Wiecie jak to jest, gdy w jednym momencie, wszystko o czym chcieliście zapomnieć – wylewa się i rzuca na was w jednej chwili?...Ja właśnie miałam cholerną nieprzyjemność znaleźć się w takiej sytuacji….że też pogięci „łaskawcy” od losu akurat musieli tu spojrzeć…druga opcja – jak widać bardziej prawdopodobna, ten Jeden „łaskawiec” o którym bardzo chciałam zapomnieć maczał w tym wszystkim swoje łapy…
Oto miała przed sobą groteskowo sielankowy obrazek. Dwóch osobników płci męskiej właśnie mieli się pozabijać…o mnie. Nie powiem, chyba prawie każda dama (mniej lub bardziej nią będąca) marzyła o takiej scenie…by mdleć ze strachu, komóż to się uda zwyciężyć…aż mdło się robiło. Na szczęście, choć i na nieszczęście, obu wspomnianych osobników, nie interesowała zbytnio moja uroda…chyba… Z każdym po prostu miałam „na pieńku” i dałabym sobie obie ręce uciąć, że przynajmniej jeden z nich – demon, po swojej wygranej zabrałby się do PRÓBY ukatrupienia mnie samej. Gnój wielokrotnie stawał mi na drodze i niemal zawsze kończyło się to bitką. Te mikre wyjątki, kiedy obyło się bez obrażeń dotyczyły targów. Cokolwiek by nie powiedzieć o tej łajzie, był kopalnią rozmaitych znalezisk i tak różnorodnych przedmiotów...i istot, że trudno się nie zastanawiać nad ich pochodzeniem…i zdobyciem.
I znowu…na szczęście i na nieszczęście jednocześni, jego przeciwnik nie był łatwy do pokonania. Nie kto inny jak Izamal, mój były „współpracownik” zza czasów pracy dla Nieba…i pośrednio dla Piekła. Tak. Byłam pośrednikiem, a moja nieszczęsna niewyparzona gęba była akurat świetnym atutem w takiej rozgrywce…do czasu mojego największego błędu. Błędu, dla którego pracował także Izamal – jeden z lepszych informatorów, złodziei, zabójców, krętaczy, alfonsów (przespał się chyba z każdą możliwą anielicą, czy upadłą – o demonich pomiotach nawet nie myślę)…i Niebo jedno wie, w czym się ów osobnik specjalizował się jeszcze. Zdecydowanie jednak była to najmilsza współpraca jaką miałam…z podkreśleniem na „miałam”. Tak…i znowu niestety…ale było na czym oko zawiesić.
Teraz właśnie stałam pomiędzy dwoma mymi dawno niewidzianymi „przyjaciółmi”…i zastanawiałam się…który powinien pierwszy dostać w paszczę. Zbieracz stał niecały metr ode mnie, więc najprostsze posunięcie polegało na kopnięciu…a, że duże było to bydle, dostał w najczulsze miejsce, jakie może dostać każdy męski osobnik. Jęk był sygnałem, by teraz z łokcia przyłożyć upadłemu za mną. świst gwałtownie wypuszczanego powietrza sygnalizował, że dobrze trafiłam. Teraz szybki obrót i skok do skał. Przynajmniej byłam gotowa w miarę możliwości, by objąć obu wzrokiem i szykować się do ewentualnej walki. Jeśli można było to nazwać walką. Jakkolwiek byłam pewna siebie…ale każdy z nich przerastał mnie siłą, mocą i doświadczeniem…Demon już posyłał nienawistne spojrzenie – znak, że pamiętał moje standardowe „przywitanie”. To co właśnie zrobiłam, było tylko zyskaniem sobie chwili czasu. Uciec mogłam w każdej chwili, wystarczyło przybrać odpowiednią postać…ale bez któregoś z nich, mogłam się tu błąkać bez końca.
- A teraz łaskawie znajdźcie sobie inna zabawkę, o którą będziecie się kłócić, bo ni chol*ry nie mam zamiaru odgrywać tej roli…
- Jak zawsze słodkie te Twoje przywitania Sztormiku – Izamal rozmasowywał sobie obolałe miejsce, ale nie wyglądał na gniewnego. Ba…wyglądało na to, że sytuacja go bawiła.
Viradaw tymczasem ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się w półkroku, gdy przed sobą zobaczył czarną połyskującą kulę.
- Powiedziałem, żebyś się do niej nie zbliżał…- twarz upadłego zmieniła się, rysy wyostrzały, a oczy przybrały kolor węgla. Tym razem to demon się uśmiechnął. Jego chropowaty głos niemal ranił i przyprawiał o mdłości.
- Nie baw się tak ze mną Kruczy Synu, bo wiesz doskonale, że to nie jest moja naturalna postać. Już Ci kiedyś obiecałem taką walkę.
- A ja Ci obiecałem, że wtedy zginiesz, i mam zamiar akurat tej obietnicy dotrzymać.
I znowu impas.
- STOP do jasnej chol*ry! – mój głos poniósł się echem . Obaj niechętnie odwrócili się w moją stronę.
- No czego kobieto…nie widzisz, że mężczyźni mają się bić? – drwiący głos nie należał do żadnego z nich. Biersack stał niedaleko wyrwy, z której ja sama niedawno się wydostałam. Jedną ręką trzymał się za ramię i opierał o gładką ścianę. Mimo rozluźnionej postawy, widział nawet z dalszej odległości, że się skupia. Gdzieś prawdopodobnie postawił „granice”.
Demon odwrócił się powoli, jakby w zwolnionym tempie.
- Co…ten też rości sobie do Ciebie jakieś prawa? – uśmiechnął się przy tym, jakby powiedział świetny żart.
- ABSOLUTNIE NIKT nie będzie sobie rościł jakichkolwiek praw do jakiejkolwiek części czy całości mojej osoby! Skąd wam w ogóle przyszedł tak idiotyczny pomysł do głowy? I kto w końcu mi wytłumaczy, jakim powalonym cudem się tu wszyscy znaleźliście?
- W końcu jakieś sensowne pytanie, które powinno się pojawić na samym początku tej waszej pseudo-utarczki – Biersack zbliżył się na tyle, bym mogła rozpoznać, że mimo szyderstwa w głosie, bardzo uważnie obserwuję dwójkę przed sobą. Ha…martwił się o mnie?
- Ty się Biersack lepiej nie odzywaj…bo sam oberwiesz mocniej niż przewiduję…- upadły skrzywił się, bo chyba zdawał sobie sprawę, że wcale nie żartuję. Machnął jednak lekceważąco rękę niemal ze słowami „podziękujesz później…”
- Proponuję przynajmniej chwilowe zawieszenie broni…potem, jak nam nie wyjdą rozmowy…możemy się tu prawie do woli zabijać..- tym razem Izamal się odezwał, chyba idąc tym samym tokiem myślenia co drugi upadły.
- Ja mogę gadać…tylko jeśli macie coś na sprzedaż…albo chcecie coś kupić… - demon odwrócił się w stronę przybyłego – chcesz cos kupić?..- kiedy ów demon handlował…jego postura absolutnie nie pasowała do zachowania.
Biersack niepewnie spojrzał na mnie, a ja energicznie kiwałam głową z nadzieją, że usłyszy moje milczące słowa „zajmij go chwilę”. Rozluźniłam się dopiero, gdy usłyszałam suche „pokaż co masz…” a demon niepodobnie do siebie, groźnie ucieszony wskazał skały tuż obok. Machnął ręką i zamiast gruzu stał dziwny wóz…obaj skierowali się w tamtym kierunku.
- Trzeba było mówić od razu, że chcesz zostać ze mną sama… - Izamal podał mi rękę bym zeskoczyła z podwyższenia skalnego, na którym stałam. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Wiesz dobrze dlaczego to zrobiłam…Jeśli ON Cię przysłał, to odpowiedź brzmi „nie”. – starałam się brzmieć spokojnie, ale ciężko było mi ogarnąć myśli, które rzuciły się na mnie niczym wściekłe, ujadające psy.
- Jak zawsze prosto z mostu…a gdzie gra wstępna?...- głos upadłego wcale nie brzmiał jak żart. Dla niego wszystko chyba mogło doprowadzić do łózka.
- Iz…proszę…nie drażnij mnie bardziej niż zwykle…
- „Zwykle” było bardzo dawno Sztormiku…więc reguły się trochę zmieniły..- ciężko teraz było utrzymać spojrzenie. Wolałam jednak tego kpiącego jegomościa zza dawnych lat. Teraz jego wzrok spochmurniał, zblakł.. – wiesz o tym doskonale, bo sama oberwałaś jak ja…
To prawda. Mimo, że był upadłym jeszcze w momencie, gdy ja cieszyłam się łaską Niebios, to i ja i on trafiliśmy w to samo miejsce. I z „tego” miejsca nas oboje wyciągnął ON.
- Czyli już nie pracujesz dla NIEGO?...- żal w moim głosie był zdecydowanie zbyt widoczny.
- I tak i nie. To skomplikowana współpraca raczej.
- Czyli?...
- To znaczy Sztormiku, że spotkałem GO przypadkiem i zapytał, czy nie chciałbym się na spacer po Pograniczach wybrać.
Prychnęłam.
- ON nigdy nie spotyka nikogo przypadkiem…Czyli wiedziałeś, że tu będę? Wysłał Cię po mnie? – emocje buzowały, więc i włosy falowały, co chwila strzelając niekontrolowaną energią.
- Nie Skarbie. Było dokładnie tak jak powiedziałem. Miałem się tu rozejrzeć i samemu zdecydować co zrobić jeśli cokolwiek się wydarzy – głos miał teraz łagodny. Cholernik zawsze wiedział jak się czułam.
Westchnęłam, odpychając jednocześnie dłoń, którą próbował dotknąć mojego policzka.
- To co w takim razie masz zamiar z „tym” wydarzeniem zrobić?
Upadłemu wrócił uśmiech.
- To co zawsze Sztormiku…wyciągnąć Cię z opresji i nakopać kilka poczerniałych tyłków…
Mimowolnie się zaśmiałam.
- Przepraszam za ten łokieć…
- Tak, tak…należało mi się…jak zawsze – pełny uśmiech rozświetlił jego twarz i znowu zmienił go w starego kpiarza, którego znałam. Na jakiś czas cień zniknął…razem ze wściekle ujadającymi psami w mojej głowie…
- A ten tam…to kto? – (czyżbym słyszała nutę zazdrości?) upadły wskazał na Biersacka, który z nieodgadnioną miną wracał już w naszą stronę. Nie zakłóciła nam rozmowy żadna walka, wybuch czy inne dziwny, więc jakaś transakcja doszła do skutku, ale po mnie upadłego, ciężko było domyślić się czegokolwiek.
Tym razem to ja się wyszczerzyłam w uśmiechu.
- A to jest mój aktualny Szefu…
<Szefu? >
czwartek, 31 lipca 2014
poniedziałek, 28 lipca 2014
Od Andy'ego CD Blackrist
Moje przypuszczenia okazały się, niestety, prawdziwe. Po drugiej stronie portalu nie czekała na mnie wkurzona - a jakże - Blackrist. Teleport potrzebował godziny, aby mnie przepuścić. W normalnych okolicznościach, adekwatnie do ilości możliwych użyć, trwałoby to trzy razy dłużej. Ale potrafię popchnąć takie przejście do działania - wystarczyła odpowiednia ilość zgromadzonej energii.
Zastanawiał mnie pewien fakt - Alesya mówiła o CIEPLE, cieple, którego tutaj jakoś nie było czuć. Czyżby ten portal należał do niestabilnych? Mogło to oznaczać, że wylądowaliśmy w różnych miejscach piekła - mało optymistyczna opcja - albo, że inaczej definiujemy pewne odczucia - bardziej optymistyczna. W sumie, gdziekolwiek się znalazłem, i tak musiałem znaleźć swoją towarzyszkę podróży.
Gdy mój wzrok nieco przyzwyczaił się do panującej wokół ciemności uświadomiłem sobie, że stoję w wąskim korytarzu o niskim stropie. Nie widziałem żadnych rozgałęzień, więc po prostu ruszyłem przed siebie szybkim krokiem. Szedłem długo - przynajmniej tak mi się wydawało, otoczenie było cały czas tak samo monotonne. W ostatniej chwili zatrzymałem się przed przepaścią - a raczej prostopadłym tunelem, bo po wychyleniu się nie dostrzegłem sufitu. Skojarzyłem fakty i szybko cofnąłem się od krawędzi - czekała mnie niemiła przeprawa. Tunele dla strąconych aniołów są tworzone tak, aby skrzydlaci nie mogli się tam posłużyć opierzonymi kończynami. Jakaś siła paraliżuje skrzydła i nie można z tym nic zrobić - pozostało mi teraz je rozłożyć i mieć nadzieję, że się mylę.
"Tyle, że to nie działa. Nie ma już czegoś takiego jak nadzieja" pomyślałem ponuro. Widziałem tamto miasto, tych wszystkich osowiałych ludzi, dzieci wyprute z energii - to się nie powinno dziać. Trzeba było zmienić priorytety, niestety, ale znalezienie Shushienae'a było najważniejsze. Jeśli się uda, to gdzieś po drodze spotkamy Noatha - jeśli nie, to pewnie za próbę uwolnienia uosobienia nadziei na zawsze zostaniemy w piekielnych lochach - nie ma co, bardzo wesoła perspektywa.
Z tą myślą podszedłem z powrotem do przepaści i runąłem w dół. Dzięki pełnej rozpiętości skrzydeł mój upadek był wolniejszy, co bynajmniej nie znaczy wolny. Byłem otoczony mieszaniną obrazów wymalowanych na murach - nie mam bladego pojęcia jak je stworzono. Przekręciłem się, aby spadać koło lewej ściany, jednak nie przemyślałem tego ruchu - moje lewe ramię boleśnie otarło się o mur, a próby powrócenia do środka tunelu spełzły na niczym. Zaraz po tym moja dłoń, którą odpychałem się od ściany, natrafiła na pustą przestrzeń. Prędko wyciągnąłem drugą rękę w tamtą stronę i już po chwili wisiałem zaczepiony na zdartych opuszkach palców lewej ręki. To musiało być wejście do innego korytarza - jestem pewien, że Blackrist dała radę się tam dostać w swojej kruczej postaci. Oczywiście zakładając, że też tu była. Z niemałym wysiłkiem chwyciłem wylot otworu prawą ręką i podciągnąłem się w górę, rozpaczliwie przesuwając palce w głąb wąskiego tunelu. Na moje szczęście z bocznej ścianki wystawały jakieś nierówności, których mogłem się chwycić - z ich pomocą wczołgałem się do wyrwy, prowadzącej do otwartej przestrzeni skąpanej w czerwonym blasku. "Pogranicza" przemknęło mi przez myśl.
Już chciałem się podnieść, gdy zauważyłem, że ktoś już tu jest - dwóch mężczyzn, upadły i demon, patrzyło na siebie z nieukrywaną niechęcią. A między nimi stała Blackrist.
<Nic nie wiem o "przyjaciołach" Alesyi, więc możesz rozwinąć xD Masz obolałego Biersacka, któremu pewnie jeszcze się oberwie, indżoj>
Zastanawiał mnie pewien fakt - Alesya mówiła o CIEPLE, cieple, którego tutaj jakoś nie było czuć. Czyżby ten portal należał do niestabilnych? Mogło to oznaczać, że wylądowaliśmy w różnych miejscach piekła - mało optymistyczna opcja - albo, że inaczej definiujemy pewne odczucia - bardziej optymistyczna. W sumie, gdziekolwiek się znalazłem, i tak musiałem znaleźć swoją towarzyszkę podróży.
Gdy mój wzrok nieco przyzwyczaił się do panującej wokół ciemności uświadomiłem sobie, że stoję w wąskim korytarzu o niskim stropie. Nie widziałem żadnych rozgałęzień, więc po prostu ruszyłem przed siebie szybkim krokiem. Szedłem długo - przynajmniej tak mi się wydawało, otoczenie było cały czas tak samo monotonne. W ostatniej chwili zatrzymałem się przed przepaścią - a raczej prostopadłym tunelem, bo po wychyleniu się nie dostrzegłem sufitu. Skojarzyłem fakty i szybko cofnąłem się od krawędzi - czekała mnie niemiła przeprawa. Tunele dla strąconych aniołów są tworzone tak, aby skrzydlaci nie mogli się tam posłużyć opierzonymi kończynami. Jakaś siła paraliżuje skrzydła i nie można z tym nic zrobić - pozostało mi teraz je rozłożyć i mieć nadzieję, że się mylę.
"Tyle, że to nie działa. Nie ma już czegoś takiego jak nadzieja" pomyślałem ponuro. Widziałem tamto miasto, tych wszystkich osowiałych ludzi, dzieci wyprute z energii - to się nie powinno dziać. Trzeba było zmienić priorytety, niestety, ale znalezienie Shushienae'a było najważniejsze. Jeśli się uda, to gdzieś po drodze spotkamy Noatha - jeśli nie, to pewnie za próbę uwolnienia uosobienia nadziei na zawsze zostaniemy w piekielnych lochach - nie ma co, bardzo wesoła perspektywa.
