sobota, 17 maja 2014

Od Noatha


Stał nieporuszony. Jego palto trzepotało jak latawiec na wietrze. Przeźroczyste kulki na końcu płaszcza obijały się o siebie wydajając to niepokojące grzechotanie. Zawarte w nich zaklęcia wirowały oszalałe z powodu zamknięcia. A ja patrzyłem na niego oszołomiony powstrzymując się od ponownego odpływu. Był niczym samotna wyspa na morzu, znosił sam wszystkie burze i sam potrafił je wywołać. Był jak wiatr. Spokojny, ale też nieobliczalny, sam w sobie.

Twarz skrywał pod ciężkim przesiąkniętym wilgocią powietrza, kapturem. Jak jedna z tylu bohaterów komiksów jakie powstały. Tajemniczy i odległy, nieosiągalny…

A teraz po prostu stoi kilka metrów przede mną i szybko podaje mi rękę. Chwytam ją pewnie jak ostatniej deski ratunku i staje na nogi. Nie otrzepuje się nawet wiedząc, że i tak jestem jednym wielkim nieszczęściem w jednej osobie. Anioł odsuwa się jeszcze kilka kroków i zastyga w tej pozycji wlepiając we mnie wzrok. Czuje ciarki na całym ciele. Jest jedną z tych najpotężniejszych istot we wszechświecie jakie istnieją. Jego moc pozostaje tajemnicą i narastają wokół niej legendy. Nie wiadomo jak i kiedy powstał, ale mówi się, że był pierwszym Aniołem jaki został przez Boga stworzony. Porównuje się go czasami nawet do Aniołów strzegących samego Edenu. Jest najbardziej zagadkową postacią tej ziemi. Nikt poza nim samym nie wie, po co istnieje i czemu lub raczej komu służy. Jest jednym z tych zagadkowych graczy, którzy na razie tylko obserwują grę, by wkroczyć kiedy tylko uznają to za stosowne.

Ale, w takim razie … czego chciał? Co chciał zmienić w tej grze? W mojej rozgrywce? Czego ode mnie żądał? Czego?

Usłyszałem kolejny grzmot, łódka zakołysała się niespokojnie. Nie straciłem jednak równowagi i zapytałem przekrzykując swój strach.
- Co tu robisz? Czego żądasz? – głos miałem zachrypiały jak dawno nie używany rower.

Odważyłem się podejść o krok bliżej. Chociaż wszystkie moje zmysły podpowiadały mi, że ten krok bliżej zwiastuje nadejście jeszcze większego niebezpieczeństwa. Nogi chciały uciekać. Ręce chciały zasłonić się przed jeszcze nie wyprowadzonym ciosem. Usta zacisnąć się w wąską linię by nie wydać panicznego krzyku.
Słyszałem o zmienności i brutalności Aeternum. Niejednokrotnie Anioły były świadkami jak po prostu przechodził do nich tylko po to, by je zabić. Jednym gestem, zaklęciem, czynem… Straszono nim po nocach. Był niczym Sprawiedliwość. Był ślepy. Karał wszystkich, którzy popełnili jakiekolwiek zło. Dosięgał ich prędzej czy później, bardziej lub nie, ale i tak swym ofiarom - nawet jak przeżyły -śnił się po nocach, w najgorszych koszmarach.

Teraz robiłem rachunek sumienia. Liczyłem wszystkie złe i dobre uczynki. Nie chciałem by mnie zabijał. Wiem, że zrobiłem dużo zła. Nawet nieświadomie niszcząc moim bliskim życie. Stając się powodem ich zemsty na mnie. Kilka osób jak najbardziej miało powody by mnie znienawidzić i życzyć mi śmierci na każde nadchodzące Święta Bożego Narodzenia. Kierowa ciężarówki w Teksasie, Pani z warzywniaka czy chociażby
Haon i Zoe…
Tym ostatnim zrujnowałem życie, zniszczyłem to co do siebie czuli, wdeptałem w ziemię ich plany i marzenia. Choć nie przyczyniłem się do tego bezpośrednio, obwiniałem się, za to co ich spotkało. I czułem, że oni też tak myślą… Błędy młodości, będą prześladowały mnie do końca moich dni i choć Haon oddał mi wszystkie ciosy jakie spotkały go w ramach kary, nie miałem jeszcze spokojnego sumienia. Martwiłem się o Zo. Wiem, że była … jest… uwięziona w jakimś ciele człowieka i w ramach kary musi w nim być aż do skończenia przez siebie 10 tysięcy lat… To dużo czasu nawet jak na Anioła, jej dusza musi cierpieć bardziej niż Haon podczas tysiąca dni na Morzu Kary w czyśćcu.

A to przez moją naiwność, że można ufać innym Aniołom…
Popatrzyłem w zasnuty chmurami horyzont. Westchnąłem. I to z takim żalem i boleścią, ze sam sobie zacząłem współczuć. W co ja się wplątałem…

Wiatr zmierzwił mi włosy. Poczułem zapach burzy i mokrej trawy. Spojrzałem zdziwiony na Wiecznego. Przekrzywił lekko głowę wykazując drobne oznaki ludzkości, a później usiadł na burcie. Podwinął nogi jak małe dziecko, opuścił ręce i położył je ciasno przy ciele. Słuchał. Jego milczenie mówiło samo za siebie: A teraz uzasadnij dlaczego mam ci pomóc lub nie zabić.
Patrzyłem na to ze zdumieniem, a później poczułem nagłe ciepło w sercu.

- Ty wierzysz mi, że to nie ja byłem sprawcą tego cierpienia… - wyszeptałem i zmęczony usiadłem obok niego zostawiając między nami metr przerwy. – Ty mi wierzysz…?

Przekręcił ciekawy głowę i popatrzył w stronę wzburzonego morza. Nie oczekiwałem od niego żadnych słów potwierdzenia. Już sam fakt, że zwlekał z decyzją, był zaskoczeniem, zazwyczaj nie cacka się z żadnym ze swoich wyborów…

Wiedziałem, że nie muszę nic mówić tak jak on, bo umie doskonale czytać w myślach, ale mimo to otworzyłem usta do długiej i zawiłej historii…

CDN…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz