich, nic nie mówiąc, zastanawiając się tylko jak to wszystko się skończy. Zgadzałem się ze słowami Alesyi - ta dziewczyna zdecydowanie przesadziła. Po takiej akcji nie powinna oczekiwać, że udzielimy jej jakiejś pomocy. Nawet, jeśli chodziło o naszego przyjaciela.
- Twoja tura, Biersack... ja idę robić bajzel w ogrodzie.
Wystarczy, że tu mamy niezły bajzel - pomyślałem patrząc ponuro na zdemolowaną kuchnię. Najcenniejsze sprzęty chyba przetrwały, natomiast ze stołu pozostała sterta zwęglonych drzazg. Ciekawe czy jacyś Upadli prowadzą firmę ubezpieczeniową... Alesya dodała coś jeszcze o krasnalu, znając ją było to coś w rodzaju ukrytego "jeśli poślesz za mną swojego krasnoludka, to będzie wyglądał jak nasz stół". Nie obejrzałem się za Upadłą, jedynie wbijałem wzrok w siedzącą dziewczynę. Jej czekoladowe włosy były potargane, a na twarzy malowała się determinacja połączona ze zmęczeniem. Możliwe, że byłą gotowa na jakiś rozejm, Alesya chyba ją trochę poturbowała. Ukucnąłem naprzeciwko dziewczyny, opierając ręce na kolanach.
- Nie chcesz by nazywano cię dzieckiem, a zachowujesz się jak zwykła gówniara. Z tą różnicą, że masz broń - powiedziałem cicho - A teraz pomyśl, gdybyś tu weszła i zamiast się ukrywać po prostu byś kogoś poszukała, albo użyła tych ogromnych kołatek przy głównych wrotach, czy nie byłoby łatwiej?
- Potrzebowałam pomocy - odburknęła - gdybym zachowała się inaczej, po prostu byście mnie odesłali.
- A myślisz, że teraz tego nie zrobię? - uniosłem brwi. Jej tok myślenia był dziwny, ale nie potępiałem jej. Chciała pomóc Noathowi, najwyraźniej był dla niej ważny.
Wstałem i wyciągnąłem ku niej dłoń. Spojrzała na mnie spode łba i podniosła się sama, lekko się chwiejąc. Oparła się na chwilę o ścianę, po czym stanęła wyprostowana. Odetchnęła cicho, zacisnęła zęby i przeszła kilka kroków. Bez słowa ruszyłem za nią - nie próbowała już ucieczki, wiedziała, ze to bezcelowe. Przy pierwszym skrzyżowaniu zatrzymała się i zawahała.
- Do wyjścia w lewo - mruknąłem, wbijając wzrok w jej plecy. Napięła ramiona jakby zastanawiała się czy mnie posłuchać, ale w końcu wybrała lewy korytarz.
Drogę do głównych drzwi pokonaliśmy w ciszy, przerywanej jedynie przez moje wskazówki dotyczące drogi. Przed samymi wrotami przystanęła na chwilę, a ja chwyciłem ją za ramię. Chciała mi się wyrwać, lecz mój uścisk był mocny. Wyprowadziłem ją na zewnątrz, gdzie oparta o mur czekała Alesya. Włosy Upadłej przez chwilę nie były naelektryzowane, lecz gdy nas zobaczyła przez jej ciało przepłynęła nowa fala prądu.

<Alesya? Zoe? Nie mam czasu napisać dziś więcej, a już chciałam dodać, więc tego...>

piątek, 14 marca 2014

Od Luxii

Godzina 15. Szwendam się po pokoju nucąc jakieś nieznane nuty. Ocieram palcami o ręce, co chwilę poprawiając spadające na moje oczy włosy. Jest zimno, końcówka jesieni staje się coraz zimniejsza. Moje skrzydła coraz gorzej wyglądają, a pióra wylatują swawolnie.
Chodzę z kąta w kąt rozmyślając nad planem, którego chcę osiągnąć.
Słyszę pukanie do drzwi na co odpowiadam uprzejmie:
- Proszę.
Siadam na skraju łóżka, podpierając się dłońmi. Do pokoju wchodzi kompletnie nie znana mi osoba. Natychmiast wstaje uwalniając ciemne skrzydła z uścisku. Postać przemieszcza się po pokoju, penetrując każdy zakątek.
- Czego tu chcesz. – Zmieniam nastawienie do nieznanej osoby
Postać nie odzywa się.
Podchodzę do niej i zatrzymuje jej ręce, przed dalszym przeszukiwaniem mojej szafki nocnej.
- Pytam jeszcze raz. Czego tu szukasz?
Kobieta odsłania kosmyki z bladego oblicza.
- Jestem Anais. Bogini wiecznej ciemności i miłości.
Zastanawiam się przez chwilę i mówię:
- Tak. No i co z tego?
Ona odwraca się do mnie tyłem podchodząc do okna.
- Razem z moją siostrą zeszłyśmy na ziemię, coś osiągnąć. Niestety nie możesz wiedzieć co.
Siadam na fotelu z lekkim zainteresowaniem.

*CDN*

Ps. Zmieniam, znaczy próbuję zmienić czas pisania na teraźniejszy i  nie wiem czy mi to wychodzi, może ktoś skomentować i napisać mi czy jest dobrze? A może coś poprawić?

wtorek, 11 marca 2014

Od Noatha

Ciemność jest jedną z tych istnień, która pozostaje obojętna dopóki nie zaczniesz się jej bać.
Wtedy widzisz różne rzeczy. Zwykłe przedmioty obracają się przeciw tobie, są tym czego się obawiasz, utożsamiają się z tym czego się lękasz. Każdy dźwięk doprowadza do zawału serca. Zaczynasz myśleć co by było gdyby…
Osobiście nie lubię kilku rzeczy.
Myślenia o rzeczach na które nie ma się już wpływu i myślenia nad rzeczami, które mogłeś zrobić lepiej… Wszystko jednak sprowadza się do prostego stwierdzenia.
Jak nie chcesz zmieniać świata – owiń się w folię bąbelkową i zostań w domu. Ratowanie świata zostaw profesjonalistom.
Dobra rada? …Genialna!
Ale o czym my mówimy?
A no, mówimy o takich głupkach jak ja. Mówimy tu o Aniołach z za dużym ego ( tym razem to nie ja) i osobowościach odpowiedzialnych za zagładę świata,
w sumie…. Jedno drugiego warte. Anioły to też ludzie, ludzie to też Anioły, Upadli to też diabły, diabły to też upadłe Anioły.
Skuliłem się w kącie i patrzyłem pobudzony na drzwi. Umysł oczyścił mi się na tyle, że mogłem już nawet ustać o własnych siłach, ale teraz musiałem być czujny. Już nie ufałem własnemu ciału, tylko węch był czymś czego byłem pewny. Na jego wpływ nie miał zmęczony umysł, zamącony wzrok, ani nieostry słuch. Zawsze mówił mi to co wiedział, na niego mogłem jeszcze liczyć.
Wystarczyło wiedzieć jak się ma go używać. Trzeba było być ślepym żeby docenić światło. Trzeba było być głuchym żeby docenić muzykę. Trzeba było być kaleką żeby docenić bieg. Trzeba było być zamkniętym w celi, żeby docenić zapach owsianki na końcu korytarza i burzy piaskowej pod drzwiami….
Zasuwa w drzwiach przesunęła się ze zgrzytem i do środka wszedł mój największy koszmar ostatnich dni.
Był wysoki, szczupły i wysportowany.
Większość dziewczyn nazwałaby go mianem przystojnego. Ja bym nazwałbym go mianem pieprzonego skubańca. Był tak pewny siebie i tak spostrzegawczy, że Andy wydawał się przy nim sześciolatkiem z lizakiem w kieszeni. On był esencją czystego zła.
Był moim przeciwieństwem, najgorszym z czym mogłem się spotkać.
Był suchym zachodnim wiatrem ciągnącym znad pustyni.
Był wichurą zasypującą miasta.
Był cyklonem burzącym największe cywilizacje z uśmiechem na ustach.
A stąpał lekko jak duch. Zadawało się, że jest jednym z otaczającym mnie demonów, ale NIESTETY nie był tak przyjemny jak one.
Zadawał ból powoli, jakby czas był tylko czymś co też trzeba zabić. Mówił z obojętnością jakby to, że spotkał mnie taki okrutny los było jak najbardziej uzasadnione.
Jeżeli ktoś kiedyś zapyta mnie jak wyobrażam sobie śmierć – powiedziałbym, że byłaby ona śmiertelnie przystojna, miała jasne piaskowe włosy, biały garnitur i czarny kwiat róży w kieszonce, miałaby czarne oczy i olśniewająco jasny uśmiech, usta lekko popękane od srogiego wiatru na zewnątrz, cerę miałaby delikatną, pachnącą piaskiem , suszonymi kwiatami i krwią, mięśnie prężyłyby się pod cienką powierzchnią materiału…. Ten człowiek byłby kimś kim ja nigdy nie mógłbym być. ..
… I byłby moim bratem .
- Haon – mrożący szept przeszył powietrze w pomieszczeniu. Dusze zawirowały i umknęły w dalekie kąty pokoju.
Wyszukał mnie wzrokiem i posłał śmiertelnie zabójczy – słodki – uśmiech.
- Jak się miewa mój ulubiony braciszek? – powiedział to tonem, który mówił jasno, że ma mnie raczej za swego rodzaju obiadu niż za brata.
- Żyje – stwierdziłem sucho wpatrzony w podłogę.
- Widzę … - podsumował podchodząc niebezpiecznie blisko.
Krew w żyłach jakby przestała płynąć. Powietrze zatrzymało się w płucach. Włosy zjeżyły się na rękach. Tak działał na mnie mój własny brat… sprawiał, że moje ciało chciało się zabić.
Chwycił mnie za nadgarstek. Przez chwilę w świetle padającym od drzwi zajaśniały wychudłe dłonie, ściśnięte w mocnym uścisku, nasze tatuaże zajaśniały – dwie niewielkie srebrne kropki świadczące o naszym pokrewieństwie. Dwie rzeczy, które nie wyrzekły się naszego pochodzenia. Jedyne rzeczy, które każdy z nas starał się usunąć ze swojego życia.
Bracia… Cóż to za niedorzeczność. Ja leczyłem, on zabijał – jak moglibyśmy być rodzeństwem?
Ale to prawda. Dawno temu… zanim Haon przeszedł na drugą stronę, jeszcze przed wiekami, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Osobami, które zrobią wszystko, byle tylko zostać razem. Pomimo wszystkiego. Pomimo różnic jakie nas dzieliły – na przykład … ja uwielbiałem latać , ale on tego nie znosił, bo jego skrzydła były za kruche, aby mogły utrzymać jego ciężar na dłuższych dystansach. To nie stanowiło problemu – skonstruowałem dla niego trampolinę i skakaliśmy na niej ocierając się o progi Pałacu Ojca, skakaliśmy aż tak wysoko, że można było to nazwać lotem. Nic nie mogło zepsuć naszej przyjaźni.
Nawet pierwsze miłości i pasje.
Jak jakiejś dziewczynie z którą umówił się Haon, nie spodobał się fakt, że na wszystkie randki chodzę z nim, od razu zrywał z nią kontakt i szukał innej, która to zaakceptuje. Jak ja przychodziłem z nim na kółko lekarskie i komuś nie spodobało się, że jest ze mną, wylatywał „przez przypadek” do pielęgniarki oblany kwasem…
Ale to były dawne czasy…
Teraz, ten człowiek który przede mną stoi, ani trochę nie przypomina mojego dawnego kumpla.
Gdzie się podziała tamta zażyłość i wierność? Gdzie popełniłem błąd, że postanowił odejść?
Gdzie…
Czy byłem złym towarzyszem? Czy to źle, że siedziałem przy nim w największej chorobie? Czy to źle, że pocieszałem po kolejnej nieudanej randce? Czy… byłem złym bratem…?
Za co sobie zasłużyłem, że to akurat on zadaje mi największe rany na duszy?
Spojrzałem w jego oczy. Nie mogłem mu tego wszystkiego powiedzieć, nie mogłem okazać uczuć. On, by je zabił zanim dotarłyby do serca. Skrzywdziłby siebie jeszcze bardziej. Nie był już osobą którą można kochać… straciłem go.
- Wstawaj – polecił podciągając mnie z koi – przenosimy cię w inne miejsce.
Nie założył mi żadnych kajdanek, wiedział, że nie ucieknę. Byłem na to za słaby.
Przerzucił moją rękę na bark i podciągnął do drzwi. Nie polecił by ktoś mu pomógł, był na to za dumny. Sam wolał mnie zaciągnąć do trumny i sam wolał przybić do niej ostatni gwóźdź.
- Dlaczego?
- Zrobiło się za dużo tłoku wokół twojej osoby – wytłumaczył jakby to było oczywiste. Traktował mnie jak dziecko, jak coś czego z natury się nie znosi, ale odpowiada się na wszystkie pytania.
- Dokąd? – wydusiłem jeszcze, bojąc się powiedzieć coś więcej, by nie zdradzić drżenia głosu.
- A myślisz, że ci powiem? – zaśmiał się ochryple.
Stanęliśmy na końcu korytarza i bezceremonialnie wyjął worek w kieszeni spodni. Oparłem się o ścianę słaby. W odległym zakratkowanym oknie dostrzegłem fale morskie – być może był to ostatni miły widok w moim życiu. Błękitne spienione bałwany, rozbijające się o skalisty brzeg…
- Nie zobaczymy się? – zapytałem nie wierząc własnemu głosowi.
- Nie wiem – pierwszy raz w życiu nie był czegoś pewny. Zawahał się. Zobaczyłem przez sekundę tego dawnego Haona. Opiekuńczego starszego brata… - Twój los jest zbyt skomplikowany, ale na pewno jest w nim pełno bólu. Nie licz na to, że byłem najgorszym co mogło cie spotkać – wyszeptał nie okazując uczuć. Nie wiedziałem czy mówił z głębi serca, czy … po prostu… znów… stwierdzał fakty.
Worek był blisko mojej twarzy. Za chwile stracę przytomność omotany środkami nasennymi wsączonymi we włókno wora.
Poczułem, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Chciałem go zabić i jednocześnie przytulić, jak to robiłem kiedy byłem mały. To było za silne. Zagryzłem wargi.
To… nie był już mój brat.
Już nie…
- Na twoim miejscu… - usłyszałem jeszcze zanim zatopiłem się w ciemność - … wstrzymałbym głęboki oddech bracie.
Jak to słowo rani. Jak nóż. Jest gorsze od wszystkiego… w jego ustach jest najgroźniejszą bronią na świecie…
- Co… ty … zamierzasz…?
- Uratować ci życie – oświadczył sucho i bez emocji.
- Dlacze… - osunąłem się na ziemię.
- Dla Zoe… - dotarł do mnie daleki szept.
I to było ostanie co pamiętam. Później słyszałem tylko szum fal i dalekie odgłosy bitwy, które rozgrywały się na lądzie.
Później … nie wierzyłem.
Musiał zadać mi tyle cierpienia parząc mnie rozgrzanym żelazem, rażąc prądem i chłostając do nieprzytomności, by wsadzić mnie do łódki i wypuścić w morze?
******
Według mnie było to coś w stylu zrównoważenia zła jakie zrobił. Musiał mnie nękać, ale wiedział, że ma mnie też ocalić. To było przeznaczenie, to było słowo, które dał Zoe wiele lat temu.
Jego zadaniem było zabijanie i do końca walczył sam ze sobą – pomiędzy obowiązkiem, a danym słowem…
Wtedy zdałem sobie sprawę, że mogę widzieć go ostatni raz w życiu i… po moim policzku spłynęła łza – za te dawne lata, za to, że kiedyś był mi tak bliski, za te wszystkie męki, które znosiłem patrząc na jego zaciętą i smutną twarz, za te powstrzymywane emocje…
Położyłem się na dnie łodzi i wpatrzony w niebo rozmyślałem gdzie jestem i dlaczego akurat musiało paść na morze…
CDN…
< mówcie co sądzicie, ale od razu zaznaczę, że akcja będzie bardzo napięta i nie wiem czy Noath odzyska Szi-Szi… Zobaczymy, co?>

sobota, 8 marca 2014

Od Sitaela "Fireworks"

Rozejrzałem się wokoło i zacząłem bawić się piłką. Kompletna nuda. Andy musiał się zająć jakimiś tam sprawami,Jeff śpi,Angelika zniknęła a Lux poszła do miasta....Reszta to sami nudziarze,tylko się mażą i wpakowują w kłopoty. Czasem myślę że jestem jedną z nielicznych osób o zdrowym umyśle.A podobno jestem wariatem. Podrzuciłem piłkę nogą jeszcze sto razy i się znudziłem. Jak wszyscy wokół. Szkoda że nie ma jakiegoś święta....super by było. A tak to pleśnią pachnie. Hmm? Czyja kolej na sprzątanie śmieci? Nie,moja... Chyba Yez ale co mi tam...Popatrzyłem na piłkę...Nagle wpadł mi to głowy genialny pomysł.
Poszedłem do swojego pokoju ale przy okazji stanąłem przy drzwiach do pokoju Lux...Dziwne,ale czułem się jakoś samotnie kiedy jej nie widziałem...Zresztą,ja nic prawie że nie wiedziałem. Czasami się zastanawiam czy jesteśmy parą czy też nie, ile członków doszło,ile opuściło,kto wpadł w jakie tarapaty i czyja kolej gotowania...Cud że Andy głowy nie stracił z tego powodu. Postałem chwile pod drzwiami i ruszyłem do siebie. Przyznam ci się do czegoś. W bałaganieniu jestem mistrzem. Mój pokój to jedno wielkie złomowisko. Przedarłem się przez górę ubrań i przeszedłem obok piramidy książek. Sięgnąłem pod łóżko. Jest. Zaczyna się imprezka.

*Trochę później*
3!...2!...1!...START!!!!
Nacisnąłem przycisk. Petardy poleciały jak marzenie wybuchając na niebie. Gromada aniołów się obudziła. Z paru odgłosów usłyszałem ze kilkoro z nich spadło z łóżek.Pacany. Nie nauczyli się żeby się po mnie spodziewać wszystkiego co niespodziewane?