Z tą myślą podszedłem z powrotem do przepaści i runąłem w dół. Dzięki pełnej rozpiętości skrzydeł mój upadek był wolniejszy, co bynajmniej nie znaczy wolny. Byłem otoczony mieszaniną obrazów wymalowanych na murach - nie mam bladego pojęcia jak je stworzono. Przekręciłem się, aby spadać koło lewej ściany, jednak nie przemyślałem tego ruchu - moje lewe ramię boleśnie otarło się o mur, a próby powrócenia do środka tunelu spełzły na niczym. Zaraz po tym moja dłoń, którą odpychałem się od ściany, natrafiła na pustą przestrzeń. Prędko wyciągnąłem drugą rękę w tamtą stronę i już po chwili wisiałem zaczepiony na zdartych opuszkach palców lewej ręki. To musiało być wejście do innego korytarza - jestem pewien, że Blackrist dała radę się tam dostać w swojej kruczej postaci. Oczywiście zakładając, że też tu była. Z niemałym wysiłkiem chwyciłem wylot otworu prawą ręką i podciągnąłem się w górę, rozpaczliwie przesuwając palce w głąb wąskiego tunelu. Na moje szczęście z bocznej ścianki wystawały jakieś nierówności, których mogłem się chwycić - z ich pomocą wczołgałem się do wyrwy, prowadzącej do otwartej przestrzeni skąpanej w czerwonym blasku. "Pogranicza" przemknęło mi przez myśl.
Już chciałem się podnieść, gdy zauważyłem, że ktoś już tu jest - dwóch mężczyzn, upadły i demon, patrzyło na siebie z nieukrywaną niechęcią. A między nimi stała Blackrist.
<Nic nie wiem o "przyjaciołach" Alesyi, więc możesz rozwinąć xD Masz obolałego Biersacka, któremu pewnie jeszcze się oberwie, indżoj>
Od Noatha
Więzienie było o tyle smutnym miejscem, że aż wesołym. Siedząc tu masz aż za dużo czasu i nie wiesz co z nim zrobić. Niektórzy gapią się w ścianę. Inni liczą swoje dni do wolności. Większość po prostu żyje i nie liczy na zmianę losu.
Ja. Przez całe dwa tygodnie bycia tutaj. Czekałem. A było mi tak smutno, że aż wesoło. Uświadomiłem sobie, że moje życie jest tylko farsą i nie miałem już siły się z niej śmiać….
Przyszła nie zauważona przez strażnika i komendanta. Zobaczyli ją dopiero jak stanęła obok nich i przerwała im w oglądaniu jakiegoś filmu . Popatrzyli na nią niepewnym wzrokiem. Nie była jedną z tutejszych kobiet, ani tym bardziej turystką. Ta różnica skłoniła ich do powstania z miejsc i zapytania o cel wizyty w tym więzieniu. Na odpowiedź nie czekali długo…
Do ciemnego pomieszczenia wpadło światło z korytarza. W wejściu zobaczyłem dobrze zbudowanego i wyprostowanego na baczność komendanta. Wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę. Kilka podkrążonych i zapadłych, par oczu śledziło z nieukrywaną obojętnością jak wchodzi do celi.
- Wpłacono kaucję – oświadczył i skinął na mnie ręką. – Masz szczęście Sparkle. Wychodzisz.
Dano mi znów moje rzeczy i klatkę z wiewiórką. Czy się cieszyłem, że w końcu wyję poza te mury ? Nie… Bo wiedziałem, że w normalnym świecie czeka mnie coś o wiele gorszego.
Obróciłem się w stronę głównego wyjścia i wtedy też ją zobaczyłem.
Opierała się o ścianę tuż obok mnie. Patrzyła na mnie wyczekująco. Jej ciemne oczy wwiercały się we mnie ciekawie, chcąc znaleźć coś co skłoniło by ją do zmiany decyzji. Coś co powiedziało by jej że jednak źle zrobiła, dając mi wolność.
- Jesteś coraz droższy – rzuciła mi tylko na powitanie. – Będziesz musiał oddać w przyszłości – dodała i ruszyła w swoją stronę.
Żadnego. „ Cześć! Kope lat!”, „ Jak się masz? Zdrowie dopisuje?” Nic takiego. Nie w takich okolicznościach. I tak cieszyłem się, że coś do mnie powiedziała. Nawet jak to była tylko informacja o tym, że jestem jej winny znów pieniądze. Tym razem za odkup … siebie…
- Dobrze, że mnie wykupiłaś. Kończyły mi się już żarty – palnąłem nagle. Jakby chcąc coś mądrego powiedzieć.
Puściła to oświadczenie mimo uszu.
- Można wiedzieć jakim cudem zdewastowałeś największy obiekt turystyczny i historyczny Egiptu? – zapytała jeszcze prowadząc mnie przez zakorkowane ulice w stronę bliżej mi nie wiadomą.
Podjęła temat. Płytki i mizerny, ale zawsze temat. Nareszcie do kogoś mogłem coś szczerze powiedzieć.
- Odwiedził mnie Wieczny – odparłem jakby to nie było ważne.
- Coraz lepiej. Za chwilę to będzie sam Święty Mikołaj – mruknęła lekceważąc mnie zupełnie.
Skręciła w mniejszą uliczkę pełną sklepików z pamiątkami i straganów. Słońce prażyło niemiłosiernie, chociaż było już koło 10. Nieliczne tropikalne drzewa schylały ku nam swe pióropusze liści. Wszędzie był tłok. Starałem nie stracić jej z oczu.
- Nie ja nie żartuję – usprawiedliwiłem się szybko. – Odwiedził mnie Wieczny. Przestraszyłem się bardzo, ale on tylko pogrzebał w moich wspomnieniach i sobie poszedł. Pufff! Tak po prostu. Ale zostawił mi Szi-szi i Kompas Czasowy – na udowodnienie moich słów pokazałem małą metalową kulę wielkości piłeczki od tenisa.
Obróciłem ją w dłoni i pokazałem całą jej skomplikowaną budowę złożoną z mosiądzowych płytek i licznych trybików oraz przycisków.
- Niechcący uruchomiłem cały ten mechanizm i przeniosło mnie do Egiptu – tłumaczyłem jakbym opisywał lot w kosmos. – Niestety źle wpisałem współrzędne… I wylądowałem trochę w złym miejscu, ale… - zastanowiłem się przez chwilę. - Jak ty mnie znalazłaś?!
Znów skręciliśmy. Dotarliśmy na skromny mieszkalny placyk, gdzie w cieniu czekał mój smok. Jego łuski wtapiały się idealnie w cień budynków, ale i tak zobaczyłem te jego lśniące mądrością oczy.
- Nute! – wyrwało mi się i doskoczyłem do wielkiego mechanicznego stwora. – Kawodzillo ty jedna szalona!
Zawiesiłem się na jego szyi, a on mnie jak zabawkę objął przednimi łapami.
- Twój stwór mnie do ciebie doprowadził – zza moich pleców usłyszałem cichy głos Zoe. – Spisał się doskonale w zaledwie kilka dni dotarliśmy do ciebie z Nowego Yorku…
- Dzielna paszczo ty moja! – mruknąłem opatulając rękami jego ogromną głowę.
Dobiegł mnie miły zapach orzechów i lukru. Jego łuski były przyjemnie ciepłe ale zarazem wionął od niego chłód i trzask trybików.
- „ Mną się tak nie zachwycałeś” – Szi-szi smętnie wdrapała się po moim ramieniu i też powitała dawno nie widzianego kumpla.
- Nie bądź zazdrosna – odparłem . – Ty chciałaś mnie zabić jak mnie znów zobaczyłaś, więc nie dziw się, że jego cieplej witam…
- „Miałam do tego prawo „– odparła szybko wiewiórka jakby to było oczywiste.
- Nie przeczę – burknąłem zakładając wyczekująco ręce.
- Nie chcę przerywać tego słodzenia – z cienia wyłonił się niskiej postury człowiek. – Ale jak chcemy zdążyć radziłbym się już zbierać.
- Kto to? – zapytałem ciekawy. Patrząc na nowego uczestnika rozmowy.
- Masz rację Gasti musimy już się zbierać - Zoe puściła mimo uszu moje pytanie i wskoczyła na smoka.
- My we dwójkę polecimy na smoku, a ty Noath obok nas. Jasne? – popatrzyła na mnie znacząco. – Rozumiesz?
Nute zaczął młócić swoimi skrzydłami powietrze. Wokół nas powstały małe wiry powietrzne. Wszystkie śmieci zebrane na dziedzińcu, zaczęły szaleńczo wzlatywać w górę, by później spaść gruchocząc o ziemię.
- Nie mam skrzydeł – odparłem i wskoczyłem w ślad za dziewczyną na smoka.
Złapałem się pierwszej łapy Nute, a później z nie małym wysiłkiem podciągnąłem się na jego grzbiet. Lekko nami zatrzęsło, a Zoe pierwszy raz od setek lat zaczęła się martwić.
Obróciła się w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. W jej duszy widziałem strach, zamęt. Jakby była w środku wielkiej pustynnej burzy. Zobaczyłem tam jednak iskierkę troski, która była spychana przez tyle lat w głąb jej świadomości.
Martwiła się o mnie.
Coś jednak jeszcze dla niej znaczyłem.
W jej myślach odbyła sie batalia myśli nie wiedziała co zrobić...
- Gasti zostajesz – wychrypiała podejmując decyzję. – Smok naszą trójkę nie udźwignie. Dotrzesz do najbliższego portalu pieszo. Będziesz tam na nas czekał. Jeżeli nie wrócimy w przeciągu tygodnia… powiedz Niebu, że misja się nie udała.
Jej ochroniarz miał zamiar odmówić. Ale coś w jej głosie skłoniło go, by jednak nie sprawiać jej dodatkowego bólu. Wiedział, że nie chciała nikogo zostawić, ale wybrała mniejsze zło.
- Jasne. Będę czekał i bądź pewna, że stawie się na waszym pogrzebie… jakby co – pokiwał głową w zamyśleniu a później przerzucił sobie swój karabin na plecy i zniknął w rażącym słońcu dnia.
Świat zawirował i dopiero po chwili dotarło do mnie, że Zoe poderwała Nute do lotu. Budynki odstąpiły od nas i pozwoliły unieść się w przestwór nieba.
Wyśledziłem malejącą postać Gastego i uniosłem rękę w geście pożegnania.
- Noath – powiedziała moja towarzyszka, gdy już byliśmy na tyle wysoko, że chmury układały się w pierzasty dywan pod nami.
Tutaj słońce świeciło lżej, a powietrze wydawało się czystsze i rześkie. Jej głos był stłumiony przez wiatr, ale bardzo wyraźny i lśniący swoją nieskazitelnością.
Niestety mogłem zobaczyć tylko jej plecy i fale brązowych włosów falujących niczym morskie bałwany piany. Gdybym widział jednak jej twarz była by tak samo zamyślona jak wtedy, gdy pierwszy raz się z nią widziałem.
- Przykro mi z powodu twoich skrzydeł – powiedziała i na chwilę głos się jej załamał. – Kto… to… - nie dokończyła lecz oboje wiedzieliśmy o co chciała zapytać.
- To cię zaboli – odparłem ogarnięty nagłym zwątpieniem.
Zoe ciągle nie wiedziała, że Haon uciekł z Czyśćca… Na pewno nie wiedziała też, że już nie jest jednym z nas… Mogła sie załamać...
- To był ... on ? – była bliska płaczu, ale starała się tego nie pokazywać.
Dalej brnęła z tematem. Chciała znać prawdę.
- Mówiłem, że to zaboli.
Zaległa na chwilę między nami cisza. Przysłoniła ręką twarz. Kciukiem otarła pojedynczą łzę.
- Zapłaci za to co ci zrobił – oświadczyła zimno.
A ja poczułem niepokój. Zobaczyłem ból i nienawiść płynącą w jej myślach. Chciała dopuścić się, rzeczy strasznych.
- Łatwo jest znienawidzić..... trudnej ... jest wybaczyć – położyłem jej rękę na ramieniu. – Ja… dużo myślałem Zo… Haon … tylko się zagubił. Ruszył złą drogą. Teraz tylko my możemy znów mu ją pokazać… - przerwałem licząc, że zrozumie.
- Już dawno zasłużył na śmierć – odpowiedziała jakby mnie nie słysząc. – Uczynił za dużo złego jak na jednego Anioła. Najpierw skłonił mnie do złych rzeczy, później zadał ból, a teraz jeszcze zabrał ci skrzydła. Nie Noath… on nie zasługuje na wybaczenie.
– Nikt nie może wyznaczać sam wyroków boskich. Nie od tego jesteśmy.
- To od czego?! – odwróciła się nagle.
Zobaczyłem wilgotne rowy przecinające jej drobną twarz. Płakała i nie kryła już łez.
- Noath on nie jest już tym samym Haonem, którego znaliśmy – zamilkła przełykając gorycz. – Miałam sny… Widziałam w nich jak zabijał… Wszystkich. Niewinnych. Bezbronnych. Tych złych i dobrych… Myślałam, że to kłamstwo. Osoba, którą kochałam nigdy nikogo by nie zraniła. Ale teraz …. Uświadomiłam sobie, że skoro skrzywdził ciebie, to uśmierci każdego kto stanie mu na drodze. A ja ... nie chcę tego.
Puściła na chwile wodze pozwalając by smok sam znajdował drogę. Obróciła się całym ciałem i teraz dopiero mogłem ją w pełni zobaczyć. Nie ukrywała swojego roztrzęsienia. Do tej pory łudziła się wizją jaka już dawno nie istnieje. Obraz opanowania i pewności uciekł gdzieś daleko, gdy wszystko co znała i kochała zaczęło się sypać.
- Musimy go powstrzymać. Nawet… jeżeli by to oznaczałoby jego śmierć.
Zaniemówiłem. Mogłem tylko na nią patrzeć. Na obraz kobiety, która musi się podnieść, by pokonać swoje dawne lęki. Chciałem jej w tym pomóc.
- Przepraszam za wszystko co musiałeś przejść – powiedziała i pomimo tego, że byłem brudny, śmierdzący i wychudły…. Przytuliła się do mnie.
Jak do starej lalki z dzieciństwa, którą kiedyś niesłusznie wyrzuciła na śmietnik. Objęła moją szyję i wtuliła twarz w gęste kruczoczarne włosy. Nie opierałem się. Byłem tylko lekko zdziwiony, ale w końcu ja też oparłem twarz na jej ramieniu i pozwoliłem by smok sam prowadził nas przez przestworza.
- Jak odnajdziemy Nadzieję wszystko się ułoży zobaczysz… - wyszeptałem a moje słowa porwał wiatr…
CDN…
Ja. Przez całe dwa tygodnie bycia tutaj. Czekałem. A było mi tak smutno, że aż wesoło. Uświadomiłem sobie, że moje życie jest tylko farsą i nie miałem już siły się z niej śmiać….
Przyszła nie zauważona przez strażnika i komendanta. Zobaczyli ją dopiero jak stanęła obok nich i przerwała im w oglądaniu jakiegoś filmu . Popatrzyli na nią niepewnym wzrokiem. Nie była jedną z tutejszych kobiet, ani tym bardziej turystką. Ta różnica skłoniła ich do powstania z miejsc i zapytania o cel wizyty w tym więzieniu. Na odpowiedź nie czekali długo…
Do ciemnego pomieszczenia wpadło światło z korytarza. W wejściu zobaczyłem dobrze zbudowanego i wyprostowanego na baczność komendanta. Wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę. Kilka podkrążonych i zapadłych, par oczu śledziło z nieukrywaną obojętnością jak wchodzi do celi.
- Wpłacono kaucję – oświadczył i skinął na mnie ręką. – Masz szczęście Sparkle. Wychodzisz.
Dano mi znów moje rzeczy i klatkę z wiewiórką. Czy się cieszyłem, że w końcu wyję poza te mury ? Nie… Bo wiedziałem, że w normalnym świecie czeka mnie coś o wiele gorszego.
Obróciłem się w stronę głównego wyjścia i wtedy też ją zobaczyłem.
Opierała się o ścianę tuż obok mnie. Patrzyła na mnie wyczekująco. Jej ciemne oczy wwiercały się we mnie ciekawie, chcąc znaleźć coś co skłoniło by ją do zmiany decyzji. Coś co powiedziało by jej że jednak źle zrobiła, dając mi wolność.
- Jesteś coraz droższy – rzuciła mi tylko na powitanie. – Będziesz musiał oddać w przyszłości – dodała i ruszyła w swoją stronę.
