czwartek, 29 maja 2014
Od Divalona C.D Yeiazel
"Są takie chwile kiedy po po prostu ich nie rozumiem" -pomyślałem idąc z anielicą - "nie rozumiem ich uczuć i nie potrafię je rozgryźć..."
Na szczęście tłumiłem swoje myśli. Zawsze tak było. W środku potrafiłem wrzeć niczym ogień piekielny ale na zewnątrz nic nie było bo mnie widać.
Byłem jak ogień płonący w lodzie.
- Nie chce być niegrzeczny ale... -zacząłem
-Yhm. -mrugnęła.
- Czemu nie masz skrzydeł?
Przystanęła tak nagle że w nią walnąłem i chyba gruchnąłem sobie nos.
- Nieważne -stwierdziła- jeszcze niedaleko...
"To było głupie" -usłyszałem w myślach Sarę.
Ta jak zwykle nie rozumie że czasami chce być sam.
"Nie twoja sprawa" -odpowiedziałem idąc za Yez- a właściwie czemu mnie śledzisz?"
- "Nie śledzę cie" -w odpowiedzi wysłała mi swój obraz polowania- "Ronin znowu mi działa na nerwy"
- Tylko mu nie zrób krzywdy. Mam już dość twoich narzekań po tym jak wyrwałaś wszystkie pióra Skyress..."
Za okna dobiegło ciche mruczenie.
- Co to? -Yez się odwróciła
- Nic,tylko wilk się śmieje że swojej głupoty. Ile jeszcze zostało drogi?
-Jeszcze parę metrów...
- Świetnie.. -wymruczałem jak wcześniej Sara- idziemy?
<Yez?>
wtorek, 27 maja 2014
Od Yez Cd Divalona/Harry’ego
Są osoby, z którymi aż chce się kłócić. Weźmy na przykład takiego Sitaela. Harry’ego jednak nauczyłam się omijać, był ucieleśnioną bezczelnością, a jego prostolinijność i masochizm (zadziera z Sitaelem- życia nie kocha) po prostu krępowały. To nie to co z Jeffem, który z kłótni czerpał przyjemność, czym zarażał rozmówcę. Harry był jak tykająca bomba, tego typu rozrywki mnie nie porywały, więc po prostu omijałam anioła szerokim łukiem. Zabawa w sapera to nie moja działka.
Prawie dostałam palpitacji serca, gdy zobaczyłam go na moim parapecie. Na szczęście rzucił tylko jakąś sprośną uwagę i wyszedł, przepuściłam go w drzwiach. Divalon był naprawdę wzburzony, ale kazałam mu się ogarnąć. Podeszłam do biurka i zaczęłam grzebać w szufladkach.
-To nie jest twój gabinet?- bardziej stwierdzi niż spytał białowłosy anioł. Zerknęłam na niego sarkastycznie.
-Pracuję raczej u siebie, zapomniałabym, gdzie jest mój gabinet- odpowiedziałam szczerze. Moja powaga nie wiedzieć czemu rozbawiła Divalona.
Wyłowiłam klucz i ruszyłam do drzwi.
-Ej, a ty dokąd?- zapytał zdezorientowany.
-No, do gabinetu- uśmiechnęłam się szelmowsko.
-Przed chwilą mówiła…
-A czy ja powiedziałam, że do mojego?- przerwałam mu i wyszłam. Ruszył za mną, wzdychając lekko.
<Divalon?>
wtorek, 20 maja 2014
Od Siraha CD Kaamela
Jako, że w zamku panuje nuda nabrałem niegrzecznego nawyku podsłuchiwania innych. Nikt do tej pory nie raczył mi wytłumaczyć pewnych spraw, dlatego czepiałem się każdego ciekawego skrawka wypowiedzi - tak było i teraz, gdy wszedłem na chwilę do kuchni by zrobić sobie coś do picia. Zamiast wstawić wodę na herbatę lub wyjąć napój z lodówki, oparłem się o framugę drzwi i z zaciekawieniem słuchałem jak Nezaynhel tłumaczy komuś innemu dręczącą mnie kwestię. W sumie średnio obchodziło mnie zachowanie Yeiazel, raczej zastanawiałem się nad tą całą napiętą sytuacją.