piątek, 7 marca 2014

Od Alesyi C.D Zoe

Od Alesyi
Wdech i wydech, wdech i wydech „Alesya ogarnij się…” – wciąż sobie powtarzałam w myślach, ale ludzka szczylówa powoli doprowadzała mnie na skraj wytrzymałości. Ja rozumiem, że można być zuchwały, rozumiem, że można być zadufanym w sobie i do tego absolutnie mieć w głęboki poważaniu czyjekolwiek zdanie…sama przecież tak często robiłam, ale ja przynajmniej znałam pewne granice, a dziewczyna chyba uważała się za samego Stwórcę. Czekajcie, to się nazywa pycha tak? To powód upadku wielu aniołów, a jak widać także i cecha wielu ludzi….”Do jasnej cholery…uspokój się Alesya…”
- Jedziecie, albo nie jedziecie – dziewczyna wsiadła na naszego śpiącego smoka i posyłała jakieś dzikie spojrzenia – ja wyruszam już teraz... Macie pięć sekund, by podjąć decyzję.
„O nie…dosyć tego dobrego…”
Uśmiechnęłam się dziko w stronę dziewczyny. Mój głos jednak ociekał spokojem, przeraźliwym wręcz spokojem.
- Ja Ci zaraz dam 5 sekund DZIECINKO, ale na oprzytomnienie i przemyślenie swojego cholernie denerwującego, chamskiego, pseudo odważnego zachowania…- dostrzegłam jeszcze kątem oka gest Biersacka, który sugerował pohamowanie.
- Alesya, stój! – oczy znowu mu błysnęły, paraliżując moje ruchy. Tak stałam w miejscu, tak jak poprzednio dziewczyna – spięłam się, zacisnęłam pięści, i zagryzłam wargę do krwi, ale impulsów nie dało się zatrzymać, delikatnymi falami rozchodziły się po pomieszczeni, jednak nie robiąc nikomu krzywdy. Dziewczyna na nadal śpiącym smoku zdezorientowana sytuacją, próbowała poderwać naszą „kawią” istotę do ruchu. „Teraz”. Nie ruszyłam się zgodnie z „magicznym” rozkazem Biersacka. Do tego co zrobiłam, ruch nie był potrzebny. Krzyknęłam, przeciągle, choć raczej cicho, wydłużając dźwięki niczym w karykaturze opery, bardziej brzmiąc niczym nieznany przeciągły instrument. Dziewczyna złapała się za głowę, zatykając uszy, zsunęła się powoli z rozbudzającego się smoka. Nawet Biersack się skulił, klęknął na jedno kolano, a włosy spłynęły mu kaskadą na twarz. Przepraszam. Niestety działało to na wszystkie żywe istoty. Paraliż ciała minął, więc i ja glebnełam na kolana. Dyszałam ciężko, próbując dodatkowo nie wywołać jeszcze dodatkowo burzy z piorunami. Nie daj Stwórco, żeby ten krasnal się obudził, bo wtedy będzie już prawdziwy sajgon i nie sądziłam, by ktokolwiek wyszedłby z całego tego „cyrku” bez uszczerbku. Siedziałam już spokojniej oddychając, opierałam się dłońmi o podłogę. Spojrzałam w końcu w stronę leżącej dziewczyny, którą w dziwny sposób podtrzymywał, czy podtrzymywała nasz Kawodzilla. Odwróciłam się potem w stronę miejsca, gdzie powinien być Biersack. Stał już, nieco chwiejnie, ale mimo wszystko stał. Cholera. Silny skubaniec. I choć głupio chciało mi się śmiać, jakoś nie myślałam, bym sobie go zjednała. Dobrze będzie jeśli mnie nie wywali na zbity pysk za drzwi zamku. W sumie spodziewałam się tego, ale cokolwiek by nie zrobił i nie powiedział…do wszystkich Serafinów…mam zamiar i tak znaleźć całego tego Noatha. Niecodziennie już na samym początku podróży używa się takich wyskoków. Dociągnę to do końca. Wstałam powoli, omijając spojrzeniem Upadłego, który prawdopodobnie już bardzo przytomniał…w odróżnieniu od leżącej nadal dziewczyny. Klęknęłam obok niej i przesunęłam tak, by głową leżała oparta o moje kolana. Wyciągnęłam z kieszeni sole trzeźwiące…(na tyle często miałam sposobność być w podobnych sytuacjach, że musiałam być przygotowana i na ewentualność budzenia kogokolwiek). Powoli otwierała oczy, ale gdy zrozumiała kogo widzi przed sobą, szarpnęła się gwałtownie. Jakkolwiek może i była silna, ja byłam Aniołem (upadłym, to upadłym, ale nadal aniołem). Przytrzymałam ją za ramiona, aż uspokoiła się widząc mój dziwny wyraz twarzy. Oddychała tylko gwałtownie szukając chyba wokół jakiejś broni.
- A teraz dziecinko puszczę Cię i bardzo proszę o spokój – dziewczyna zacisnęła zęby posyłając mi wściekłe spojrzenie. Trzeba jednak przyznać, że opanowania jej nie brakowało. Rozluźniła się, a ja puściłam jej ramiona. Wstała powoli do pozycji siedzącej, rozcierając ramiona. Obok słyszałam kroki Biersacka, ale nie odwracałam spojrzenia od przenikliwego spojrzenia ludzkiej dziewczyny.
- A teraz mnie posłuchaj i w końcu porozmawiaj z nami, a nie odwalaj żadnych cudów, bo wierz mi…nie skończy się to dobrze ani dla Ciebie ani dla mnie – podniosłam rękę, gdy chciała coś rzec, chyba na temat moich „wyczynów” – Jeśli myślisz, że jestem niepoczytalna, to prawdopodobnie masz rację, ale zważ, że miałaś swój wielki w tym udział. I teraz, albo nam wyjaśnisz wszystko, albo nie ręczę już za moje zachowanie – mówiłam wszystko cicho, patrząc jej w oczy, ale wszystko było prawdą – Jesteś człowiekiem, i dla mnie możesz być najbardziej wyjątkowym człowiekiem, ale zakłócasz tu pewną harmonię i wprowadzasz zamęt. To NIE jest miejsce dla Ciebie, cokolwiek tam potrafisz, doświadczyłaś, czy o nas wiesz. Nie i koniec….ale ostateczną decyzję i dalsza rozmowę zostawiam temu oto Upadłemu. On jak się domyślasz jest bardziej ogarnięty.
Spojrzałam na stojąca postać Upadłego tuż obok nas. Podniosłam się z klęczek i dopiero spojrzałam w oczy czarnowłosego. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać, ale mieszanka emocji, jakie dostrzegłam były tak wielką komplikacją, że nie potrafiłam wyłuskać z nich niczego konkretnego. Nie było tam jednak jednego – pogardy. Uśmiechnęłam się krzywo.
- Twoja tura Biersack…ja idę robić bajzel w ogrodzie…- spojrzałam na siedzącą nadal dziewczynę, na twarzy której twarzy nie były krzty strachu. Tylko determinacja.
- A Ty dziecinko, jak Ci tak bardzo zależy…możesz tam tez posłać swego krasnala – po czym i jej posyłając krzywy uśmiech wyszłam z kuchni, już bez słowa, pogwizdując cicho. O opanowywanych emocjach świadczyły tylko delikatne trzaski naelektryzowanych włosów i nadal zaciśnięte pięści.
<Andy?>

Od Zoe

Patrzyła na niego ze zmieszaniem. Nie pozwalał jej się skupić i mgła mieszała obraz w jej umyśle. Wszystko się zamazywało, a w głowie słyszała głuche piski, jakby jej wewnętrzne radio nie mogło się nastawić. Jego bladoniebieskie oczy, były tak przerażająco zimne, że dreszcze przeszyły ciało dziewczyny. Kim on był?
Zanim odpłynęła dotarło do niej, że stara się coś z niej wyczytać. Otrząsnęła się nagle, nie chcąc by ktoś coś z jej zachowania wyciągał.
Spojrzała na niezrównoważoną psychicznie Upadłą i patrzyła jak pije pepsi. Powoli, gapiąc się na nią, opierając o lodówkę.
Coś się w niej gotowało, chciała ich wszystkich strzelić po twarzy i mieć spokój, niestety to nie było takie proste. Bo jak mówił jej ojciec – nigdy nie daj się sprowokować.
- Bajzel…. we własnej kuchni – stwierdziła ze stoickim spokojem. - To chętnie popatrzę. W końcu to twoja kuchnia, nie moja… - spoważniał. Już na jego chudej twarzy nie gościł ten uśmieszek.
- Nie igraj sobie – ostrzegł, nagle stając za blisko dziewczyny- włamywaczki, poczuła stalowe ukłucie w okolicy skroni.
- Mówię całkiem poważnie – zmierzyłam go wzrokiem i wyminęła go zanim zdążył zareagować. – Gasti, powrót – powiedziała jeszcze i pseudo -ochroniarz zamienił się w porcelanową figurkę, którą podniosła z ziemi.
- I słuchaj … - dodała widząc, że jeszcze nie reagują. – NIGDY nie mów do mnie dziecko ani młoda damo, chyba, że chcesz mieć strach przed wyjściem do ogródka do końca swojego życia…. A i jeszcze jedno… - wszystko zamilkło, wiedziała, że ta dziewczyna z pepsi, chce coś bardzo wulgarnego powiedzieć, ale jej na to nie pozwoliła. Dodała z nutą stali w głosie. - … Mój chłopak jest w niebezpieczeństwie, sama NIGDY bym się z pomocą do was nie zwracała – zmierzyła ich wzrokiem poprawiając rzemyki plecaka - … ale on wam ufa. Nie wiem czemu, ale Noath zawsze dobierał sobie dziwnych znajomych…. Mimo to teraz jest w kłopotach i mam zamiar go uratować, bo MI na nim zależy – przerwała na moment, by zaczerpnąć tchu. – Potrzebuje teraz przyjaciół, a wy… Jeżeli nimi nie jesteście, zostańcie tutaj.
Zawróciła na pięcie i skierowała się ku drzwiom. Dała im propozycję – mogą ją przyjąć, mogą odrzucić, ale ona i tak zrobi co uważa za słuszne.
- Chyba nie myślisz, że sama tam pójdziesz? – stanowczy, rozkazujący głos zatrzymał ją w miejscu. – Człowiek taki jak TY, nie wytrwa z demonami nawet SEKUNDY. Potrzebujesz NAS.
- Niezupełnie, sama owszem tak – nie wytrwam, ale… nie potrzebuje też WAS – odparła jakby to było jak najbardziej oczywiste – pożyczam sobie WASZEGO smoka.
Teraz wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Upadła splunęła pepsi, Biersack skoczył ku dziewczynie, by ją zatrzymać. A ona jakby to zawsze było w planie, skoczyła na korytarz, a następnie na smoka, który drzemał w pokoju obok.
- Jedziecie, albo nie jedziecie – chwyciła mściwe spojrzenie Upadłego – ja wyruszam już teraz... Macie pięć sekund, by podjąć decyzję.

< Andy? Alesy? No i kto tam chce?>

środa, 5 marca 2014

Od Andy'ego C.D Alesyi

Musiałem się bardzo wysilić aby nie wybuchnąć śmiechem. Cała sytuacja pomimo lekkiej grozy w postaci karabinu była wprost komiczna. Blackrist oparta o lodówkę jak zwykle coś pogwizdywała i czekała na rozwinięcie akcji spoglądając ukradkiem na każdego z obecnych w kuchni. Krasnal zwany Gastim nadal gniewnie zaciskał szczęki i świdrował oczkami w stronę Upadłej - opuścił swoją broń. Młoda dziewczyna nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Chyba była onieśmielona - w sumie jej się nie dziwiłem.
- Straciłam z nim kontakt już jakiś czas temu - zaczęła, bawiąc się rąbkiem rękawa - Wcześniej mówił o zamku w chmurach...
- Nie powinnaś w ogóle widzieć tej siedziby - przerwałem jej, zastanawiając się czy popełniłem jakiś błąd w stawianiu barier.
- Ja nie jestem jak inni śmiertelnicy - powiedziała już pewniej, patrząc mi w oczy - Zawsze widzę anielskie skrzydła, istnienie demonów nie jest dla mnie tajemnicą. Zamek w prawdzie nie okazał mi się jako stabilny obraz, ale...
- No dobra, jesteś wyjątkowa - wtrąciła lekko zniecierpliwiona Alesya - Możemy przejść dalej?
Gastrald znów uniósł swój karabin, mrużąc złowrogo oczy.
- Gasti - westchnęła dziewczyna, unosząc wzrok ku górze - Po prostu użyłam paralotni i weszłam...
- Włamałaś się - poprawiła ją Upadła.
- ...tutaj - dokończyła brązowłowłosa dziewczyna.
Na razie mówiła prawdę, czułem to. 
Przez chwilę trwała cisza przerwana jedynie pomrukiwaniem krasnoluda i parsknięciami rozbawionej Alesyi. Włamywaczka spoglądała co jakiś czas w stronę okna, lecz gdy zauważyła, że nadal obracam jeden z noży pomiędzy palcami dała spokój planom ucieczki.
- Cholera, Biersack, co z nimi zrobimy? - zapytała Upadła, która chyba już się uspokoiła, bo wyładowania elektryczne nie były odczuwalne.
Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka i zlustrowałem intruzów od stóp do głów.
- Ujmę to nieco inaczej, czego oczekiwałaś zjawiając się tu? - zapytałem śmiertelniczkę.  -Swoją drogą chyba wypadałoby się też przedstawić, ja jestem Andrew. Można powiedzieć, że tu dowodzę. Aha, i radzę nie kłamać - ostrzegłem ją i poczęstowałem spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu.

<Idea? Ale od razu mówię, że jeśli masz ją zamiar wkręcić do podróży to chyba będziesz najpierw musiała zabić Andy'ego xD>

wtorek, 4 marca 2014

Od Alesyi do…

Patrzyłam to na lekko wystraszoną dziewczyną, to na skonsternowanego Biersacka, to na pseudo krasnala z morderczym spojrzeniem. I cóż miałam zrobić? Jedyna słuszna postawa w tej sytuacji…
- Buahahahahahahahaha! – mało brakowało a padłabym na podłogę, bo mój śmiech już echem rozprzestrzenił się po pomieszczeniu. Łzy płynęły ciurkiem, a ja niemal łkałam...ze śmiechu.
- Blackrist..opanuj się trochę, zanim nie udławisz się własnym oddechem… - Upadły, mimo prawdziwie poważnej sytuacji, sam lekko uśmiechnął się, kąciki ust drgały choć starał się zachować opanowanie.
- I czego się tak drzesz kurduplu? Cóż Cię tak strasznie bawi?– krasnal rozsierdzony celował we mnie te swoje 10, 15 czy ile tam twierdził że miał milimetrów… Po prostu nie mogłam. Klapnęłam w końcu na podłogę i aby choć trochę się ogarnąć, próbowałam upić łyk pepsi. Nie pomogło. Patrząc na gniewnego krasnala i całość obrazka, jaki się przede mną prezentował, wyplułam całą zawartość ust przed siebie, w kolejnym spazmie śmiechu. Dziewczyna chyba stwierdziła, że ma do czynienie z wariatami, albo sposobność do ucieczki, bo powolutku przesuwała się w stronę okna. Upadły jednak zbyt przytomny, by dać się oszukać, skierował swoje spojrzenie na dziewczynę i wypowiedział tylko jedno słowo „Stój”. I te cholernie niebieskie oczy Biersacka niemal błysnęły. Dziewczyna aż się spięła, ale zatrzymała się.
Uspokoiłam oddech, choć prawdopodobnie emocje nadal odzywały się posyłając co chwilę delikatny, elektryczny impuls. Podniosłam rękę, na znak, że już mi przeszło…no prawie, bo głupi uśmiech nadal kwitł na twarzy. Krasnal, choć nadal buńczucznie spoglądał w moją stronę, to lekko opuścił swoją broń.
- To…że tak się wam wtrącę…co robimy? – dziewczyna nadal stojąc w miejscu, trochę niepewnie, ale z podniesioną głową wtrąciła swoje „3 grosze”.
Podniosłam się z podłogi. Biersack uśmiechnął się lekko drwiąco w moim kierunku. Prychnęłam lekko. Wiedział co powiem.
- Jak to co dziecinko? Szukamy TWOJEGO chłopaka – i szczerząc się przemaszerowałam prosto pod (znowu) nastawioną lufę w moim kierunku.
- A Ty KURDUPLU, nie denerwuj mnie takimi tekstami. Wpadacie tu jak złodzieje, po kryjomu, straszycie swoimi milimetrami i myślicie, że was przywitamy z otwartymi ramionami? Komuś chyba się cos w łepetynce popie*doliło i poprzestawiało miejscami.. – krasnal poczerwieniał na twarzy, jakby miał zaraz eksplodować. Całkowicie zdawałam sobie sprawę, że rzeczywiście może to zrobić. Razem z serią prosto we mnie. Mimo to brnęłam dalej. Czasem chyba powinnam oberwać za takie coś…ale, cóż, jak zwykle nie potrafiłam inaczej.
- Gasti…oni chyba są z nami…a nie przeciw nam – dziewczyna spoglądała z lekkim przestrachem, to na mnie, to na swego towarzysza.
- Dobra, koniec tego cyrku – no…w końcu odezwał się łeb na karku, Biersack do mnie, wskazując dłonią.
- Ty, uspokój się w końcu, bo nie powiem, kto ostatnio wpadł tutaj z hukiem – spojrzał gniewnie na krasnala – Ty, opuść w końcu tę broń, bo jak do tej pory, tylko Ty tutaj groziłeś – potem obrócił się w stronę dziewczyny – a Ty młoda damo masz mi wszystko wytłumaczyć…inaczej…- i tu znowu spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem – pozwolę jej tu zrobić bajzel, a ja poczekam, aż skończy, i dopiero wtedy porozmawiamy. To jak? – Upadły stanął w rozkroku, ręce złożył na krzyż. Z takim Biersackiem nie warto się kłócić…znaczy…przynajmniej inni. Ja i tak bym próbowała, teraz jednak było to wszystko zbyt...interesujące. I zbyt fajnie oglądało mi się Upadłego w akcji. Odsunęłam się od krasnala i oparłam się o lodówkę cicho pogwizdując.
<Biersack? Czy another one?>