Żadnego. „ Cześć! Kope lat!”, „ Jak się masz? Zdrowie dopisuje?” Nic takiego. Nie w takich okolicznościach. I tak cieszyłem się, że coś do mnie powiedziała. Nawet jak to była tylko informacja o tym, że jestem jej winny znów pieniądze. Tym razem za odkup … siebie…
- Dobrze, że mnie wykupiłaś. Kończyły mi się już żarty – palnąłem nagle. Jakby chcąc coś mądrego powiedzieć.
Puściła to oświadczenie mimo uszu.
- Można wiedzieć jakim cudem zdewastowałeś największy obiekt turystyczny i historyczny Egiptu? – zapytała jeszcze prowadząc mnie przez zakorkowane ulice w stronę bliżej mi nie wiadomą.
Podjęła temat. Płytki i mizerny, ale zawsze temat. Nareszcie do kogoś mogłem coś szczerze powiedzieć.
- Odwiedził mnie Wieczny – odparłem jakby to nie było ważne.
- Coraz lepiej. Za chwilę to będzie sam Święty Mikołaj – mruknęła lekceważąc mnie zupełnie.
Skręciła w mniejszą uliczkę pełną sklepików z pamiątkami i straganów. Słońce prażyło niemiłosiernie, chociaż było już koło 10. Nieliczne tropikalne drzewa schylały ku nam swe pióropusze liści. Wszędzie był tłok. Starałem nie stracić jej z oczu.
- Nie ja nie żartuję – usprawiedliwiłem się szybko. – Odwiedził mnie Wieczny. Przestraszyłem się bardzo, ale on tylko pogrzebał w moich wspomnieniach i sobie poszedł. Pufff! Tak po prostu. Ale zostawił mi Szi-szi i Kompas Czasowy – na udowodnienie moich słów pokazałem małą metalową kulę wielkości piłeczki od tenisa.
Obróciłem ją w dłoni i pokazałem całą jej skomplikowaną budowę złożoną z mosiądzowych płytek i licznych trybików oraz przycisków.
- Niechcący uruchomiłem cały ten mechanizm i przeniosło mnie do Egiptu – tłumaczyłem jakbym opisywał lot w kosmos. – Niestety źle wpisałem współrzędne… I wylądowałem trochę w złym miejscu, ale… - zastanowiłem się przez chwilę. - Jak ty mnie znalazłaś?!
Znów skręciliśmy. Dotarliśmy na skromny mieszkalny placyk, gdzie w cieniu czekał mój smok. Jego łuski wtapiały się idealnie w cień budynków, ale i tak zobaczyłem te jego lśniące mądrością oczy.
- Nute! – wyrwało mi się i doskoczyłem do wielkiego mechanicznego stwora. – Kawodzillo ty jedna szalona!
Zawiesiłem się na jego szyi, a on mnie jak zabawkę objął przednimi łapami.
- Twój stwór mnie do ciebie doprowadził – zza moich pleców usłyszałem cichy głos Zoe. – Spisał się doskonale w zaledwie kilka dni dotarliśmy do ciebie z Nowego Yorku…
- Dzielna paszczo ty moja! – mruknąłem opatulając rękami jego ogromną głowę.
Dobiegł mnie miły zapach orzechów i lukru. Jego łuski były przyjemnie ciepłe ale zarazem wionął od niego chłód i trzask trybików.
- „ Mną się tak nie zachwycałeś” – Szi-szi smętnie wdrapała się po moim ramieniu i też powitała dawno nie widzianego kumpla.
- Nie bądź zazdrosna – odparłem . – Ty chciałaś mnie zabić jak mnie znów zobaczyłaś, więc nie dziw się, że jego cieplej witam…
- „Miałam do tego prawo „– odparła szybko wiewiórka jakby to było oczywiste.
- Nie przeczę – burknąłem zakładając wyczekująco ręce.
- Nie chcę przerywać tego słodzenia – z cienia wyłonił się niskiej postury człowiek. – Ale jak chcemy zdążyć radziłbym się już zbierać.
- Kto to? – zapytałem ciekawy. Patrząc na nowego uczestnika rozmowy.
- Masz rację Gasti musimy już się zbierać - Zoe puściła mimo uszu moje pytanie i wskoczyła na smoka.
- My we dwójkę polecimy na smoku, a ty Noath obok nas. Jasne? – popatrzyła na mnie znacząco. – Rozumiesz?
Nute zaczął młócić swoimi skrzydłami powietrze. Wokół nas powstały małe wiry powietrzne. Wszystkie śmieci zebrane na dziedzińcu, zaczęły szaleńczo wzlatywać w górę, by później spaść gruchocząc o ziemię.
- Nie mam skrzydeł – odparłem i wskoczyłem w ślad za dziewczyną na smoka.
Złapałem się pierwszej łapy Nute, a później z nie małym wysiłkiem podciągnąłem się na jego grzbiet. Lekko nami zatrzęsło, a Zoe pierwszy raz od setek lat zaczęła się martwić.
Obróciła się w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. W jej duszy widziałem strach, zamęt. Jakby była w środku wielkiej pustynnej burzy. Zobaczyłem tam jednak iskierkę troski, która była spychana przez tyle lat w głąb jej świadomości.
Martwiła się o mnie.
Coś jednak jeszcze dla niej znaczyłem.
W jej myślach odbyła sie batalia myśli nie wiedziała co zrobić...
- Gasti zostajesz – wychrypiała podejmując decyzję. – Smok naszą trójkę nie udźwignie. Dotrzesz do najbliższego portalu pieszo. Będziesz tam na nas czekał. Jeżeli nie wrócimy w przeciągu tygodnia… powiedz Niebu, że misja się nie udała.
Jej ochroniarz miał zamiar odmówić. Ale coś w jej głosie skłoniło go, by jednak nie sprawiać jej dodatkowego bólu. Wiedział, że nie chciała nikogo zostawić, ale wybrała mniejsze zło.
- Jasne. Będę czekał i bądź pewna, że stawie się na waszym pogrzebie… jakby co – pokiwał głową w zamyśleniu a później przerzucił sobie swój karabin na plecy i zniknął w rażącym słońcu dnia.
Świat zawirował i dopiero po chwili dotarło do mnie, że Zoe poderwała Nute do lotu. Budynki odstąpiły od nas i pozwoliły unieść się w przestwór nieba.
Wyśledziłem malejącą postać Gastego i uniosłem rękę w geście pożegnania.
- Noath – powiedziała moja towarzyszka, gdy już byliśmy na tyle wysoko, że chmury układały się w pierzasty dywan pod nami.
Tutaj słońce świeciło lżej, a powietrze wydawało się czystsze i rześkie. Jej głos był stłumiony przez wiatr, ale bardzo wyraźny i lśniący swoją nieskazitelnością.
Niestety mogłem zobaczyć tylko jej plecy i fale brązowych włosów falujących niczym morskie bałwany piany. Gdybym widział jednak jej twarz była by tak samo zamyślona jak wtedy, gdy pierwszy raz się z nią widziałem.
- Przykro mi z powodu twoich skrzydeł – powiedziała i na chwilę głos się jej załamał. – Kto… to… - nie dokończyła lecz oboje wiedzieliśmy o co chciała zapytać.
- To cię zaboli – odparłem ogarnięty nagłym zwątpieniem.
Zoe ciągle nie wiedziała, że Haon uciekł z Czyśćca… Na pewno nie wiedziała też, że już nie jest jednym z nas… Mogła sie załamać...
- To był ... on ? – była bliska płaczu, ale starała się tego nie pokazywać.
Dalej brnęła z tematem. Chciała znać prawdę.
- Mówiłem, że to zaboli.
Zaległa na chwilę między nami cisza. Przysłoniła ręką twarz. Kciukiem otarła pojedynczą łzę.
- Zapłaci za to co ci zrobił – oświadczyła zimno.
A ja poczułem niepokój. Zobaczyłem ból i nienawiść płynącą w jej myślach. Chciała dopuścić się, rzeczy strasznych.
- Łatwo jest znienawidzić..... trudnej ... jest wybaczyć – położyłem jej rękę na ramieniu. – Ja… dużo myślałem Zo… Haon … tylko się zagubił. Ruszył złą drogą. Teraz tylko my możemy znów mu ją pokazać… - przerwałem licząc, że zrozumie.
- Już dawno zasłużył na śmierć – odpowiedziała jakby mnie nie słysząc. – Uczynił za dużo złego jak na jednego Anioła. Najpierw skłonił mnie do złych rzeczy, później zadał ból, a teraz jeszcze zabrał ci skrzydła. Nie Noath… on nie zasługuje na wybaczenie.
– Nikt nie może wyznaczać sam wyroków boskich. Nie od tego jesteśmy.
- To od czego?! – odwróciła się nagle.
Zobaczyłem wilgotne rowy przecinające jej drobną twarz. Płakała i nie kryła już łez.
- Noath on nie jest już tym samym Haonem, którego znaliśmy – zamilkła przełykając gorycz. – Miałam sny… Widziałam w nich jak zabijał… Wszystkich. Niewinnych. Bezbronnych. Tych złych i dobrych… Myślałam, że to kłamstwo. Osoba, którą kochałam nigdy nikogo by nie zraniła. Ale teraz …. Uświadomiłam sobie, że skoro skrzywdził ciebie, to uśmierci każdego kto stanie mu na drodze. A ja ... nie chcę tego.
Puściła na chwile wodze pozwalając by smok sam znajdował drogę. Obróciła się całym ciałem i teraz dopiero mogłem ją w pełni zobaczyć. Nie ukrywała swojego roztrzęsienia. Do tej pory łudziła się wizją jaka już dawno nie istnieje. Obraz opanowania i pewności uciekł gdzieś daleko, gdy wszystko co znała i kochała zaczęło się sypać.
- Musimy go powstrzymać. Nawet… jeżeli by to oznaczałoby jego śmierć.
Zaniemówiłem. Mogłem tylko na nią patrzeć. Na obraz kobiety, która musi się podnieść, by pokonać swoje dawne lęki. Chciałem jej w tym pomóc.
- Przepraszam za wszystko co musiałeś przejść – powiedziała i pomimo tego, że byłem brudny, śmierdzący i wychudły…. Przytuliła się do mnie.
Jak do starej lalki z dzieciństwa, którą kiedyś niesłusznie wyrzuciła na śmietnik. Objęła moją szyję i wtuliła twarz w gęste kruczoczarne włosy. Nie opierałem się. Byłem tylko lekko zdziwiony, ale w końcu ja też oparłem twarz na jej ramieniu i pozwoliłem by smok sam prowadził nas przez przestworza.
- Jak odnajdziemy Nadzieję wszystko się ułoży zobaczysz… - wyszeptałem a moje słowa porwał wiatr…
CDN…
piątek, 25 lipca 2014
Od Zoe
Zoe miała kilku wpływowych znajomych. Znajomi to dość kolokwialne słowo, jednak wspólnicy też do nich nie należało… To byli… po prostu wpływowi ludzie i tyle.
Ale…
Do kogo teraz się udała? Jaki szczęściarz będzie miał i tym razem pomagać słynnej włamywaczce ?
Padło na dawnego współpracownika.
Dawno temu. Hen heen! Dawno temu . Pomagał jej i Haonowi rozbroić zabezpieczenia Nieba, by dostać się do tajnych danych zapisanych w Wielkiej Księdze Anielskiej. Niestety akcja się spaprała i zesłano ją na karę 10 tysięcy lat zatrzymania w ciele człowieka… Haonowi też się oberwało a jak. Został zesłany na Morze Kary w Czyśćcu. Tylko jej „znajomy” wyszedł z tego bez szwanku i teraz spokojnie zarządzał potężną korporacją, grając na giełdzie i ciągle się bogacąc.
I ten „znajomy” mógł jej teraz pomóc. Był dobrze zaznajomionym we wszystko człowiekiem, wiedział co jak i gdzie. Potrafił wyśledzić każdego nawet na drugim końcu świata. Jako nie czynny służbowo Anioł. Nie stracił swoich dawnych wpływów i mógł pomóc jej dostać się do Piekła – tak by móc z niego wyleś.
Wylądowała na samym czubku Empire State Building. Smok zakaszlał cicho. Trybiki w jego ciele zaskoczyły i upadł bezwładnie koło barierki.
Nie mylicie się jesteśmy w Nowym Jorku. W krzątaninie wieżowców, ważnych spraw, ludzi, żółtych taksówek i dobrej kawy w papierowym kubku.
Zoe nie lubiła tego miasta z dołu. Chodząc ulicą miało się wrażenie nie ważnego, zepchniętego na drugi plan. Jednak Zoe, kochała to miasto gdy leciała po niebie i patrzyła na te hordy wieżowców.
Teraz spoglądała na panoramę wielkiego, nigdy nie śpiącego miasta. Zastygłego kolosa, spoczywającego nieprzerwanie od tylu lat. Ośrodek biznesu, imigrantów i wizytówka USA.
Turyści uciekli w popłochu widząc nadlatującego smoka, wiec teraz miała względny spokój. Maks do pięciu minut. Później już tylko policja i straż pożarna. Ewentualnie krótka rozmowa z adwokatem i kilkanaście lat w więzieniu…
Wyprostowała się. Jej włosy porwał wiatr. Zdjęła z grzbietu smoka swoje manele i skierowała się ku wyjściu do windy.
- Popilnuj go – rzuciła przez ramię nawet nie patrząc jak jej ochroniarz protestuje.
Wiedziała że smokowi też się to zbytnio nie podoba, ale został, smutno patrząc na wschód. Coś go trapiło i wiedziała, że to przez brak jego pana. Współczuła mu.
To uczucie pustki zawsze się wwiercało w człowieka i nie dawało spokoju. Rozumiała. To samo czuła gdy żyła tu na ziemi. Tęskniła za Niebem. Za żartami Noatha, odzywkami Haona i niezliczonymi nocami latania po niebie. Tych dwoje facetów tak namieszało w jej egzystencji, a jednak brakowało jej ich.
I być może dlatego nie odmówiła gdy Niebo, skierowało się do niej z prośbą by odnaleźć Nadzieję. Wiedziała, że znajdzie Noatha. Wiedziała, że go znów zobaczy. Wiedziała, że spotka też Haona – jej dawnego wybranka serca.
I może skrócą jej karę i … może… odzyska swoje dawne życie. Odpokutowała już za tą głupią kradzież Wielkiej Księgi i była skłonna by znów odzyskać swoje dawne życie. Życie Anioła.
Chciała i doprowadzi do tego, że ta misja jej się uda.
Przeprosi Noatha, pogodzi się z Haonem a jej dawny „znajomy” pomoże dostać się do nich.
Zjechała windą.
Ściany zaklekotały i po kilku minutach wsłuchiwania się w monotonną muzyczkę wyszła na 89 piętro.
Otoczyły ją tłumy pracowników jak mrówki zmierzających w swoich kierunkach. Wrzało jak w ulu. Dało się słyszeć dziesiątki rozmów w różnych językach, tysiące poleceń krzyczanych za niewysokich pracowniczych stoisk komputerowych.
Zoe zwinnie ominęła ten cały rozgardiasz i skierowała się do bura szefa. Zatrzymała ją niestety sekretarka.
- Szef jest obecnie zajęty.
- Nie wątpię – głos dziewczyny był opanowany, co skłoniło szczupłą i enigmatyczną sekretarkę do posłania jej ciekawego spojrzenia.
- Była Pani umówiona ? – zapytała jeszcze odbierając słuchawkę telefonu, stojącego obok niej.
- Na pewno Pani szef nie odmówi mi spotkania – wytłumaczyła natychmiast zapytana.
Sekretarka poprawiła czerwone oprawki swoich okularów i zakręciła się na obrotowym krześle. Zamyślona napisała coś na kartce i powiedziała do słuchawki.
- Już przełączam, proszę poczekać… - a później obdarzyła Zoe zimnym spojrzeniem. – Jeżeli nie była Pani umówiona nie mamy o czym rozmawiać.
- Dobrze… - Zoe najwidoczniej doszła do wniosku, że tak do niczego nie dojdzie. – Ale proszę przekazać panu Dasthiwowi, że Panna Tersthon nie będzie długo na niego czekać.
Sekretarka poczekała chwile i nie wiedząc kto to może być ta pani Tersthon, połączyła się z biurem szefa.
5 minut później zza dębowych drzwi swojego gabinetu wyłonił się młody dwudziesto paro letni dżentelmen w dobrze skrojonym garniturze koloru grafitu i lśniących skórzanych butach robionych na zamówienie. Spokojnie poprawił swój czerwony krawat i skierował się ku samotnej postaci siedzącej w poczekalni.
Zanim do niej dotarł poprawił jeszcze swoje nienagannie ułożone ciemne włosy i przywołał na twarz urzędowy wyraz twarzy.