- Czemu nie ma skrzydeł? - zapytał anioł, o drobniejszej budowie, którego imię miało chyba coś wspólnego z karmelem.
- Wszystkim mówi, że Bóg karze ciekawość i pragnienie wiedzy, a to nie jest sprawiedliwe. Zadowoli cię taka odpowiedź? - odpowiedział chłodno Nezaynhel i skierował się do wyjścia.
Osunąłem się z przejścia i złapałem spojrzenie upadłego spod uniesionych brwi. Nic sobie z tego nie zrobiłem, tylko znów wszedłem do kuchni i zaklaskałem językiem z dezaprobatą.
- Strącenie nie jest ulubionym tematem upadłych - oznajmiłem, wyjmując z szafki szary kubek.
- Słucham? - Odwrócił się w moją stronę z trochę głupią miną, w tej chwili nie wyglądał na szczególnie rozgarniętego. Po chwili jakby uświadomił sobie sens mojej wypowiedzi i złączył wątki. - Z kolei wścibskość niewątpliwie nie należy do anielskich zalet - odciął się.
- Możliwe - zgodziłem się. - Hej, skoro jesteś specjalistą od anielskich zalet to co robisz w tym zamku, w najlepsze gawędząc o upadłych?
- Czemu nie ma skrzydeł? - zapytał anioł, o drobniejszej budowie, którego imię miało chyba coś wspólnego z karmelem.
- Wszystkim mówi, że Bóg karze ciekawość i pragnienie wiedzy, a to nie jest sprawiedliwe. Zadowoli cię taka odpowiedź? - odpowiedział chłodno Nezaynhel i skierował się do wyjścia.
Osunąłem się z przejścia i złapałem spojrzenie upadłego spod uniesionych brwi. Nic sobie z tego nie zrobiłem, tylko znów wszedłem do kuchni i zaklaskałem językiem z dezaprobatą.
- Strącenie nie jest ulubionym tematem upadłych - oznajmiłem, wyjmując z szafki szary kubek.
- Słucham? - Odwrócił się w moją stronę z trochę głupią miną, w tej chwili nie wyglądał na szczególnie rozgarniętego. Po chwili jakby uświadomił sobie sens mojej wypowiedzi i złączył wątki. - Z kolei wścibskość niewątpliwie nie należy do anielskich zalet - odciął się.
- Możliwe - zgodziłem się. - Hej, skoro jesteś specjalistą od anielskich zalet to co robisz w tym zamku, w najlepsze gawędząc o upadłych?
<Kaamel? Za mało znam postać, żaby porobić dłuższe dialogi>
poniedziałek, 19 maja 2014
Od Kaamela
Czekanie. Klasyczne obowiązki, dużo sprzątania, rządząca Lux i udająca rządzenie Yeiazel. To wszystko jest czekaniem.
Yez sporo mi opowiadała, mówiła, że zamek jest zawsze żywy, cały czas się dużo dzieje. Ona też była żywa. Jeśli ludzie byliby deszczem, to ja byłbym byle mżawką a ona pewnie ulewą z piorunami. Ale jak zauważyliście, użyłam czasu przeszłego.
Nie poznałem nawet połowy mieszkańców, mało rozmawialiśmy. Wbrew temu, co mówiła Yeiazel, nie ale dało się wyczuć, że panuje stan wyjątkowy. Wszyscy byli przymuleni, zamyśleni. Anielicy też to się udzieliło. Cały czas powracały trzy imiona- Alesya, Noath i Andrew. Yeiazel nie chciała o nich mówić, widziałem po niej, że wyjątkowo szybko poddała się grobowej, prawie żałobnej atmosferze panującej w pałacu. Raz zastałem ją w pokoju, szlochającą bez łez. Pech ciał, że zapomniałem o pukaniu i mi się oberwało. Mocno. Od tamtej pory ze mną nie rozmawiała, zniknął na całe dnie ze swoim pegazem, który za mną nie przepadał- tak jak i za wszystkimi skrzydlatymi. Nie miałem z kim rozmawiać, z tych nudów aż pomagałem innym w obowiązkach. Prowadziliśmy proste, niezobowiązujące rozmowy. Pytanie, odpowiedź- byleby odbić piłeczkę. Na moje pytania odpowiedział dopiero Nezaynhel, kiedy zmywałem z nim naczynia.