Od Nezaynhela C.D Yeiazel


Siedziałem w oknie już dłuższy czas. I za nic nie potrafiłem zrozumieć dlaczego to robię. Nieodparte uczucie kazało mi jak głupi stać tutaj, opierać się o framugę i wpatrywać w kłęby chmur, które niczym mleczno-granatowy dym oplatały całość zamku. Kilka razy mignął gdzieś przed oczyma Savar, ale nawet na dźwięk głosu nie zawrócił się, by przysiąść u boku swego „pseudopana”. Nie dostrzegał nic niepokojącego, czasem gdzieś jakiś głos, szum, czy szept. Normalne odgłosy, które nie wprawiają w takie emocje. A jednak tak się czułem. Niezrozumiałe napięcie zaciskało się na skroniach i pulsowało niczym elektryczny wstrząs. Nie było w tym też strachu, nie tego charakterystycznego, przeszywającego i paraliżującego. Nie. To było inne odczucie. Strach, który kłuje i szarpie lekko, wtapiając się w cień. Westchnienie z ciężkością betonu rozeszło się po pokoju. Trzeba się ruszyć, niepokój odsunąć i zsunąć gdzieś dalej. Przykleić znowu uśmiech i ruszać.
Rozejrzałem się ostatni raz i odsunąłem od okna. Dłoń sama zacisnęła się na znalezionej wcześniej broszce z kolibrem. Ostrożnie przypiąłem ją w wewnętrznej stronie skórzanej kurtki. Włosy już wcześniej zaplecione w warkocz, teraz luźno opadały na ramię. Z rogu łóżka podniosłem plecak i zarzuciłem go na ramię. Sejmitar oczywiście znalazł się na plecach, tuż pomiędzy skrzydłami, teraz płasko oplatającymi ramiona. Wcisnąłem jeszcze skórzane rękawiczki bez palców (może nie były zbyt praktyczne, ale darzył je swoistym sentymentem), jeszcze tylko jabłko ze stolika i można ruszać. Pozostało tylko wyjść z pokoju, przejść przez korytarz (a nawet kilka) i dotrzeć na tyły zamku, gdzie stworzono prowizoryczna stajnię. Wiedziałem, że nikogo tam jeszcze nie będzie. Wystarczająco długo obserwowałem i nasłuchiwałem okolicę z okna, by móc zorientować się w sytuacji. Usiadłem na okazałym głazie i czekałem. Tagora Yeiazel nerwowo dreptała w miejscu i łypała na mnie nieprzyjemnie.
- No co ślicznoto, też wiesz, że się coś szykuje prawda? – na moje słowa zarżała cicho i dalej wykopywała kopytem dołki. Zdecydowanie piękne z niej stworzenie. Kiedyś podobno miałem do nich rękę, ale wszystko się zmieniło…nie wiedziałem nawet, czy teraz nie działa odwrotnie. Wstałem i nie patrząc jej w oczy zbliżyłem się do jej boksu. Tagora coraz bardziej nerwowo rzucała się, machając groźnie głową.
- No ślicznoto, spokojnie, nie jestem wrogiem, spokojnie…
Znalazłem się przy boksie na wyciągnięcie ręki. Klaczka skuliła uszy i wyszczerzyła zęby. Stałem nieruchomo nadal z wyciągnięta dłonią. Jabłko. Miałem przecież jabłko. Wycofałem się tym samym spokojnym krokiem i wyciągnąłem owoc z plecaka. Wróciłem na miejsce przy boskie i stanąłem w tej samej pozycji.
- To jak ślicznoto? Mamy jakiś rozejm? – Tagora nadal kuliła uszy, ale nie próbowała już gryźć. Węszyła, więc zbliżyłem rękę jeszcze bardziej. I teraz, albo stracę palce….albo jabłko. Przymknąłem oczy. Wybrała na szczęście to drugie, choć tak potężnym kłapnięciem, że spokojnie mogłaby zgruchotać dłoń.
- Radziłbym wycofać się zanim nie straciłeś tych swoich blond kudłów…- złośliwy ton, podniesiony głos, oczywiści pojawił się Jeff. Odwróciłem się ze standardowym uśmiechem.
- Rozumiem, że Ty tak swoje straciłeś? – Podszedłem do właściciela głosu i znowu usiadłem na głazie.
- Spier*alaj i doceń uwagę. W podróży lepiej się przydasz w całości – Jeff zdecydowanie miał problem z panowaniem nad sobą.
- Tak, wiem, też uważam, że moje „kudły” to nieoceniony element całości jaki tworzę – oczywiście nie dałem rady zachować powagi. Uśmiech drgał mi na ustach, chyba bardziej drażniąc mego towarzysza.
Naszą małą rozgrywkę słowną przerwał odgłos kroków. Yeiazel i Andy szli obok siebie cicho rozmawiając. Szli blisko siebie. Bliżej niż standardowi rozmówcy. Nie patrząc na nas dotarli do boksu Tagory, która wyczuła swoją panią, bo rżąc wystawiła głowę. Zdecydowanie nie należy teraz tam się zbliżać. Jeff, mimo całego swego nietaktownego, złośliwego wredniactwa – też zrozumiał o co chodzi. Czekaliśmy więc w milczeniu, staliśmy, nie próbując podglądać…no...czasami tylko. W końcu Szefu odwrócił się i ruszył w stronę zamku, kiwając tylko głową w naszą stronę. Po chwili zbliżyła się także i Yez z zaróżowionymi policzkami, lekko potarganymi włosami od wiatru i siedząc już na grzebiecie Tagory, która łypała na mnie, jakby udając, że żadnego smakołyku nie dostała. No cóż, jeśli chcę sobie ją chociaż zjednać, czeka mnie dużo pracy.
- No to co? Ruszamy chyba? Czy macie zamiar tak stać i gapić się nie wiadomo na co? – Yez miała zdecydowanie dobry humor, albo świetnie udawała.
- Paniom pierwszeństwo… - ukłoniłem się lekko wskazując wcześniej ustalony kierunek. Upadła uśmiechnęła się szeroko, ścisnęła lekko łydkami boki pegaza. Wzbiła się do góry szybko, pewnie i z dziwną lekkością. Za nią, bez słowa ruszył Jeff, więc i ja po chwili rozłożyłem skrzydła i pognałem za towarzystwem, które prawdopodobnie przez dłuższy czas, będzie na mnie skazane. Zaśmiałem się. Chyba brakowało mi czegoś takiego.
Ciężko określić z jaką prędkością się poruszaliśmy. Żadne nie rozwijało pełni swoich możliwości w tym względzie, a jednak dla ludzkiego oka, bylibyśmy tylko mgnieniem. Czasem zwalnialiśmy, by dokładniej zorientować się w miejscu. W którymś momencie dostrzegłem czarny punkcik przed sobą. O proszę…Savar jednak wybrał się ze mną. Nie powiem, dziwnie mnie to podniosło na duchu. Zaśmiałem się.
Zazwyczaj prowadziła Yez, chyba najbardziej zorientowana w mapach. Tymczasem i ja i Jeff staraliśmy bardziej skupiać się na otoczeniu, szukając najmniejszych śladów zagrożenia. Może lekko przesadzaliśmy z ostrożnością, ale obaj bez słowa rozumieliśmy wagę sytuacji i misji…i tego, czego już zdążyliśmy się dowiedzieć. Lepiej być przygotowanym. Savar w swoim zwyczaju pojawiał się z i znikał, czasem tylko korzystając z naszych postojów na posiłki, czy odpoczynek.
Oczywiście nie obyło się bez uprzejmych złośliwości i pyskówek miedzy mną, a Upadłym, ale chyba uznaliśmy obaj, że to rodzaj normy, a towarzystwo traktowaliśmy jako konieczność. Czasem jednak udało się potoczyć rozmowę na tory względnie praktyczne. Siedząc przy jakimś pustkowi, tym razem dalej od miasta, można było dogadać kolejne elementy podróży.
- Prawdopodobnie mam bardzo prozaiczne pytanie, ale czy całość drogi będziemy pokonywali w ten sposób, czy wykorzystamy jakieś ludzkie wynalazki? – mój rozbawiony ton lekko chyba zirytował Yez.
- A czy myślisz, że nie będzie problemu przykładowo z przewiezieniem samolotem Tagory?
Jeff prasnął śmiechem, na co Upadła spiorunowała go ciężkim spojrzeniem.
- Zawsze może być statek. Tam bez problemu można by ją wprowadzić – kontynuowałem swój pomysł, ale i u mnie uśmiech błąkał się po twarzy.
- Tak wam tęskno do ludzi? Przecież szybciej będziemy się tak poruszać… - pod tym względem Yez miała rację.
- Cóż, jeśli chcesz do cna wykorzystywać swego pegaza, korzystając z jej całych zasobów sił, do tego być całkowicie nieosłonięty przed ewentualnymi wrogami…to tak. Tak będzie szybciej – spojrzeliśmy na Jeffa, który całkiem poważnie wyrzucił swoje zdanie, choć oczywiście złośliwości nie można było mu odmówić.
- Niestety, z żalem stwierdzam, że muszę się z nim zgodzić – spoglądałem na Yez, która zaciskając usta spoglądała na nieopodal stojąca Tagorę. Wiedziała, że i ja i Jeff, mielibyśmy mniej problemu z długodystansowymi podróżami, niż jej towarzyszka. Choć Tagora była nieprzeciętnym stworzeniem z mitologiczną wręcz siłą i zdolnościami, to jednak nie miało to porównania do anielskich mocy….i skrzydeł, których to Upadła była pozbawiona. Trzeba było też przyznać Jeffowi, że mimo wszystko, całkiem delikatnie przekazał obraz sytuacji Upadłej.
- To co robimy? – posłałem spojrzenie Jeffowi, który jednak nie patrzył na żadne z nas. Yez nadal zagryzała wargę, zaciskają lekko pięści. Savar usiadł dziwnie blisko mnie, łypiąc na wszystko tym swoim żółtym ślepiem. Chyba na dzisiejszą noc lekko zmodyfikuje sny Yeiazel. Niech odpocznie i wróci jej początkowy humor. W sny Jeffa, jakoś na razie brzydził się zaglądać. Nie ze strachu, ale traktował tę moc swoiście indywidualnie. I nie widział potrzeby sprawdzania tych indywiduów w głowie nieobliczalnego Jeffa.
<Jeff? Yez?>