- Niech pani wybaczy za to całe zamieszanie. Ostatnio jestem prawie nie uchwytny przez to całe zamieszanie w sprawie umowy z Chinami… - posłał dziewczynie wyuczony uśmiech. – W czym mogę panno Tersthon pomóc?
- Teraz panno? – Zoe zdziwiła się teatralnie.
Odwróciła się w jego stronę, ale nawet zbytnio nie zwracała na niego uwagi. Jakby był mało ważny, a ona ciągle na kogoś czekała. Wymownie założyła nogę za nogę i odgarnęła włosy do tyłu.
Serce podskoczyło w młodych płucach młodzieńca. Znał to uczucie. Zrobiło mu się gorąco. Niestety nie mógł tego powstrzymać patrząc na tą piękną młodą kobietę i wiedząc jak wspaniały charakter ukrywa pod warstwą pozorów.
- Już się nie znamy? – utkwiła w nim swoje zimne oczy. – Jedno potknięcie z twojej winy i już się wycofujesz?
Mężczyzna wyprostował się nagle jakby dostał nagły cios w twarz.
- Już mówiłem… to była wina tego młodego Anioła, nie moja. Zresztą Sąd Niebieski utwierdził wszystkich w przekonaniu, że nie miałem nic wspólnego ze sprawą włamania się do Wielkiej Księgi… - wytłumaczył jakby rozmawiał z pięciolatkiem.
- Noath nie miał z tym nic wspólnego. Może udało ci się nabrać Sąd i Haona, ale mnie kochasiu tak łatwo oczu nie zamydlisz – wstała zrównując się z nim spojrzeniem. – To ty zawaliłeś wtedy całą akcję i to przez ciebie jestem w takiej a nie innej postaci.
- Nawet w tej postaci jesteś nadzwyczaj urokliwa – odparł lekko już zirytowany.
- Nie zmieniaj tematu – Zoe lekko przekrzywiła głowę. – Wiesz, że mogę wciąż wznowić postępowanie w tej sprawie. A wtedy już będziesz skończony.
- Sama dobrze wiesz, że nie masz na tyle dowodów, by mnie w jakikolwiek sposób obciążyć. Ty ani ten twój chłoptaś nie jesteście w stanie mi nic udowodnić.
- Zobaczysz, że jeszcze pozbawię cie skrzydeł i licencji anielskiej.
- Nie w tym życiu kochana – uśmiechnął się kłamliwie i obrócił się na piecie. –A teraz już żegnam, za chwilę będę miał zebranie…
- Nie chcesz wiedzieć po co tu przyszłam? – spróbowała jeszcze raz zmieniając strategię.
- Chyba już to od ciebie usłyszałem… - odparł zatrzymując się nagle. Jednak się zaciekawił…
Urwał widząc uśmiech zadowolenia na jej twarzy. A mówiło ono jasno. Sądź tak dalej, a stracisz jedyną w swoim życiu okazję.
- Mylę się? – uniósł pytająco brew i schował ręce do kieszeni marynarki.
- Chyba już czas byś mnie Dymitr zaprosił do swojego gabinetu…
Panna Tersthon usiadła na krześle klienta i poczekała aż jej gospodarz zajmie miejsce po drugiej stronie. Jego gabinet był przestronny. Nowocześnie urządzony, z widokiem na morze wieżowców po północnej i wschodniej stronie.
Dymitr nawet nie zapytał czy jego rozmówczyni chce się czegoś napić. Po prostu znowu zaczął rozmowę.
- Więc czego chcesz, jeżeli nie masz zamiaru zapraszać mnie znów przed sąd?
- Współpracy – odparła – tak jak dawniej. Z powodu obecnie panujących warunków nie powrócę do naszego dawnego sporu i jak na razie zaproponuję… tymczasową ugodę.
- Robi się ciekawie – biznesmen wymowne spojrzał na zegarek na jego prawym nadgarstku. – Masz dziesięć minut. Później wytarga cie stąd ochrona.
- Nie będzie takiej potrzeby – Zoe spokojnie pogrzebała w swojej torbie i położyła na mahoniowym biurku kartę pamięci z aparatu fotograficznego. - Są tu zapisane dość ciekawe zdjęcia, które na pewno nie ujdą twojej uwagi…
- Co tam jest? – zaciekawił się zabierając przedmiot i oglądając go ciekawie.
- Coś czego oficjalnie nie udało się nam nigdy zdobyć…
Dżentelmen zamarł w oczekiwaniu.
- Nie mów, że to jest to o czym myślę.
- Tak i owszem – rozmówczyni potaknęła znacząco. – Zdjęcia stron Wielkiej Księgi Anielskiej. Zanim ją mi zabrali zdążyłam porobić kilka ciekawych fotek..
- Bujasz – mężczyzna lekceważąco rzucił kawałek plastiku na stół.
- Chciałabym… - westchnęła.
W gabinecie zapanowała cisza. Tylko przytłumione odgłosy miasta docierały do ich uszu.
- Zapisy życia całej ludzkości. Przepowiednie apokalipsy. Nie publikowane teksty Biblii.. . Wiedza wykraczająca poza wszystko co wiedzą wszyscy Cherubini razem wzięci. Pomyśl, nie chciałbyś wiedzieć co jest w środku? Co?
Wyczuła, że mężczyzna się boi. Jego ręce zaczynały drżeć a głos ugrzązł mu w gardle.
- Nie… masz kopii? – zapytał jeszcze nie wiedząc co mógłby jeszcze powiedzieć.
- To już moja prywatna sprawa – odparła. – Ale podzielę się z tobą wiedzą tam zawartą w zamian za drobną przysługę… Zgadzasz się?
- Nie wykorzystasz tego przeciwko mnie? – zaniepokoił się jeszcze sięgając po swoją nagrodę.
- Oferuję ci całą wiedzę o przyszłości jaką teraz posiada Niebo, jak myślisz… jak mogłabym to wykorzystać? – zapytała a on nie wiedział co ma przez to na myśli.
Zastanowił się.
- Czego chcesz?
Zajęło mu to pół godziny. Telefon nie przestawał dzwonić. W jego gabinecie zapanował taki gwar, jakby chciał przetrząsnąć całą ziemie i niebo. W istocie mogło tak być. Spełniał teraz prośbę, w zamian za którą miał otrzymać obiecaną kartę pamięci.
W tym czasie Zoe, popijała herbatę, którą zrobiła jej jedna z sekretarek i czekała cierpliwie.
- Sprawa wygląda następująco – Dymitr zmęczony otarł pot ze swojej twarzy, jakby przebiegł maraton. – Tutaj masz dokładny raport o wszystkich nam znanych portalach do Piekła – podał jej jedną z licznych kartek papieru, które teraz przeglądał. – Zielone są to te, które przeprawiają w obie strony… Czerowne nieczynne, a Niebieskie oznaczają niestabline - dodał jeszcze wskazując kilka punkcików na całym świecie.
- Hasła otwarcia i zamknięcia masz tutaj – kolejna kartka powędrowała do jej smukłej dłoni.
Teraz się nieznacznie odprężył i zaczął tą łatwiejszą część rozmowy.
- Jeżeli chodzi o to gdzie twój Shushienae się ukrywa, to tak masz racje jest w piekle w najniższej części podziemia… Jedna z moich wtyczek mówi że znajduje się obecnie w Lochach Wschodnich… - zabrał do ręki pilot i po wciśnięciu kilku guzików na pobliskiej ścianie wyświetlił się obraz Podziemi Piekła.
Dymitr wskazał jedną z odnóg tuneli.
- Lochy Wschodnie są najbardziej strzeżone. Nie dostaniesz się tam tak łatwo.
Obraz przesunął się pokazując plan rozmieszczenia pomieszczeń.
- Z tego co mi mówiono, Lochy są tak jakby połączoną ze sobą siecią jaskiń i podziemnych kanionów. Ulegają ciągłym zmianą i wchodząc tam zakładaj, że już stamtąd nie wyjdziesz.
Obraz znowu się zmienił pokazując jedną z tych jaskiń. Usianą wszedzie stalaktytami i wielkimi skałami porozrzucanymi po kątach. Z sufitu kapała woda, a z boku widniał jeden z zasypanaych przez czas tuneli podziemnych piekła.
- Plątanina korytarzy, skał i lawy. Istny labirynt. Nikt żywy nie opuścił tego miejsca. Ale jakby udało ci się przeżyć spotkania z duszami, sługami cienia i innymi mniej przyjaznymi stworzonkami…
Na ścianie zamajaczył obraz wielkiej podziemnej Sali. Opasanej ciągiem kolumn i ciemnych kotar zwieszających się z sufitu.
- … Udaj się do tego miejsca. To oficjalny przedsionek Podziemia. To tutaj trafiają najpierw dusze zmarłych, przy odrobinie szczęścia wydostaniesz się głównym wejściem. Ale jak mówię… to nie jest łatwe… I co tu jeszcze ci powiedzieć… - zastanowił się i dodał. – Przechodząc przez portale do Piekła nastawiaj się na to, że mogą wyrzucić cie w dowolnym miejscu w Podziemiu. Bez kogoś kto zna ich budowę zginiesz materializując się w ścianie… - wzruszył ramionami.
– To już jednak nie mój problem.
Pokaz slajdów się zakończył a Dymitr popatrzył z mieszaniną współczucia i niedowierzania na swoją dawną znajomą.
- Jednak naprawdę pozwiesz mnie nie w tym życiu kochana – zaśmiał się wisielczo.
- Dobra… - Zoe zanotowała sobie coś szybko w myślach. – A teraz Noath… wiesz, gdzie jest?
Pan Dasthiw wzruszył ramionami i wykonał jeszcze jeden telefon.
- Z tego co mi mówią prawie na sto procent widziano go w Egipcie. Jest obecnie w więzieniu za naruszanie porządku i dewastacje piramid w Gizie… - pokazał jej filmik przesłany na jego prywatnego laptopa.
Widać na nim było wychudłego chłopaka, który siedział w łodzi na szczycie jednej z piramid.
- Co on robi w łódce na szczycie piramidy? – zapytała nie ogarniając absurdu sprawy.
- O to się musisz już jego zapytać – odparł podając jej przy okazji adres gdzie obecnie jest.
Zoe, bez chwili wahania wstała, podała mu sztywno rękę i skierowała się do wyjścia.
- Widzimy się później – odparła.
- Zoe … - zatrzymał ją jeszcze.
Dziewczyna posłała mu niewyjaśnione spojrzenie. Jej burza brązowych włosów zafalowała w blasku lamp, a cienie pod oczami nadały jej wieku i doświadczenia. Dymitr uświadomił sobie nagle, że popełnił błąd rezygnując z tak pięknej i inteligentnej przyjaciółki.
- Przeproś go w moim imieniu. Za to, że przeze mnie trafił do więzienia i … no ogólnie, za to… wszystko – w jego głosie zabrzmiała powaga i dawno nie widziana skrucha – Po tym wszystkim sam przyznam się do współ uczestnictwa w kradzieży Księgi i oczyszczę jego nazwisko z winy, której się nie dopuścił – dodał a później o niewyjaśnionej minie podszedł do okna.
– To wszystko. Idź już, albo wezwę ochronę… - dodał widząc, że nie ruszyła się z miejsca.
Słyszała zimno i chłód w jego głosie, ale wiedziała, że robi jej przysługę.
- Dziękuję – odparła i zanim wyszła rzuciła jeszcze przez ramię. – I tak a propo… Tam... nie było żadnych zdjęć…
Później tylko dało się słyszeć spokoje kroki miękkich tenisówek w holu i odgłos przyzywania windy.
Tymczasem młody biznesmen założył wymownie ręce i patrzył jak dziewczyna znika nad miastem lecąc na wielkim brązowym smoku.
Na jego nieprzeniknionej twarzy pojawił się cierpki uśmiech. W końcu przyznał się przed samym sobą i przed nią do swojego jedynego błędu w swoim życiu. Było mu lżej, nawet z tą myślą, że w końcu zapłaci za nią w Niebie. Od kilkunastu żył w strachu, a teraz… był spokojny.
Utkwił spojrzenie swoich jasno niebieskich oczu gdzieś daleko, poza granicą snów i wyobraźni.
- Wiedziałem o tym Zo… - uśmiechnął się szerzej.
A za nim na jego laptopie przemijały slajdy zdjęć.
Jedno było czarno białe. W na nim garstka przyjaciół uśmiechających się szeroko do kadru aparatu.
Żałował, że te czasy się już skończyły. Ale zrobił coś co może pomoże mu je kiedyś znów przywrócić…
CDN.
- Od Autorki.
Kontynuacja długo nie poruszanego przeze mnie wątku. Z braku środków niestety nie pojawią się w najbliższym czasie kontynuacje z mojej strony... Znikam na miesiąc. Ale będę pamiętać, że trzeba jeszcze to skończyć. Postaram się jeszcze napisać coś od Noatha, ale nie gwarantuje takiej opcji... Mam nadzieję tylko, że ten wątek da sie jeszcze odgrzebać i skończyć. Liczę na odzew. I kurczę ... cieszę się, że znów coś napisałam :) idea
Ale…
Do kogo teraz się udała? Jaki szczęściarz będzie miał i tym razem pomagać słynnej włamywaczce ?
Padło na dawnego współpracownika.
Dawno temu. Hen heen! Dawno temu . Pomagał jej i Haonowi rozbroić zabezpieczenia Nieba, by dostać się do tajnych danych zapisanych w Wielkiej Księdze Anielskiej. Niestety akcja się spaprała i zesłano ją na karę 10 tysięcy lat zatrzymania w ciele człowieka… Haonowi też się oberwało a jak. Został zesłany na Morze Kary w Czyśćcu. Tylko jej „znajomy” wyszedł z tego bez szwanku i teraz spokojnie zarządzał potężną korporacją, grając na giełdzie i ciągle się bogacąc.
I ten „znajomy” mógł jej teraz pomóc. Był dobrze zaznajomionym we wszystko człowiekiem, wiedział co jak i gdzie. Potrafił wyśledzić każdego nawet na drugim końcu świata. Jako nie czynny służbowo Anioł. Nie stracił swoich dawnych wpływów i mógł pomóc jej dostać się do Piekła – tak by móc z niego wyleś.
Wylądowała na samym czubku Empire State Building. Smok zakaszlał cicho. Trybiki w jego ciele zaskoczyły i upadł bezwładnie koło barierki.
Nie mylicie się jesteśmy w Nowym Jorku. W krzątaninie wieżowców, ważnych spraw, ludzi, żółtych taksówek i dobrej kawy w papierowym kubku.
Zoe nie lubiła tego miasta z dołu. Chodząc ulicą miało się wrażenie nie ważnego, zepchniętego na drugi plan. Jednak Zoe, kochała to miasto gdy leciała po niebie i patrzyła na te hordy wieżowców.
Teraz spoglądała na panoramę wielkiego, nigdy nie śpiącego miasta. Zastygłego kolosa, spoczywającego nieprzerwanie od tylu lat. Ośrodek biznesu, imigrantów i wizytówka USA.
Turyści uciekli w popłochu widząc nadlatującego smoka, wiec teraz miała względny spokój. Maks do pięciu minut. Później już tylko policja i straż pożarna. Ewentualnie krótka rozmowa z adwokatem i kilkanaście lat w więzieniu…
Wyprostowała się. Jej włosy porwał wiatr. Zdjęła z grzbietu smoka swoje manele i skierowała się ku wyjściu do windy.
- Popilnuj go – rzuciła przez ramię nawet nie patrząc jak jej ochroniarz protestuje.
Wiedziała że smokowi też się to zbytnio nie podoba, ale został, smutno patrząc na wschód. Coś go trapiło i wiedziała, że to przez brak jego pana. Współczuła mu.
To uczucie pustki zawsze się wwiercało w człowieka i nie dawało spokoju. Rozumiała. To samo czuła gdy żyła tu na ziemi. Tęskniła za Niebem. Za żartami Noatha, odzywkami Haona i niezliczonymi nocami latania po niebie. Tych dwoje facetów tak namieszało w jej egzystencji, a jednak brakowało jej ich.
I być może dlatego nie odmówiła gdy Niebo, skierowało się do niej z prośbą by odnaleźć Nadzieję. Wiedziała, że znajdzie Noatha. Wiedziała, że go znów zobaczy. Wiedziała, że spotka też Haona – jej dawnego wybranka serca.
I może skrócą jej karę i … może… odzyska swoje dawne życie. Odpokutowała już za tą głupią kradzież Wielkiej Księgi i była skłonna by znów odzyskać swoje dawne życie. Życie Anioła.
Chciała i doprowadzi do tego, że ta misja jej się uda.
Przeprosi Noatha, pogodzi się z Haonem a jej dawny „znajomy” pomoże dostać się do nich.
Zjechała windą.
Ściany zaklekotały i po kilku minutach wsłuchiwania się w monotonną muzyczkę wyszła na 89 piętro.
Otoczyły ją tłumy pracowników jak mrówki zmierzających w swoich kierunkach. Wrzało jak w ulu. Dało się słyszeć dziesiątki rozmów w różnych językach, tysiące poleceń krzyczanych za niewysokich pracowniczych stoisk komputerowych.
Zoe zwinnie ominęła ten cały rozgardiasz i skierowała się do bura szefa. Zatrzymała ją niestety sekretarka.
- Szef jest obecnie zajęty.
- Nie wątpię – głos dziewczyny był opanowany, co skłoniło szczupłą i enigmatyczną sekretarkę do posłania jej ciekawego spojrzenia.
- Była Pani umówiona ? – zapytała jeszcze odbierając słuchawkę telefonu, stojącego obok niej.
- Na pewno Pani szef nie odmówi mi spotkania – wytłumaczyła natychmiast zapytana.
Sekretarka poprawiła czerwone oprawki swoich okularów i zakręciła się na obrotowym krześle. Zamyślona napisała coś na kartce i powiedziała do słuchawki.
- Już przełączam, proszę poczekać… - a później obdarzyła Zoe zimnym spojrzeniem. – Jeżeli nie była Pani umówiona nie mamy o czym rozmawiać.
- Dobrze… - Zoe najwidoczniej doszła do wniosku, że tak do niczego nie dojdzie. – Ale proszę przekazać panu Dasthiwowi, że Panna Tersthon nie będzie długo na niego czekać.
Sekretarka poczekała chwile i nie wiedząc kto to może być ta pani Tersthon, połączyła się z biurem szefa.
5 minut później zza dębowych drzwi swojego gabinetu wyłonił się młody dwudziesto paro letni dżentelmen w dobrze skrojonym garniturze koloru grafitu i lśniących skórzanych butach robionych na zamówienie. Spokojnie poprawił swój czerwony krawat i skierował się ku samotnej postaci siedzącej w poczekalni.
Zanim do niej dotarł poprawił jeszcze swoje nienagannie ułożone ciemne włosy i przywołał na twarz urzędowy wyraz twarzy.
- Niech pani wybaczy za to całe zamieszanie. Ostatnio jestem prawie nie uchwytny przez to całe zamieszanie w sprawie umowy z Chinami… - posłał dziewczynie wyuczony uśmiech. – W czym mogę panno Tersthon pomóc?
- Teraz panno? – Zoe zdziwiła się teatralnie.
Odwróciła się w jego stronę, ale nawet zbytnio nie zwracała na niego uwagi. Jakby był mało ważny, a ona ciągle na kogoś czekała. Wymownie założyła nogę za nogę i odgarnęła włosy do tyłu.
Serce podskoczyło w młodych płucach młodzieńca. Znał to uczucie. Zrobiło mu się gorąco. Niestety nie mógł tego powstrzymać patrząc na tą piękną młodą kobietę i wiedząc jak wspaniały charakter ukrywa pod warstwą pozorów.
- Już się nie znamy? – utkwiła w nim swoje zimne oczy. – Jedno potknięcie z twojej winy i już się wycofujesz?
Mężczyzna wyprostował się nagle jakby dostał nagły cios w twarz.
- Już mówiłem… to była wina tego młodego Anioła, nie moja. Zresztą Sąd Niebieski utwierdził wszystkich w przekonaniu, że nie miałem nic wspólnego ze sprawą włamania się do Wielkiej Księgi… - wytłumaczył jakby rozmawiał z pięciolatkiem.
- Noath nie miał z tym nic wspólnego. Może udało ci się nabrać Sąd i Haona, ale mnie kochasiu tak łatwo oczu nie zamydlisz – wstała zrównując się z nim spojrzeniem. – To ty zawaliłeś wtedy całą akcję i to przez ciebie jestem w takiej a nie innej postaci.
- Nawet w tej postaci jesteś nadzwyczaj urokliwa – odparł lekko już zirytowany.
- Nie zmieniaj tematu – Zoe lekko przekrzywiła głowę. – Wiesz, że mogę wciąż wznowić postępowanie w tej sprawie. A wtedy już będziesz skończony.
- Sama dobrze wiesz, że nie masz na tyle dowodów, by mnie w jakikolwiek sposób obciążyć. Ty ani ten twój chłoptaś nie jesteście w stanie mi nic udowodnić.
- Zobaczysz, że jeszcze pozbawię cie skrzydeł i licencji anielskiej.
- Nie w tym życiu kochana – uśmiechnął się kłamliwie i obrócił się na piecie. –A teraz już żegnam, za chwilę będę miał zebranie…
- Nie chcesz wiedzieć po co tu przyszłam? – spróbowała jeszcze raz zmieniając strategię.
- Chyba już to od ciebie usłyszałem… - odparł zatrzymując się nagle. Jednak się zaciekawił…
Urwał widząc uśmiech zadowolenia na jej twarzy. A mówiło ono jasno. Sądź tak dalej, a stracisz jedyną w swoim życiu okazję.
- Mylę się? – uniósł pytająco brew i schował ręce do kieszeni marynarki.
- Chyba już czas byś mnie Dymitr zaprosił do swojego gabinetu…
Panna Tersthon usiadła na krześle klienta i poczekała aż jej gospodarz zajmie miejsce po drugiej stronie. Jego gabinet był przestronny. Nowocześnie urządzony, z widokiem na morze wieżowców po północnej i wschodniej stronie.
Dymitr nawet nie zapytał czy jego rozmówczyni chce się czegoś napić. Po prostu znowu zaczął rozmowę.
- Więc czego chcesz, jeżeli nie masz zamiaru zapraszać mnie znów przed sąd?
- Współpracy – odparła – tak jak dawniej. Z powodu obecnie panujących warunków nie powrócę do naszego dawnego sporu i jak na razie zaproponuję… tymczasową ugodę.
- Robi się ciekawie – biznesmen wymowne spojrzał na zegarek na jego prawym nadgarstku. – Masz dziesięć minut. Później wytarga cie stąd ochrona.
- Nie będzie takiej potrzeby – Zoe spokojnie pogrzebała w swojej torbie i położyła na mahoniowym biurku kartę pamięci z aparatu fotograficznego. - Są tu zapisane dość ciekawe zdjęcia, które na pewno nie ujdą twojej uwagi…
- Co tam jest? – zaciekawił się zabierając przedmiot i oglądając go ciekawie.
- Coś czego oficjalnie nie udało się nam nigdy zdobyć…
Dżentelmen zamarł w oczekiwaniu.
- Nie mów, że to jest to o czym myślę.
- Tak i owszem – rozmówczyni potaknęła znacząco. – Zdjęcia stron Wielkiej Księgi Anielskiej. Zanim ją mi zabrali zdążyłam porobić kilka ciekawych fotek..
- Bujasz – mężczyzna lekceważąco rzucił kawałek plastiku na stół.
- Chciałabym… - westchnęła.
W gabinecie zapanowała cisza. Tylko przytłumione odgłosy miasta docierały do ich uszu.
- Zapisy życia całej ludzkości. Przepowiednie apokalipsy. Nie publikowane teksty Biblii.. . Wiedza wykraczająca poza wszystko co wiedzą wszyscy Cherubini razem wzięci. Pomyśl, nie chciałbyś wiedzieć co jest w środku? Co?
Wyczuła, że mężczyzna się boi. Jego ręce zaczynały drżeć a głos ugrzązł mu w gardle.
- Nie… masz kopii? – zapytał jeszcze nie wiedząc co mógłby jeszcze powiedzieć.
- To już moja prywatna sprawa – odparła. – Ale podzielę się z tobą wiedzą tam zawartą w zamian za drobną przysługę… Zgadzasz się?
- Nie wykorzystasz tego przeciwko mnie? – zaniepokoił się jeszcze sięgając po swoją nagrodę.
- Oferuję ci całą wiedzę o przyszłości jaką teraz posiada Niebo, jak myślisz… jak mogłabym to wykorzystać? – zapytała a on nie wiedział co ma przez to na myśli.
Zastanowił się.
- Czego chcesz?
Zajęło mu to pół godziny. Telefon nie przestawał dzwonić. W jego gabinecie zapanował taki gwar, jakby chciał przetrząsnąć całą ziemie i niebo. W istocie mogło tak być. Spełniał teraz prośbę, w zamian za którą miał otrzymać obiecaną kartę pamięci.
W tym czasie Zoe, popijała herbatę, którą zrobiła jej jedna z sekretarek i czekała cierpliwie.
- Sprawa wygląda następująco – Dymitr zmęczony otarł pot ze swojej twarzy, jakby przebiegł maraton. – Tutaj masz dokładny raport o wszystkich nam znanych portalach do Piekła – podał jej jedną z licznych kartek papieru, które teraz przeglądał. – Zielone są to te, które przeprawiają w obie strony… Czerowne nieczynne, a Niebieskie oznaczają niestabline - dodał jeszcze wskazując kilka punkcików na całym świecie.
- Hasła otwarcia i zamknięcia masz tutaj – kolejna kartka powędrowała do jej smukłej dłoni.
Teraz się nieznacznie odprężył i zaczął tą łatwiejszą część rozmowy.
- Jeżeli chodzi o to gdzie twój Shushienae się ukrywa, to tak masz racje jest w piekle w najniższej części podziemia… Jedna z moich wtyczek mówi że znajduje się obecnie w Lochach Wschodnich… - zabrał do ręki pilot i po wciśnięciu kilku guzików na pobliskiej ścianie wyświetlił się obraz Podziemi Piekła.
Dymitr wskazał jedną z odnóg tuneli.
- Lochy Wschodnie są najbardziej strzeżone. Nie dostaniesz się tam tak łatwo.
Obraz przesunął się pokazując plan rozmieszczenia pomieszczeń.
- Z tego co mi mówiono, Lochy są tak jakby połączoną ze sobą siecią jaskiń i podziemnych kanionów. Ulegają ciągłym zmianą i wchodząc tam zakładaj, że już stamtąd nie wyjdziesz.
Obraz znowu się zmienił pokazując jedną z tych jaskiń. Usianą wszedzie stalaktytami i wielkimi skałami porozrzucanymi po kątach. Z sufitu kapała woda, a z boku widniał jeden z zasypanaych przez czas tuneli podziemnych piekła.
- Plątanina korytarzy, skał i lawy. Istny labirynt. Nikt żywy nie opuścił tego miejsca. Ale jakby udało ci się przeżyć spotkania z duszami, sługami cienia i innymi mniej przyjaznymi stworzonkami…
Na ścianie zamajaczył obraz wielkiej podziemnej Sali. Opasanej ciągiem kolumn i ciemnych kotar zwieszających się z sufitu.
- … Udaj się do tego miejsca. To oficjalny przedsionek Podziemia. To tutaj trafiają najpierw dusze zmarłych, przy odrobinie szczęścia wydostaniesz się głównym wejściem. Ale jak mówię… to nie jest łatwe… I co tu jeszcze ci powiedzieć… - zastanowił się i dodał. – Przechodząc przez portale do Piekła nastawiaj się na to, że mogą wyrzucić cie w dowolnym miejscu w Podziemiu. Bez kogoś kto zna ich budowę zginiesz materializując się w ścianie… - wzruszył ramionami.
– To już jednak nie mój problem.
Pokaz slajdów się zakończył a Dymitr popatrzył z mieszaniną współczucia i niedowierzania na swoją dawną znajomą.
- Jednak naprawdę pozwiesz mnie nie w tym życiu kochana – zaśmiał się wisielczo.
- Dobra… - Zoe zanotowała sobie coś szybko w myślach. – A teraz Noath… wiesz, gdzie jest?
Pan Dasthiw wzruszył ramionami i wykonał jeszcze jeden telefon.
- Z tego co mi mówią prawie na sto procent widziano go w Egipcie. Jest obecnie w więzieniu za naruszanie porządku i dewastacje piramid w Gizie… - pokazał jej filmik przesłany na jego prywatnego laptopa.
Widać na nim było wychudłego chłopaka, który siedział w łodzi na szczycie jednej z piramid.
- Co on robi w łódce na szczycie piramidy? – zapytała nie ogarniając absurdu sprawy.
- O to się musisz już jego zapytać – odparł podając jej przy okazji adres gdzie obecnie jest.
Zoe, bez chwili wahania wstała, podała mu sztywno rękę i skierowała się do wyjścia.
- Widzimy się później – odparła.
- Zoe … - zatrzymał ją jeszcze.
Dziewczyna posłała mu niewyjaśnione spojrzenie. Jej burza brązowych włosów zafalowała w blasku lamp, a cienie pod oczami nadały jej wieku i doświadczenia. Dymitr uświadomił sobie nagle, że popełnił błąd rezygnując z tak pięknej i inteligentnej przyjaciółki.
- Przeproś go w moim imieniu. Za to, że przeze mnie trafił do więzienia i … no ogólnie, za to… wszystko – w jego głosie zabrzmiała powaga i dawno nie widziana skrucha – Po tym wszystkim sam przyznam się do współ uczestnictwa w kradzieży Księgi i oczyszczę jego nazwisko z winy, której się nie dopuścił – dodał a później o niewyjaśnionej minie podszedł do okna.
– To wszystko. Idź już, albo wezwę ochronę… - dodał widząc, że nie ruszyła się z miejsca.
Słyszała zimno i chłód w jego głosie, ale wiedziała, że robi jej przysługę.
- Dziękuję – odparła i zanim wyszła rzuciła jeszcze przez ramię. – I tak a propo… Tam... nie było żadnych zdjęć…
Później tylko dało się słyszeć spokoje kroki miękkich tenisówek w holu i odgłos przyzywania windy.
Tymczasem młody biznesmen założył wymownie ręce i patrzył jak dziewczyna znika nad miastem lecąc na wielkim brązowym smoku.
Na jego nieprzeniknionej twarzy pojawił się cierpki uśmiech. W końcu przyznał się przed samym sobą i przed nią do swojego jedynego błędu w swoim życiu. Było mu lżej, nawet z tą myślą, że w końcu zapłaci za nią w Niebie. Od kilkunastu żył w strachu, a teraz… był spokojny.
Utkwił spojrzenie swoich jasno niebieskich oczu gdzieś daleko, poza granicą snów i wyobraźni.
- Wiedziałem o tym Zo… - uśmiechnął się szerzej.
A za nim na jego laptopie przemijały slajdy zdjęć.
Jedno było czarno białe. W na nim garstka przyjaciół uśmiechających się szeroko do kadru aparatu.
Żałował, że te czasy się już skończyły. Ale zrobił coś co może pomoże mu je kiedyś znów przywrócić…
CDN.
- Od Autorki.
Kontynuacja długo nie poruszanego przeze mnie wątku. Z braku środków niestety nie pojawią się w najbliższym czasie kontynuacje z mojej strony... Znikam na miesiąc. Ale będę pamiętać, że trzeba jeszcze to skończyć. Postaram się jeszcze napisać coś od Noatha, ale nie gwarantuje takiej opcji... Mam nadzieję tylko, że ten wątek da sie jeszcze odgrzebać i skończyć. Liczę na odzew. I kurczę ... cieszę się, że znów coś napisałam :) idea
piątek, 18 lipca 2014
Od Sitaela C.D Siraha
Udawałem że nie słyszałem tego pytania tylko sięgnąłem po mój sprzęt do rozróby...Łajnobomby...hmm,w kątach mogą być.Dynamit pod biurkiem..albo nie!Położę petardę pod krzesłem. Sylwester murowany...i dalej...
-Przepraszam,a co konkretnie chcesz zrobić?-powtórzył Sirah
"Jeży julek" pomyślałem "za dużo pytań"
-To samo co Yez gdy skończy się jej pomadka, wyrzucam śmieci.-odpowiedziałem.
-Zaraz...aha..że jak?!
-Bierz i nie gadaj-podałem mu resztę- dżdżownice pod dywan, muchy i mole do szafy a ślimaki i węże do łóżka.Ruchy nie mam całego dnia!
Z dwoma rękami zajęło nam to nieco dłużej niż piętnaście minut.
-Uff-oparłem się o drzwi zamykając je z powrotem na klucz- ostro było ale dopisał nam fart.-spojrzałem na listę-dobra...zostali jeszcze Yez i Lux. Świetnie,zawsze chciałem skleić jej pegazowi skrzydła...-przerwałem.
Powodem tego było że przyjrzałem się uważnie Sirahowi. Facet miał minę ponurą jak śmierć i też powoli zaczął ją przypominać. Mój niezawodny instynkt mówi że w Niebie coś się grzeje i to nie zupa na obiad.
-Ej!-pokazałem mu palec-co tu widzisz?
-Zwykły palec?-uniósł jedną brew do góry.
-Pudło!-i w jego stronę wystrzeliły masę konfetti. Wszyscy się na to nabierają.
-Wiesz co?-poklepałem go po plecach- jak się uśmiechniesz to specjalnie urządzę imprezę, ale teraz....chcesz wsadzić karaluchy do poduszki Lux?