niedziela, 2 marca 2014

Wróciłam, jakby kogoś to obchodziło.

j.w

Maszyna do kawy oficjalnie zostaje Kawodzillą, brawo dla 2345235 (Yeiazel), która to wymyśliła :)


Bardzo nie chce mi się uzupełniać punktów, więc:


Julio vel Tuśko, jako ze też jestem ruda i mam prawie zielone oczy robię taką minę i proszę o wsparcie w podliczaniu.

//Andrew

Od..... ?



Ciemna postać szybowała po ciemnym niebie nad L.A. Wznosiła się i opadała zależna od prądów powietrza na swojej paralotni. Była prawie nie zauważalna. Idealnie wtapiała się w otoczenie powoli zmierzając w stronę monstrualnego zamku w chmurach.
Nie była taka jak inni śmiertelnicy. Widziała go i wiedziała, że może być jednocześnie jej jedyną szansą. Budynek migotał i załamywał się, ale dziewczyna czuła jego obecność i nie dawała się zwieść umysłowi, który mówił, że tam niczego nie ma.
Ustabilizowała lot. Silniczek wygasł posłusznie i bezszelestnie opadła z południowej strony zamczyska. Zwinnym przećwiczonym ruchem odprowadziła swoją maszynę w cień budowli i przykucnęła obok niej.
Odczekała chwilę, by sprawdzić czy nie uruchomiła alarmu i ostrożnie ruszyła do tylnego wejścia.
Było widoczne już z daleka. Jak na tylne wyjście, było aż za dobrze widoczne i dziewczyna zaczęła mieć wątpliwości czy to aby nie jakaś pułapka. Oddech jej przyśpieszył, gdy ostrożnie nacisnęła metalową klamkę. Rozległo się głuche KLING! A ona odskoczyła jak oblana wrzątkiem. Momentalnie skryła się za ścianą i czekała, aż ktoś przybiegnie by sprawdzić co spowodowało ten hałas.
Nikt nie przyszedł.
Już spokojniej znów nacisnęła klamkę i drzwi stanęły przed nią otworem. Wcisnęła się przez wąską szparę i nie wierząc w swoje szczęście sprawdzała rogi korytarza szukając czujników ruchu. Wiedziała, że mieszkańcy tego zamku muszą mieć jakieś zabezpieczenie, skoro nawet nie zamykają drzwi.
Spięła się w sobie jak kot i mimowolnie sięgnęła do swojego plecaka. Szybko wyjęła swój sprzęt na „ tą chwilę” i poumieszczała haki wzdłuż ścian, by zawiesić na nich linę. W kilka minut skonstruowała bardzo prosty układ sznurkowy, który miał zapewnić jej gwarancję, że nikt jej nie zdąży dogonić, gdy będzie chciała uciec tym wyjściem.
Jej ręce z wyuczoną sprawnością splatały kolejne zaciski z lin, a oczy skupione wypatrywały niebezpieczeństwa.
Upewniwszy się wszystkiego zbiegła po schodach i wtopiła się w mrok jak dusza rozpływając się w powietrzu.