<Sirah?>
-Przepraszam,a co konkretnie chcesz zrobić?-powtórzył Sirah
"Jeży julek" pomyślałem "za dużo pytań"
-To samo co Yez gdy skończy się jej pomadka, wyrzucam śmieci.-odpowiedziałem.
-Zaraz...aha..że jak?!
-Bierz i nie gadaj-podałem mu resztę- dżdżownice pod dywan, muchy i mole do szafy a ślimaki i węże do łóżka.Ruchy nie mam całego dnia!
Z dwoma rękami zajęło nam to nieco dłużej niż piętnaście minut.
-Uff-oparłem się o drzwi zamykając je z powrotem na klucz- ostro było ale dopisał nam fart.-spojrzałem na listę-dobra...zostali jeszcze Yez i Lux. Świetnie,zawsze chciałem skleić jej pegazowi skrzydła...-przerwałem.
Powodem tego było że przyjrzałem się uważnie Sirahowi. Facet miał minę ponurą jak śmierć i też powoli zaczął ją przypominać. Mój niezawodny instynkt mówi że w Niebie coś się grzeje i to nie zupa na obiad.
-Ej!-pokazałem mu palec-co tu widzisz?
-Zwykły palec?-uniósł jedną brew do góry.
-Pudło!-i w jego stronę wystrzeliły masę konfetti. Wszyscy się na to nabierają.
-Wiesz co?-poklepałem go po plecach- jak się uśmiechniesz to specjalnie urządzę imprezę, ale teraz....chcesz wsadzić karaluchy do poduszki Lux?
<Sirah?>
czwartek, 17 lipca 2014
Od Siraha
Rozmasowałem intensywnie pulsującą skroń i ze złością kopnąłem w ścianę. Od kilku dni przez moją głowę przechodziły złośliwe migreny, których nasilenie można było porównać do małego tsunami. Tyle że był to specyficzny rodzaj bólu głowy, który pojawiał się wraz z ignorowaniem poleceń z Nieba. Podobno każdy Anioł Panowania miał się niezwłocznie stawić u swojego zwierzchnika - w moim przypadku u zastępcy wicezastępcy zastępcy Archanioła Zadkiela. Gdy nawet w Niebie panuje rozróba, Dominacje nadle stają się bardzo ważne. Każdy z nas dostaje wtedy jakąś cząstkę innego (lub, jeśli jesteś szychą, własnego) chóru do rozdzialania zadań. Zdążyłem się już zorientować z jakiego powodu byłem wzywany - i tych informacji bynajmniej nie dostałem od swojego szefa. Chodziło o jednego z najważniejszych aniołów - Shushienae - który, delikatnie mówiąc, gdzieś wsiąkł. Mimo wezwań nie miałem zamiaru wracać - popracowałbym, a gdy sytuacja by się już uspokoiła... CIACH! I po moich skrzydłach. Już ja znam te ich zabiegi, prędzej czaszka mi wybuchnie niż sam się do nich pofatyguję.
Pozostało mi włóczenie się po mieście lub zamku - w tym przypadku praktykowałem to drugie. Do tej pory nie zwiedziłem jeszcze dużej części budynku, a teraz szedłem przez jeden z dobrze znanych mi korytarzy. Brązowe drzwi, białe drzwi, obraz, czarne drzwi, rzeźba, Sitael majstrujący przy jakimś zamku, okno... Zaraz, ale co tym razem majstrował ten anioł? Zaciekawiony podszedłem bliżej - Sitael zajęty otwieraniem drzwi nie zwrócił na mnie uwagi.
- Co ty właściwie robisz?
- Rozwalam zamek - odpowiedział, jakby to było najoczywistsze zajęcie pod słońcem.
- Aha - mruknąłem. - A właściwie co to za drzwi?
- Gabinet Andy’ego - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie - Gdy wróci, zastanie tam małą niespodziankę.
Zamek kliknął cicho i pokój był otwarty. Zadowolony z siebie anioł wszedł do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- A co konkretnie chcesz zrobić?
<Sitael? Coś ostatnio za sztywno w zamku :p>
Pozostało mi włóczenie się po mieście lub zamku - w tym przypadku praktykowałem to drugie. Do tej pory nie zwiedziłem jeszcze dużej części budynku, a teraz szedłem przez jeden z dobrze znanych mi korytarzy. Brązowe drzwi, białe drzwi, obraz, czarne drzwi, rzeźba, Sitael majstrujący przy jakimś zamku, okno... Zaraz, ale co tym razem majstrował ten anioł? Zaciekawiony podszedłem bliżej - Sitael zajęty otwieraniem drzwi nie zwrócił na mnie uwagi.
- Co ty właściwie robisz?
- Rozwalam zamek - odpowiedział, jakby to było najoczywistsze zajęcie pod słońcem.
- Aha - mruknąłem. - A właściwie co to za drzwi?
- Gabinet Andy’ego - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie - Gdy wróci, zastanie tam małą niespodziankę.
Zamek kliknął cicho i pokój był otwarty. Zadowolony z siebie anioł wszedł do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- A co konkretnie chcesz zrobić?
<Sitael? Coś ostatnio za sztywno w zamku :p>
środa, 16 lipca 2014
Od Harry'ego
Huk o ziemie stalowych, ciężkich narzędzi spowodował gwałtowne obudzenie mnie z przymusowego snu. Usiłowałem przetrzeć oczy, lecz wyczułem, że nie mam nad rękoma władzy. Nie wiedziałem co się dzieje. Ciche szmery, wiatr, który dało się usłyszeć przez zamurowane okna. Szukałem dobrego miejsca, aby gdziekolwiek podziać mój skołowany wzrok. Znalazłem punkt, jakby... bardziej oświetlony. Żarówka, która dawała dosyć ponure światło, musiała być stara, bardzo zakurzona.
W jednej chwili usłyszałem krzyk, kobiecy krzyk. Przeraźliwy głos, zabębnił mi w uszach raz jeszcze, lecz potem było już ciche echo. Próbowałem wstać, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, drgały. Delikatnie podparłem się skrzydłami, bo tylko one pozwalały mi na cokolwiek. Stanąłem i ruszyłem w stronę osobnego pokoju. Sylwetka przemieszczała się i trzasnęła drzwiami, sprawiając, że żarówka jeszcze bardziej sczerniała, dalej chciałem pozostać niezauważony. Kiedy dotarłem do przejścia, podparłem się i wyjrzałem zza framugę.
Moim oczom ukazał się nieprzyjemny widok. Luxia, leżała przy rogu, jej biała suknia była cała w plamach, wielkich plamach krwi. Co ona tu do cholery robiła. Kurwa... Anielica swoim zmarnowanym wzrokiem zauważyła mnie, widocznie mój widok bardzo ją ucieszył, zdziwiłem się, bardzo. Starałem się ogarnąć w takiej sytuacji i nie wybuchnąć śmiechem... Szybko znalazłem się obok niej, w znacznej odległości. Odważyłem dotknąć się jej dłoni, lecz przeraźliwe zimno bijące z jej ciała od razu mnie zniechęciło. Sina, patrzyła na swoją rękę, zapatrzona w jeden punkt przypominała zmarłego... Jej lazurowe oczy w tej chwili były szare, zaczerwienione. Usłyszałem ciężkie kroki zmierzające w naszym kierunku, chwyciłem Anielice pod kolana i ramiona i użyłem swojej mocy, niewidzialności. Razem z nią przybraliśmy kolor otoczenia. Postać weszła do pokoju z zakrwawionym nożem. Lux niespokojnie na mnie spojrzała, a następnie oparła głowę o mój obojczyk.
Nie wierzyłem w to co się dzieje, po akcji z nią i innymi, wątpiłem, że będzie chciała jeszcze na mnie popatrzeć, a tu proszę. Dziwne są te kobiety. Przetarłem kciukiem krew z jej policzka, a następnie przedostaliśmy się na drugi koniec pokoju. Mężczyzna przeklinał i krzyczał w niebo głosy. Uderzył pięścią w stół, niemal go łamiąc. Moja moc powoli się wyczerpywała, przez mózg przeszły niespokojne myśli.
W jednej chwili usłyszałem krzyk, kobiecy krzyk. Przeraźliwy głos, zabębnił mi w uszach raz jeszcze, lecz potem było już ciche echo. Próbowałem wstać, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, drgały. Delikatnie podparłem się skrzydłami, bo tylko one pozwalały mi na cokolwiek. Stanąłem i ruszyłem w stronę osobnego pokoju. Sylwetka przemieszczała się i trzasnęła drzwiami, sprawiając, że żarówka jeszcze bardziej sczerniała, dalej chciałem pozostać niezauważony. Kiedy dotarłem do przejścia, podparłem się i wyjrzałem zza framugę.
Moim oczom ukazał się nieprzyjemny widok. Luxia, leżała przy rogu, jej biała suknia była cała w plamach, wielkich plamach krwi. Co ona tu do cholery robiła. Kurwa... Anielica swoim zmarnowanym wzrokiem zauważyła mnie, widocznie mój widok bardzo ją ucieszył, zdziwiłem się, bardzo. Starałem się ogarnąć w takiej sytuacji i nie wybuchnąć śmiechem... Szybko znalazłem się obok niej, w znacznej odległości. Odważyłem dotknąć się jej dłoni, lecz przeraźliwe zimno bijące z jej ciała od razu mnie zniechęciło. Sina, patrzyła na swoją rękę, zapatrzona w jeden punkt przypominała zmarłego... Jej lazurowe oczy w tej chwili były szare, zaczerwienione. Usłyszałem ciężkie kroki zmierzające w naszym kierunku, chwyciłem Anielice pod kolana i ramiona i użyłem swojej mocy, niewidzialności. Razem z nią przybraliśmy kolor otoczenia. Postać weszła do pokoju z zakrwawionym nożem. Lux niespokojnie na mnie spojrzała, a następnie oparła głowę o mój obojczyk.
Nie wierzyłem w to co się dzieje, po akcji z nią i innymi, wątpiłem, że będzie chciała jeszcze na mnie popatrzeć, a tu proszę. Dziwne są te kobiety. Przetarłem kciukiem krew z jej policzka, a następnie przedostaliśmy się na drugi koniec pokoju. Mężczyzna przeklinał i krzyczał w niebo głosy. Uderzył pięścią w stół, niemal go łamiąc. Moja moc powoli się wyczerpywała, przez mózg przeszły niespokojne myśli.
C.D.N
poniedziałek, 7 lipca 2014
Od Angeliki C.D Kaamela
Jedyną dobrą cechą tego zamku było to że zawsze był ktoś z kim można było pogadać...
-Niech zgadnę.Przyszedłeś tutaj dlatego że w środku szaleje temperatura tak?
-Owszem-anioł ziewnął nieco na co też zareagowałam podobnie.
-Wiesz co?Jedną z rzeczy jaką nie znoszę w tym zamku to brak dobrego ogrzewania. Kto się zajmuje takimi sprawami?
-Czarnego szefa nie ma..-Kaamel położył się na chmurze i zamknął oczy.
-Zauważyłam-spojrzałam w niebo-całe szczęście że na dworze jest nieco zimniej...
-Yhm...
Spojrzałam w niebo i nagle zauważyłam coś dziwnego.
-ej!Widzisz tą chmurę?Wygląda jak krowa tańcząca w balecie!
<kaamel?Przepraszam że tak krótko>
-Niech zgadnę.Przyszedłeś tutaj dlatego że w środku szaleje temperatura tak?
-Owszem-anioł ziewnął nieco na co też zareagowałam podobnie.
-Wiesz co?Jedną z rzeczy jaką nie znoszę w tym zamku to brak dobrego ogrzewania. Kto się zajmuje takimi sprawami?
-Czarnego szefa nie ma..-Kaamel położył się na chmurze i zamknął oczy.
-Zauważyłam-spojrzałam w niebo-całe szczęście że na dworze jest nieco zimniej...
-Yhm...
Spojrzałam w niebo i nagle zauważyłam coś dziwnego.
-ej!Widzisz tą chmurę?Wygląda jak krowa tańcząca w balecie!
<kaamel?Przepraszam że tak krótko>
Od Nezaynhela CD Yeiazel
- Yez – moje słowa znowu przerwały zapadającą ciszę – Gdzie oni poleźli?
Siedzieliśmy w pokoju. Ja oparty o biurko, a czarnowłosa upadła na łóżku. Jakoś nie przejmowałem się nieporządkiem, a ona chyba miała w głębokim poważaniu jak się ktoś w swoim lokum urządza. Yez westchnęła ciężko.
- Przecież wiesz…mówiłam już, szukają Noatha. Po całej tej naszej eskapadzie sam wybrał się na poszukiwanie tego anioła Nadziei.
- Yez…nie o to przecież pytam…
Upadła prychnęła.
- Do wszystkich Serafinów, NIE WIEM! Jakbym wiedziała, to już dawno bym tam była!
Po czym niemal z teatralną furią złapała poduszkę i z całej siły rzuciła nią w lampkę, która z hukiem wyleciała za okno….Zamiast się gniewać, denerwować, spojrzałem na upadłą z krzywym uśmiechem. Dziewczyn odwzajemniła gest, po czym dokładnie w tym samym momencie buchnęliśmy śmiechem. Śmieliśmy się tak długo, aż rozbolały szczęki i trzeba było się przynajmniej w moim wypadku przytrzymywać kantu mebla, by nie glebnąć na ziemię. Gdy się w końcu ogarnęliśmy, Yez podniosła się do pozycji siedzącej. Oczy miała załzawione a policzki zaczerwienione, ale chyba coś z niej „zeszło”.
- Przepraszam za lampę…
Machnąłem ręką, nadal lekko wykrzywiając usta.
- Nie widziałaś, jakie spustoszenie potrafiła zrobić Alesya…- dziwne. Dużo łatwiej było mi teraz w ogóle wymówić to imię. Już nie drażniło ciszy. Czarnowłosa przyglądała się w milczeniu chyba czekając na kontynuację. Nie była jednak w tym „upierdliwa”. Nie męczyła pytaniami, ani głupimi nawiązaniami. Po prostu czekała. Westchnąłem.
- Tak, kocham ją…ale to inna relacja. Dla mnie to dziwne uczucie. Była mi siostrą, przyjaciółką, czasem nawet matką . Nigdy kochanką…Przynajmniej tak to wszystko rozumiem z perspektywy ludzkich uczuć…ale – i tu spojrzałem jej prosto w oczy, by zrozumiała – też jestem zazdrosny, może nawet zły – Yez chyba bała się mi przerwać. Sam bałem się przerwać, lekko wystraszony potokiem, który się wylał - Po upadku zniknęła…a ja podążyłem za nią niedługo potem. I choć nasze powody upadku były inne...ona...straciła skrzydła...jak Ty - zamilkłem na chwilę.
Zawsze tylko jakieś skrawki informacji. Nie wiem, czy się ukrywała…czy ktoś ją ukrywał. Pierwsze jednak świeższe informacje pojawiły się odkąd się pojawiłem w zamku. Wracam…a tu …sama wiesz…
W tym momencie się „skończyłem”. Umilkłem i sam nawet nie wiedziałem, czy bardziej jest mi głupio, czy jestem zły na siebie, że w ogóle to wszystko wydusiłem. Maskując to wszystko standardowo uśmiechnąłem się krzywo.
<Yez?>
Siedzieliśmy w pokoju. Ja oparty o biurko, a czarnowłosa upadła na łóżku. Jakoś nie przejmowałem się nieporządkiem, a ona chyba miała w głębokim poważaniu jak się ktoś w swoim lokum urządza. Yez westchnęła ciężko.
- Przecież wiesz…mówiłam już, szukają Noatha. Po całej tej naszej eskapadzie sam wybrał się na poszukiwanie tego anioła Nadziei.
- Yez…nie o to przecież pytam…
Upadła prychnęła.
- Do wszystkich Serafinów, NIE WIEM! Jakbym wiedziała, to już dawno bym tam była!
Po czym niemal z teatralną furią złapała poduszkę i z całej siły rzuciła nią w lampkę, która z hukiem wyleciała za okno….Zamiast się gniewać, denerwować, spojrzałem na upadłą z krzywym uśmiechem. Dziewczyn odwzajemniła gest, po czym dokładnie w tym samym momencie buchnęliśmy śmiechem. Śmieliśmy się tak długo, aż rozbolały szczęki i trzeba było się przynajmniej w moim wypadku przytrzymywać kantu mebla, by nie glebnąć na ziemię. Gdy się w końcu ogarnęliśmy, Yez podniosła się do pozycji siedzącej. Oczy miała załzawione a policzki zaczerwienione, ale chyba coś z niej „zeszło”.
- Przepraszam za lampę…
Machnąłem ręką, nadal lekko wykrzywiając usta.
- Nie widziałaś, jakie spustoszenie potrafiła zrobić Alesya…- dziwne. Dużo łatwiej było mi teraz w ogóle wymówić to imię. Już nie drażniło ciszy. Czarnowłosa przyglądała się w milczeniu chyba czekając na kontynuację. Nie była jednak w tym „upierdliwa”. Nie męczyła pytaniami, ani głupimi nawiązaniami. Po prostu czekała. Westchnąłem.
- Tak, kocham ją…ale to inna relacja. Dla mnie to dziwne uczucie. Była mi siostrą, przyjaciółką, czasem nawet matką . Nigdy kochanką…Przynajmniej tak to wszystko rozumiem z perspektywy ludzkich uczuć…ale – i tu spojrzałem jej prosto w oczy, by zrozumiała – też jestem zazdrosny, może nawet zły – Yez chyba bała się mi przerwać. Sam bałem się przerwać, lekko wystraszony potokiem, który się wylał - Po upadku zniknęła…a ja podążyłem za nią niedługo potem. I choć nasze powody upadku były inne...ona...straciła skrzydła...jak Ty - zamilkłem na chwilę.
Zawsze tylko jakieś skrawki informacji. Nie wiem, czy się ukrywała…czy ktoś ją ukrywał. Pierwsze jednak świeższe informacje pojawiły się odkąd się pojawiłem w zamku. Wracam…a tu …sama wiesz…
W tym momencie się „skończyłem”. Umilkłem i sam nawet nie wiedziałem, czy bardziej jest mi głupio, czy jestem zły na siebie, że w ogóle to wszystko wydusiłem. Maskując to wszystko standardowo uśmiechnąłem się krzywo.
<Yez?>
niedziela, 6 lipca 2014
Od Sitaela
-Idę do nieba,spadam na ziemię tam gdzie hula wiatr.Skrzydeł nie szkoda,tchu mi nie brak wyruszam dalej w świat. Żaden niedźwiedź, lis czy orzeł nie przeszkodzi mi...- nuciłem sobie wymyśloną na poczekaniu piosenkę idąc korytarzem składającym się z kamieni, wody i wiatru.
- Żaden szpon, ząb czy dzida nie przeszkodzą mi...- nagle przerwałem bo zobaczyłem wiewiórkę.
Nie za bardzo lubię wiewiórki. Szi-szi nie raz mi daje ostro w kość.
Ta wiewiórka nie to nie Szi-szi,ale była łudząco podobna do niego. Wydała jeszcze raz z siebie uporczywy dźwięk i zniknęła.
Skrzywiłem się. Nie znoszę wiewiórek. Oprócz Szi-szi spotkałem jeszcze jednego przedstawiciela tego gatunku:Ruffy'ego którego chcarakterystyczną cechą było przeklinanie po włosku,hiszpańsku,francusku,rosyjsku,niemiecku i angielsku.
-Ja ruszę dalej gdzie zachód słońca....
-Co to za aria operowa?
Odwróciłem sie gwałtownie rozwijając skrzydła gotowy to ataku. Na całe szczęście to była tylko Lux.
-Lux..-z ulgą zwinąłem skrzydła- nie strasz mnie tak!
-Tak czyli jak?-uniosła brew.
W 100% czarująca k*****
-A tak-wyciągnąłem jej za ucha różę i ruszyłem dalej korytarzem.
<Lux?Odpowiesz?>
- Żaden szpon, ząb czy dzida nie przeszkodzą mi...- nagle przerwałem bo zobaczyłem wiewiórkę.
Nie za bardzo lubię wiewiórki. Szi-szi nie raz mi daje ostro w kość.
Ta wiewiórka nie to nie Szi-szi,ale była łudząco podobna do niego. Wydała jeszcze raz z siebie uporczywy dźwięk i zniknęła.
Skrzywiłem się. Nie znoszę wiewiórek. Oprócz Szi-szi spotkałem jeszcze jednego przedstawiciela tego gatunku:Ruffy'ego którego chcarakterystyczną cechą było przeklinanie po włosku,hiszpańsku,francusku,rosyjsku,niemiecku i angielsku.
-Ja ruszę dalej gdzie zachód słońca....
-Co to za aria operowa?
Odwróciłem sie gwałtownie rozwijając skrzydła gotowy to ataku. Na całe szczęście to była tylko Lux.
-Lux..-z ulgą zwinąłem skrzydła- nie strasz mnie tak!
-Tak czyli jak?-uniosła brew.
W 100% czarująca k*****
-A tak-wyciągnąłem jej za ucha różę i ruszyłem dalej korytarzem.
<Lux?Odpowiesz?>
sobota, 5 lipca 2014
Od Yeiazel Cd Nezaynhela
Wyminęłam go w drzwiach i z głośnym westchnieniem opadłam na niepościelone łóżko Nezaynhela.
-A więc o czym chciałaś porozmawiać? – zapytał, zamykając drzwi. Upadły przysiadł na blacie biórka, krzesło całe zawalone było ubraniami.
Westchnęłam.
-Ty pierwszy- odpowiedziałam.
-Czemu? – zapytał ze zwykłej przekorności ,ale gdy spojrzałam na niego wymownie, zaczął mówić: - Wiem, że węszyłaś przy wyprawie Andrewa i.. Alesyi… –To imię ledwo przeszło Nezowi przez gardło. Oblizał spierzchnięte wargi. Uniosłam się na łokciach, patrząc uważnie na upadłego. Ponagliłam go, żeby mówił dalej. – Co o niej wiesz?
Przetarłam oczy, siadając skrzyżnie. Postanowiłam nie zadawać pytań, to zdaje się.. intymne, prywatne.
-Chyba.. chyba nic. Interesował mnie głównie Andy. – Nie, nie zaczerwieniłam się. Nezaynhel skinął z rezygnacją głową, bezwiednie zaciskając dłonie na brzegu biurka. – Jest upadłą bardzo niską i pyskatą.
Spojrzał na mnie przenikliwie.
-To jest to twoje nic? – prychnął. Wzruszyłam ramionami. – A o czym ty chciałaś porozmawiać?
-Nie wiem – przyznałam szczerze. – Za dużo myślę, nosi mnie.
-To zauważyłem, wszyscy cię unikają.
Spojrzałam na niego groźnie.
- Okay, nic nie mówiłem!
<Nez?>
-A więc o czym chciałaś porozmawiać? – zapytał, zamykając drzwi. Upadły przysiadł na blacie biórka, krzesło całe zawalone było ubraniami.
Westchnęłam.
-Ty pierwszy- odpowiedziałam.
-Czemu? – zapytał ze zwykłej przekorności ,ale gdy spojrzałam na niego wymownie, zaczął mówić: - Wiem, że węszyłaś przy wyprawie Andrewa i.. Alesyi… –To imię ledwo przeszło Nezowi przez gardło. Oblizał spierzchnięte wargi. Uniosłam się na łokciach, patrząc uważnie na upadłego. Ponagliłam go, żeby mówił dalej. – Co o niej wiesz?
Przetarłam oczy, siadając skrzyżnie. Postanowiłam nie zadawać pytań, to zdaje się.. intymne, prywatne.
-Chyba.. chyba nic. Interesował mnie głównie Andy. – Nie, nie zaczerwieniłam się. Nezaynhel skinął z rezygnacją głową, bezwiednie zaciskając dłonie na brzegu biurka. – Jest upadłą bardzo niską i pyskatą.
Spojrzał na mnie przenikliwie.
-To jest to twoje nic? – prychnął. Wzruszyłam ramionami. – A o czym ty chciałaś porozmawiać?
-Nie wiem – przyznałam szczerze. – Za dużo myślę, nosi mnie.
-To zauważyłem, wszyscy cię unikają.
Spojrzałam na niego groźnie.
- Okay, nic nie mówiłem!
<Nez?>
Od Kaamela C.D Angeliki
Boże, tak gorąco! Czy ktoś mi to wytłumaczy? Na zewnątrz dwadzieścia parę stopni, a w jednej części zamku można się ugotować, w innej zaś- zamarznąć. I tak jest zawsze. Co ja tu w ogóle jeszcze robię?, pomyślałem, zrywając się z łóżka i wypadając na korytarz. Ostatnio najaktywniejszą rzeczą, którą się zajmowałem, było leżenie i porządkowanie myśli, wspomnień. Yez niby już przeszło, ale choć się starała, nadal odstraszała wszystkich dookoła swoją postawą. Była jak niespokojna lwica krążąca po klatce. Albo też siedziała w bezruchu, bezskutecznie próbując skupić się na rzeczywistości. Nie rozumiałem jej, więc po prostu dałem jej spokój- tego chyba potrzebowała.
-Co ja robię?- mruknąłem, zatrzymując się w połowie schodów. Dotarłem już trochę spokojniej do półpiętra, gdzie otworzyłem okno, po czym wspiąłem się na parapet, przesuwając jakąś uschniętą roślinkę. Przez chwilę patrzyłem na jasne, blade promienie słońca na bezchmurnym niebie, a potem pozwoliłem kończynom opaść bezwładnie. Kochałem ten stan. Przez te kilka sekund, zanim rozwiniesz skrzydła, masz wrażenie, że nic nie ważysz, że grawitacja przyciąga cie do dna bezdennej studni. Rozłożyłem niematerialne skrzydła, były jedynie błyskiem słońca, miały rozpiętość pięciu metrów jedno. Ktoś inny krzyczałby ze szczęścia, z poczucia wolności… Dla mnie wolność była ciszą.
Opadłem lekko na ziemię.
-Słucham?- usłyszałem łagodny głos. Obróciłem się, odgarniając roztrzepane jasne włosy z ciemnych oczu.
-Co słucham?- zapytałem trochę bezmyślnie.
-Słucham, w czym mogę służyć – to już nie było pytanie, anielica zaśmiała się lekko. Wykrzywiłem lekko wargi.
-W sumie.. – Potarłem kark, zbierając myśli.- To po prostu.. sobie spadałem. – Wskazałem brodą zamek. – Mogę się przysiąść? – Spojrzałem wymownie na niski kamienny murek.
-W sumie to nie siedziałam, ale dobrze. – Znów się uśmiechnęła. Urocza.
<Angela?>
-Co ja robię?- mruknąłem, zatrzymując się w połowie schodów. Dotarłem już trochę spokojniej do półpiętra, gdzie otworzyłem okno, po czym wspiąłem się na parapet, przesuwając jakąś uschniętą roślinkę. Przez chwilę patrzyłem na jasne, blade promienie słońca na bezchmurnym niebie, a potem pozwoliłem kończynom opaść bezwładnie. Kochałem ten stan. Przez te kilka sekund, zanim rozwiniesz skrzydła, masz wrażenie, że nic nie ważysz, że grawitacja przyciąga cie do dna bezdennej studni. Rozłożyłem niematerialne skrzydła, były jedynie błyskiem słońca, miały rozpiętość pięciu metrów jedno. Ktoś inny krzyczałby ze szczęścia, z poczucia wolności… Dla mnie wolność była ciszą.
Opadłem lekko na ziemię.
-Słucham?- usłyszałem łagodny głos. Obróciłem się, odgarniając roztrzepane jasne włosy z ciemnych oczu.
-Co słucham?- zapytałem trochę bezmyślnie.
-Słucham, w czym mogę służyć – to już nie było pytanie, anielica zaśmiała się lekko. Wykrzywiłem lekko wargi.
-W sumie.. – Potarłem kark, zbierając myśli.- To po prostu.. sobie spadałem. – Wskazałem brodą zamek. – Mogę się przysiąść? – Spojrzałem wymownie na niski kamienny murek.
-W sumie to nie siedziałam, ale dobrze. – Znów się uśmiechnęła. Urocza.
<Angela?>
czwartek, 3 lipca 2014
Od Nezaynhela C.D Yeiazel
Standardowo nie obchodził mnie bajzel jaki mógłby panować…gdziekolwiek. Zdarzało się przecież w różnych miejscach kiedyś sypiać. Jednak bajzel w organizacji…to co innego. W zamku panował tego rodzaju bałagan. A może po prostu chaos? Kto by się spodziewał, że nieobecność Szefa tak dziwnie wpłynie na mieszkańców. I niby nic specjalnego się nie działo…tu jakaś kłótnia, gdzieś bójka, gdzieś nienaturalna cisza. W dodatku ostatnio Savar znikał na coraz dłużej…O co chodziło?
Zwyczajowo też nie miałem w ochoty przejmować się zamieszaniem, które bezpośrednio nie dotyczyło mojej osoby. I początkowo, po powrocie z naszej „eskapady do Japonii” taki mocne postanowienie olewania wszystkiego mi przyświecał. Jednak do czasu. Oczywiście dziwne było to, że gdzieś sobie zniknął Szefu…z tego co usłyszałem, w poszukiwaniu zaginionego z Zamku anioła. Niczym oberwanie młotem było jednak imię, które pojawiło się przy okazji Szefowskiej wyprawy…Alesya. Jakim chole*a cudem ona się tu znalazła? A może to nie TA Alesya? Szukałem jej już tyle czasu…i nijak nie potrafiłem poskładać tego w całość. Nie bardzo wiedziałem kogo o to pytać. Pierwsza, która mi przyszła do głowy – Lux, po ostatnim „spotkaniu” i (przynajmniej w moim mniemaniu) ratunku jej przed jakimś napaleńcem…odprawiła z kwitkiem zajmując się sobą i swoimi sprawami.
Całość sytuacji była o tyle denerwująca, że miałem wrażenie, że każdy coś o tym wie, ale nie chciał nic powiedzieć…albo nie umiałem zapytać o konkret. Ostatnio też, jak większość z Zamku, mało czasu spędzało się w chronionych murach. Do codzienności doszły przedłużające się wypady na Ziemię. Powoli wracałem do starego trybu jaki prowadziłem. Najczęściej spotykałem nowego (jak dla mnie wszyscy, którzy dotarli do Zamku przed moim powrotem są nowi) nabytku – Siraha. Jegomość przynajmniej z charakteru zjednał sobie moją osobę…choć nieczęsto mieliśmy okazję zamienić choć kilka słów. Zazwyczaj mijaliśmy się gdzieś na ziemskich ulicach, kiedy w iście „anielski-łobuzowaty” sposób podmywał kobiety, albo na korytarzach. Gadane to on miał…Tak. Złośliwy acz szczery humor.
Teraz siedziałem jednak w „swoim” pokoju próbując nasłuchiwać jakichkolwiek głosów. Cisza…brzęcząca i irytująca jak komary. Ktokolwiek tutaj jest?...
- Ehh…- westchnięcie było jedynym głosem jaki się pojawił. Ciekawe jak sobie radziła Yez…w końcu…Szefu nie był jej obojętny. Wyraźnie było widać już przed wyjazdem, że coś tam się między nimi działo…z czystej więc uprzejmości i szacunku…nie próbowałem nawet jej podrywać (zbytnio). Nie zdziwiłbym się więc…gdyby jednak jakiś niepokój i ją ogarnął…na wieść wyprawy Andy’ego z pewną anielicą (upadło oczywiście). Może akurat będzie wiedział coś więcej?...Może dotarła do jakichś informacji? Może Szefo zostawił jakieś wieści?
Z mocnym postanowieniem ruszyłem z pokoju i w momencie kiedy już miałem otwierać drzwi rozległo się pukanie. Na tyle na ile można byłem zdziwiony, bo zamiast odpowiadać, od razu otworzyłem drzwi. W wejściu, z miną niezdecydowania i konsternacji, z rękę jeszcze zawieszoną w powietrzu, stała Yez. Lekko podkrążone oczy i nieco potargane włosy świadczyły, że chyba nie miała przyjemnej nocy na sen.
- Wejdź Yez…też chciałem z Tobą porozmawiać…. – Upadła, jakby odprężyła się na te słowa, chyba z radością przyjmując fakt, że nie musi wymyślać powodu, dla którego przyszła akurat tutaj.
<Yez? Ruszamy trochę?>
Zwyczajowo też nie miałem w ochoty przejmować się zamieszaniem, które bezpośrednio nie dotyczyło mojej osoby. I początkowo, po powrocie z naszej „eskapady do Japonii” taki mocne postanowienie olewania wszystkiego mi przyświecał. Jednak do czasu. Oczywiście dziwne było to, że gdzieś sobie zniknął Szefu…z tego co usłyszałem, w poszukiwaniu zaginionego z Zamku anioła. Niczym oberwanie młotem było jednak imię, które pojawiło się przy okazji Szefowskiej wyprawy…Alesya. Jakim chole*a cudem ona się tu znalazła? A może to nie TA Alesya? Szukałem jej już tyle czasu…i nijak nie potrafiłem poskładać tego w całość. Nie bardzo wiedziałem kogo o to pytać. Pierwsza, która mi przyszła do głowy – Lux, po ostatnim „spotkaniu” i (przynajmniej w moim mniemaniu) ratunku jej przed jakimś napaleńcem…odprawiła z kwitkiem zajmując się sobą i swoimi sprawami.