***
Błądziła długo, starając się nie tracić orientacji. Trafiała do różnych korytarzy i do różnych pokoi, do których nie miała odwagi wchodzić, bojąc się złapania.
Czuła się jak włamywacz w cudzym domu. Męczyło ją poczucie sumienia i myśl, że nie może się to skończyć dobrze.
Skręciła znów w lewo i wyszła tym razem chyba na główny korytarz. Przez środek przerzucony był gruby czerwono czarny dywan, po bokach korytarza ciągnęły się jeszcze gęstsze szeregi drzwi i podpórki na pochodnie, które stały już wygaszone.
Postać przeczesała niespokojnym ruchem swoje gęste czekoladowe włosy i cicho podeszła do jednego ze stojaków.
Wyjęła jedną z pochodni i nie ważąc się jej zapalić sprawdziła opuszkami palców kiedy była używana.
W tej chwili doznała szoku. Paliła się tylko godzinę temu. Ktoś w tym zamku jeszcze nie zdążył zasnąć.
Obawy jej potwierdziły głosy na drugim końcu korytarza. Co najmniej dwójka ludzi zmierzała w jej kierunku.
Zamarła. Odłożyła pochodnię drżącymi rękami i wskoczyła spłoszona do pierwszego lepszego pokoju z brzegu.
Pech chciał by to była kuchnia. Przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu. Wszystkie szafki były za małe, by mogła się schować, lodówka po brzegi zapełniona, pod stołem ją szybko zobaczą.
Głosy przybliżały się szybko i już mogła rozpoznać, że są to na pewno dwie postacie, do tego mężczyzna i kobieta.
Zimny pot wystąpił jej na czoło, szukała ratunku grzebiąc w przestworzach plecaka. Nie mogła uspokoić oddechu, bała się, że zemdleje jak jeszcze bliżej podejdą. Nie mogła znaleźć kryjówki.
Byli tak blisko, że mogła dosłyszeć fragment ich rozmowy:
- … teraz – mężczyzna mówił to lekko podenerwowany jakby to była trudna decyzja.
- No co ty mi powiesz Biersack? – odpowiedziała mu kobieta.
Byli już bardzo blisko, prawie już obok wejścia do kuchni. Pisnęła nieopanowana.
Zatrzymali się, a ona zrozumiała, że popełniła najgorszy błąd w jej życiu.
Bez słowa dwie postacie weszły do kuchni. Pierwszy oczywiście mężczyzna. Był wysoki, miał szaroniebieskie oczy i czarne włosy w wardze błyszczał mu kolczyk. Z tyłu na plecach płasko położone leżały skrzydła. Czarne, ogromne skrzydła.
- Czarni Aniołowie – pomyślała rozgorączkowana – Już po mnie… Upadli.
Dziewczyna jeszcze silniej przywarła do ściany. Dosłownie przed chwilą podciągnęła się na framudze drzwi i przywarła do ściany ledwo się trzymając na cienkiej krawędzi oprawki do drzwi.- Wydawało mi się, że coś słyszałem – mruknął Upadły rozglądając się po kuchni.
Ciągle stał na progu drzwi, więc była jeszcze szansa, że nie przyjdzie mu do głowy patrzeć w górę.
Do kuchni za chwilę wchodzi też dziewczyna. Jest niższa do swojego towarzysza i nawet z tej wysokości można poczuć elektryczność przeszywającą jej ciało. Jest bardziej nieobliczalna niż sztorm na morzu. Spotkanie z nią to pewna śmierć.
Przez chwilę stała z założonymi rękami, ale później śmiało poszła na środek kuchni i otworzyła lodówkę. Upadły ciągle stał w progu.
A nasza postać ciągle z przerażeniem modliła się, by nie przyszło jej na myśl, akurat teraz się odwracać.
Niestety… jej modlitwy nie zostały wysłuchane.
Upadła ( jak sądziła dziewczyna) odwróciła się zadowolona z puszką Pepsi w ręku i zdziwiona spojrzała na dziewczynę stojącą tuż nad Upadłym i proszącą błagalnym wzrokiem, by nie krzyczała.
Upadła zrobiła coś lepszego.
- O k***a Biersack nie zgadniesz co wam się przypałętało do zamku.
Nasza włamywaczka jak na zawołanie zeskoczyła ze swojej kryjówki i wylądowała na stole z głośnym TUMP! Rozejrzała się po zdziwionych twarzach i nie wiedziała co powiedzieć. Drzwi były zablokowane, okno też odpadało, bo tamta dziewczyna stała jej na drodze do niego.
- Człowiek?- to było pierwsze słowa tak zwanego Biersack’a
- No i masz c***a jeszcze jedną piep***oną włamywaczkę!
Dziewczyna chciała coś jej powiedzieć. Może zaprzeczyć, ale zapomniała jak to zrobić, język nie potrafił ubrać w słowa tego co czuła, tego co chciała, gardło zaschło a umysł myślał zbyt intensywnie by coś powiedzieć.
Wtedy… Z jej plecaka wypadł i poturlał się po podłodze trzydziesto centymetrowy krasnal ogrodowy.
Patrzyli na to zdziwieni i zanim zdążyli coś powiedzieć…
PFFF!Z miejsca gdzie przed chwilą leżała figurka ział mały krater a w nim stał rozłoszczony dziesięciolatek w spodniach ogrodniczkach, kaloszach i jedwabnej koszuli z domalowanymi wąsami i czupryną szczeciniastych włosów na głowie. A i miał karabin maszynowy w rękach … to tak a propo.
- Co to k… - zaczęła Upadła, ale chłopak przerwał jej wkurzony.
- Jeżeli jeszcze raz przeklniesz w mojej obecności – przeładował karabin i wymierzył jej w głowę – przeszyje cię pocisk kalibru 20mm i zapewniam, że to nie będzie przyjemne.
- Kim ty jesteś?! – odezwał się nagle Biersack stojący z tyłu.
Dziewczyna kątem oka dostrzegła, że waży w ręku jakiś ostry nóż, który równie łatwo może zabić co karabin maszynowy krasnala.
Chłopak z karabinem zmierzył go wzrokiem ciągle celując w Upadłą.
- Krasnal Ogrodowy – odparł sucho – ale dla ciebie PAN Krasnal Ogrodowy z M1918 Browning w ręku.
- Gasti – dziewczyna nagle się odezwała schodząc ze stołu. – Miałeś się nie pokazywać.
- Nastąpiły inne okoliczności – Krasnal Ogrodowy poprawił sobie pasek maszyny na ramieniu i z mordem w oczach patrzył na Upadłą – I radzę nie razić prądem - zwrócił się do swojego celu – wywalisz korki w tym zameczku, a mnie tylko połaskoczesz jeżeli już.
Upadła zacięła usta i już miała coś powiedzieć ale włamywaczka przerwała jej zwracając się do Upadłego.
Przeszył ją nagły dreszcz, ale wiedziała, że teraz głos jej nie może zawieść.
- Ja i Gastrald szukamy mojego chłopaka - zapanowała cisza.
Zacisnęła swoje drobne ręce na krawędzi stołu. Patrzyła wyzywająco na Upadłego. Wiedziała, że nie może teraz odpuścić – za dużo przeżyła.
Biersack spojrzał przed siebie.
- Chodzi ci o Jeffa? Nie wiedziałem, że ma dziewczynę… - powiedział speszony i podparł się wolną ręką.
- Nie – zaprzeczyła, a jej głos przeszył wszystkie pokoje w tym zamczysku. – Nazywa się Noath Sparkle …. I jest Aniołem.

< Podobało się? >

CDN?