Całość sytuacji była o tyle denerwująca, że miałem wrażenie, że każdy coś o tym wie, ale nie chciał nic powiedzieć…albo nie umiałem zapytać o konkret. Ostatnio też, jak większość z Zamku, mało czasu spędzało się w chronionych murach. Do codzienności doszły przedłużające się wypady na Ziemię. Powoli wracałem do starego trybu jaki prowadziłem. Najczęściej spotykałem nowego (jak dla mnie wszyscy, którzy dotarli do Zamku przed moim powrotem są nowi) nabytku – Siraha. Jegomość przynajmniej z charakteru zjednał sobie moją osobę…choć nieczęsto mieliśmy okazję zamienić choć kilka słów. Zazwyczaj mijaliśmy się gdzieś na ziemskich ulicach, kiedy w iście „anielski-łobuzowaty” sposób podmywał kobiety, albo na korytarzach. Gadane to on miał…Tak. Złośliwy acz szczery humor.
Teraz siedziałem jednak w „swoim” pokoju próbując nasłuchiwać jakichkolwiek głosów. Cisza…brzęcząca i irytująca jak komary. Ktokolwiek tutaj jest?...
- Ehh…- westchnięcie było jedynym głosem jaki się pojawił. Ciekawe jak sobie radziła Yez…w końcu…Szefu nie był jej obojętny. Wyraźnie było widać już przed wyjazdem, że coś tam się między nimi działo…z czystej więc uprzejmości i szacunku…nie próbowałem nawet jej podrywać (zbytnio). Nie zdziwiłbym się więc…gdyby jednak jakiś niepokój i ją ogarnął…na wieść wyprawy Andy’ego z pewną anielicą (upadło oczywiście). Może akurat będzie wiedział coś więcej?...Może dotarła do jakichś informacji? Może Szefo zostawił jakieś wieści?
Z mocnym postanowieniem ruszyłem z pokoju i w momencie kiedy już miałem otwierać drzwi rozległo się pukanie. Na tyle na ile można byłem zdziwiony, bo zamiast odpowiadać, od razu otworzyłem drzwi. W wejściu, z miną niezdecydowania i konsternacji, z rękę jeszcze zawieszoną w powietrzu, stała Yez. Lekko podkrążone oczy i nieco potargane włosy świadczyły, że chyba nie miała przyjemnej nocy na sen.
- Wejdź Yez…też chciałem z Tobą porozmawiać…. – Upadła, jakby odprężyła się na te słowa, chyba z radością przyjmując fakt, że nie musi wymyślać powodu, dla którego przyszła akurat tutaj.
<Yez? Ruszamy trochę?>
Od Alesyi C.D Biersacka
Wbrew pozorom pierwsze co poczułam, nie było gorąco a chłód. Dziwne było to o tyle, że ostatnio, jak wsadziła w portal swoje łapki, to było to przyjemne ciepło. Teraz kiedy weszła, nie dość, że stałam w ciemnościach, to jeszcze w chłodzie.
- Chole*a…czy musiałam trafić akurat na zmianę magii?
Odwróciłam się by jeszcze ładne fuknąć za Biersackiem, który POWINIEN być tuż za mną. Jednak za plecami była taka sama ciemność jak na przedzie. Sięgnęłam ręką by poczuć ciepłą strukturę kamienia. Czekałam 5 minut, potem 10…ale do 15 już zaczęłam nerwowo zaciskać pięści…by a za chwilę puścić w „eter” kilka niezbyt szlachetnych słów . Tak, to znaczyło, że zaczęłam się niepokoić i wpieniać jednocześnie. No przecież chyba nie zostawił tutaj? Szczególnie, że za chole*ę nie znałam się na portalach, by choć próbować wrócić do punktu wyjścia. Plusem oczekiwania było to, że wzrok przyzwyczaił się na tyle do ciemności, że potrafiłam rozróżnić kształty i zrozumieć, że jestem w wąskim korytarzu.
Logika podpowiadała, że powinnam spokojnie zaczekać do momentu, aż ta czarnowłosa szuja w końcu pojawi się za „niewidzialnymi” drzwiami. Jednak ta głośniejsza strona charakteru zaraz skierowała się w stronę ciekawszych zajęć niż bezczynne czekanie i przegryzanie znowu rozdartej wargi.
- „Obiecuję Biersack, że oberwiesz po tej swojej przystojnej buźce…tylko się znowu spotkajmy….” – rzuciłam w przestrzeń, choć nie sadziłam, by słowa dotarły do kogokolwiek innego niż mnie samej.
Westchnęłam, poprawiłam plecak i ruszyłam przed siebie.
Korytarz był niemal całkowicie prosty, bez jakichkolwiek rozwidleń, czy zakrętów. W którymś momencie straciłam rachubę czasu. Korytarz ciągnął się i ciągnął i w umyśle pojawiały jej się dziwne obrazy stworzeń, z którymi kiedyś miała nieprzyjemność się spotkać. Wzdrygnęłam się, ale rzuciłam dziarskie „pier*cie się”, bo po chwili z wrzaskiem lecieć w dół. Nie zauważyłam, że korytarz jak się ciągnął…tak się nagle skończył przepaścią, którą właśnie „zwiedzała” mknąc na łeb na szyję w dół. Mózg zaskoczony całością i nagłością tego zdarzenia dopiero po chwili „przypomniał sobie” o zmianę. Mimo tego już w kruczej postaci wywinęła kilka kółek zanim nie ustabilizowała lotu.
- „Chole*ne, pier*olone #%**#&!**%$*#! pułapki…” – myślałam gorączkowo. W górze – ciemność, gdzie się nie rozejrzeć – ciemność, w dole…o…w dole migotało coś jasnego. Z aktualnej perspektywy wyglądało jak pełgające światło świecy…ale zawsze to jakaś wskazówka. No cóż…widać trzeba mi „pójść w stronę światła…”
Jasny punkcik rósł szybciej niż podejrzewałam, a w miarę jak się zbliżałam, światła było więcej…rosła też temperatura. Mogłam dostrzec już większość mijających kształtów, które choć początkowo wzięła za zwykłą ścianę…teraz przypominały raczej rzeźbione kobierce. Każdy niemal fragment grafitowo-gładkiej powierzchni był pokryty rozmaitymi wzorami, postaciami, literami chyba niemal w każdym możliwym języku, runami i motywami, które nie potrafiłam rozpoznać. Istna mozaika. I możliwe, że mogłaby się nawet zachwycić, ale co jakiś czas pojawiały się na niej tak szkaradne stwory, że wielka gula strachu wgryzała jej się w pamięć, próbując „przypomnieć”, to czego kiedyś miała okazję doświadczyć… „Nie…to nie tutaj…tutaj nie mogła trafić na pewno…nikt tam przypadkowo nie trafia…w żaden sposób…”
W końcu dostrzegła skąd owo światło dociera. „Korytarz” w dół ciągnął się jeszcze chyba bardzo daleko…bo wciąż nie dostrzegałam żadnego jego końca. Jednak w jednej ze ścian była dość niewielka wyrwa, z której sączyło się światło. Ot akurat na tyle duża, by zmieścił się w niej ktoś postury mężczyzny…oczywiście nie stojąc w pionie. Wyrwą raczej można się przecisnąć…choć możliwe, że komuś grubszemu sprawiałoby to trudność. Jednak…kruk…bez problemu znalazł się po drugiej stronie.
Czerwone ciepłe światło, który została oblana przyjęłam z niemal niepohamowaną radością. Niby była upadłą…ale zbyt długa ciemność przytłacza…
Miałam przed sobą szeroką przestrzeń, pokryta licznymi skalnymi wietrzeniami, ogromną ilością czerwonego piasku i licznymi „kałużami” gorących źródeł czarnych jak smoła wód. (Stąd wieści, że ludzie są gotowani w smole…). Prawdą jednak było, że ów płyn, mimo okropnego „wyglądu” nadawała się świetnie do zaspokojenia pragnienia.
Teraz mniej więcej orientowałam się, gdzie jestem. Pogranicza…nie było to najlepsze miejsce, na jakie mogłam trafić, ale przynajmniej nie znalazła się w najmniej przyjemnych strefach, z których ciężko wydostać się…o własnych siłach.
Klapnęłam przy jednym wypiętrzeniu próbując zebrać myśli. Było tu nieprzyjemnie duszno, więc myślenie wciąż wracało do faktu, że jest tu sama…i nie wiadomo, na jaką chole*ę może tu jeszcze trafić. Wyciągnęłam stara mapę, którą kiedyś dostałam od „przyjaciela” i próbowałam odnaleźć w mniej swoje położenie. Żułam przy tym na szybko wcześniej zrobioną kanapkę.
Chrzęst, który usłyszałam za sobą mógł świadczyć tylko o jednym…jednak nie jestem sama…moje włosy drgały ładowane coraz większą dawką energii…
- Proszę, proszę…a jednak znowu się spotkamy Koliberku… - zesztywniałam. Głos był na tyle charakterystyczny, że nie można go było pomylić z nikim innym. Niski, lekko skrzekliwy i zdecydowanie nieprzyjemny. Zerwałam się gwałtownie i cofnęłam.
Przede mną stał nie kto inny jak Viradaw-Zbieracz. Pomniejszy demon o reputacji mordercy, złodzieja, fałszywca, obleśnego lubieżnika, a do tego skór*ysyna, jakich mało…nawet jak na standardy Piekła. Wspaniale. Coś jeszcze milszego mi się tu szykuje? Zanim zdążyłam cokolwiek odpyskować usłyszałam kolejny znajomy głos.
- Ona jest moja Zbieraczu…więc wypad, zanim zdecyduję się na skolekcjonowanie twoich zębów….
Dopiero teraz powinnam jęknąć. Los chyba rzeczywiście ze mnie drwił. Skąd do jasnej cholery się tu wzięli? Co za „cud” sprawił, że pojawił się tu także mój „przyjaciel”?...
„Biersack…do jasnej chole*y…czemu Cię tu kur*a nie ma?...”
- Chole*a…czy musiałam trafić akurat na zmianę magii?
Odwróciłam się by jeszcze ładne fuknąć za Biersackiem, który POWINIEN być tuż za mną. Jednak za plecami była taka sama ciemność jak na przedzie. Sięgnęłam ręką by poczuć ciepłą strukturę kamienia. Czekałam 5 minut, potem 10…ale do 15 już zaczęłam nerwowo zaciskać pięści…by a za chwilę puścić w „eter” kilka niezbyt szlachetnych słów . Tak, to znaczyło, że zaczęłam się niepokoić i wpieniać jednocześnie. No przecież chyba nie zostawił tutaj? Szczególnie, że za chole*ę nie znałam się na portalach, by choć próbować wrócić do punktu wyjścia. Plusem oczekiwania było to, że wzrok przyzwyczaił się na tyle do ciemności, że potrafiłam rozróżnić kształty i zrozumieć, że jestem w wąskim korytarzu.
Logika podpowiadała, że powinnam spokojnie zaczekać do momentu, aż ta czarnowłosa szuja w końcu pojawi się za „niewidzialnymi” drzwiami. Jednak ta głośniejsza strona charakteru zaraz skierowała się w stronę ciekawszych zajęć niż bezczynne czekanie i przegryzanie znowu rozdartej wargi.
- „Obiecuję Biersack, że oberwiesz po tej swojej przystojnej buźce…tylko się znowu spotkajmy….” – rzuciłam w przestrzeń, choć nie sadziłam, by słowa dotarły do kogokolwiek innego niż mnie samej.
Westchnęłam, poprawiłam plecak i ruszyłam przed siebie.
Korytarz był niemal całkowicie prosty, bez jakichkolwiek rozwidleń, czy zakrętów. W którymś momencie straciłam rachubę czasu. Korytarz ciągnął się i ciągnął i w umyśle pojawiały jej się dziwne obrazy stworzeń, z którymi kiedyś miała nieprzyjemność się spotkać. Wzdrygnęłam się, ale rzuciłam dziarskie „pier*cie się”, bo po chwili z wrzaskiem lecieć w dół. Nie zauważyłam, że korytarz jak się ciągnął…tak się nagle skończył przepaścią, którą właśnie „zwiedzała” mknąc na łeb na szyję w dół. Mózg zaskoczony całością i nagłością tego zdarzenia dopiero po chwili „przypomniał sobie” o zmianę. Mimo tego już w kruczej postaci wywinęła kilka kółek zanim nie ustabilizowała lotu.
- „Chole*ne, pier*olone #%**#&!**%$*#! pułapki…” – myślałam gorączkowo. W górze – ciemność, gdzie się nie rozejrzeć – ciemność, w dole…o…w dole migotało coś jasnego. Z aktualnej perspektywy wyglądało jak pełgające światło świecy…ale zawsze to jakaś wskazówka. No cóż…widać trzeba mi „pójść w stronę światła…”
Jasny punkcik rósł szybciej niż podejrzewałam, a w miarę jak się zbliżałam, światła było więcej…rosła też temperatura. Mogłam dostrzec już większość mijających kształtów, które choć początkowo wzięła za zwykłą ścianę…teraz przypominały raczej rzeźbione kobierce. Każdy niemal fragment grafitowo-gładkiej powierzchni był pokryty rozmaitymi wzorami, postaciami, literami chyba niemal w każdym możliwym języku, runami i motywami, które nie potrafiłam rozpoznać. Istna mozaika. I możliwe, że mogłaby się nawet zachwycić, ale co jakiś czas pojawiały się na niej tak szkaradne stwory, że wielka gula strachu wgryzała jej się w pamięć, próbując „przypomnieć”, to czego kiedyś miała okazję doświadczyć… „Nie…to nie tutaj…tutaj nie mogła trafić na pewno…nikt tam przypadkowo nie trafia…w żaden sposób…”
W końcu dostrzegła skąd owo światło dociera. „Korytarz” w dół ciągnął się jeszcze chyba bardzo daleko…bo wciąż nie dostrzegałam żadnego jego końca. Jednak w jednej ze ścian była dość niewielka wyrwa, z której sączyło się światło. Ot akurat na tyle duża, by zmieścił się w niej ktoś postury mężczyzny…oczywiście nie stojąc w pionie. Wyrwą raczej można się przecisnąć…choć możliwe, że komuś grubszemu sprawiałoby to trudność. Jednak…kruk…bez problemu znalazł się po drugiej stronie.
Czerwone ciepłe światło, który została oblana przyjęłam z niemal niepohamowaną radością. Niby była upadłą…ale zbyt długa ciemność przytłacza…
Miałam przed sobą szeroką przestrzeń, pokryta licznymi skalnymi wietrzeniami, ogromną ilością czerwonego piasku i licznymi „kałużami” gorących źródeł czarnych jak smoła wód. (Stąd wieści, że ludzie są gotowani w smole…). Prawdą jednak było, że ów płyn, mimo okropnego „wyglądu” nadawała się świetnie do zaspokojenia pragnienia.
Teraz mniej więcej orientowałam się, gdzie jestem. Pogranicza…nie było to najlepsze miejsce, na jakie mogłam trafić, ale przynajmniej nie znalazła się w najmniej przyjemnych strefach, z których ciężko wydostać się…o własnych siłach.
Klapnęłam przy jednym wypiętrzeniu próbując zebrać myśli. Było tu nieprzyjemnie duszno, więc myślenie wciąż wracało do faktu, że jest tu sama…i nie wiadomo, na jaką chole*ę może tu jeszcze trafić. Wyciągnęłam stara mapę, którą kiedyś dostałam od „przyjaciela” i próbowałam odnaleźć w mniej swoje położenie. Żułam przy tym na szybko wcześniej zrobioną kanapkę.
Chrzęst, który usłyszałam za sobą mógł świadczyć tylko o jednym…jednak nie jestem sama…moje włosy drgały ładowane coraz większą dawką energii…
- Proszę, proszę…a jednak znowu się spotkamy Koliberku… - zesztywniałam. Głos był na tyle charakterystyczny, że nie można go było pomylić z nikim innym. Niski, lekko skrzekliwy i zdecydowanie nieprzyjemny. Zerwałam się gwałtownie i cofnęłam.
Przede mną stał nie kto inny jak Viradaw-Zbieracz. Pomniejszy demon o reputacji mordercy, złodzieja, fałszywca, obleśnego lubieżnika, a do tego skór*ysyna, jakich mało…nawet jak na standardy Piekła. Wspaniale. Coś jeszcze milszego mi się tu szykuje? Zanim zdążyłam cokolwiek odpyskować usłyszałam kolejny znajomy głos.
- Ona jest moja Zbieraczu…więc wypad, zanim zdecyduję się na skolekcjonowanie twoich zębów….
Dopiero teraz powinnam jęknąć. Los chyba rzeczywiście ze mnie drwił. Skąd do jasnej cholery się tu wzięli? Co za „cud” sprawił, że pojawił się tu także mój „przyjaciel”?...
„Biersack…do jasnej chole*y…czemu Cię tu kur*a nie ma?...”
Subskrybuj:
Posty (Atom)