-Martwi się.
-O tą trójkę, tak?
-Nie, tylko o Andy’ego. – Uniosłem brew. – Byli zawsze dosyć blisko.
No dobra… Na to bym nie wpadł.
-Tak blisko, jak teraz myślę?- spytałem.
Wzruszył ramionami.
- Kto wie. Możliwe. W każdym razie podniósł ją z rozsypki po upadku z Nieba- dosłownie i w przenośni.
Przygryzłem wargę. Nie wiedziałem, czy kolejne pytanie nie będzie bezczelnością, ale…
-Czemu nie ma skrzydeł?- odważyłem się zapytać. Blondwłosy anioł spojrzał na mnie z ukosa, wytarł ostatni talerz i odstawił go na półkę.
-Wszystkim mówi, że Bóg karze ciekawość i pragnienie wiedzy, a to nie jest sprawiedliwe. Zadowoli cię taka odpowiedź?
Zanim to skomentowałem, wyszedł. Pewnie też już się do mnie nie odezwie. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał sobie sprawić zwierzaka.
<Post przypominający, że Kaamel żyje XD Po prostu nie chcę go zaniedbywać. Nie chcę też, żeby na blogu zgubiła się gdzieś Druga Strona Yeiazel. Muszę się przyznać, że to coś z tym ”Bóg karze chęć wiedzy” to moje własne zdanie ;-; Jeśli ktoś chce, może kontynuować.>
sobota, 17 maja 2014
Od Sitaela "Dzień zwierząt"
Jest jedna rzecz którą nie cierpie najbardziej na świecie.
Tą rzeczą sa obowiązki.
- Serio? -spojrzałem za nóg(które położyłem na biurku żeby mi służyły za podbórke do komiksu)- musze to robić?
Jak moja dziewczyna się wkurza to nie ma z nią żartów.
- Słuchaj -bębniła palcami o papier- każdy musi coś tu robić.
-Lux... -jęknąłem- ale serio? Akurat zwierzaki?Nie mogłaś mnie przydzielić na przykład...to zmywania garów? Sprzątnięcia lochów? No weź...
- Przykro mi -powiedziała- akurat takie zadanie ci się trafiło więc zrób je dobrze chodziarz raz...
Auć. Chyba nie zapomniała tego momentu kiedy miałem posprzątać liście na zewnątrz i zamias tego spowodowałem małe lodowisko.
- OK,ok -podniosłem ręce z miną przegranego- zajme się tym.
Lux już po chwili nie było.
- No dobra- zajrzałem na liste- mam sprawdzić stan zwierzaków. Najpierw kruki.
Wyleciałem na zewnątrz a po chwili już byłem w ptasim gnieździe.
Salvador i Savar jak zwykle mierzyli się chłodnymi spojrzeniami.
-Wredne ptaszyska -mrugnąłem i odznaczyłem ich.
Miałęm właśnie odejść gdy zobaczyłem cień lwa.
- Sara -zaznaczyłeł ją nie przestając iść- ostra psychoterapia,Salvador i Savar,wizyta medyczna.
Kolejny punkt:Tagora.
-Ale cuchnie -zatkałem nos gdy wszełem do stajni- trzeba tu posprzątać!- podszedłem do Tagory- stan czysty. -spluneła na mnie- stan psychicznie chory. Myśli że jest wielbłądem. Poprosić właścicielke żeby zabrała ją do psychiatry zwierzęcego.
I wyszełem tam zanim mnie dorwie.
Następny na liście był Ronin gdzie znalazłem go w salonie gdzie patrzył jak Skyress z krzykiem goni Szi-szi (który nawiasem mówiąc ostro przeklinał)
- Ronin -zacząłem zanaczać- nauczyć go reagowanie,Skyress ostra terapia, Szi-szi: nie uczyć go przekleństw po chińsku.
Ostatni na liście był Mack.
Znalazłem go jag leżał na śniegu odgrażając się na Yez.
- Mack -zacząłem pisać- nauczyć go tolerancji to koloru włosów Yez,spiłować pazury i zamknąć go w klatce -nie napisałem tylko ze Yez potrzebuje medyka, ale przecież miałem się tylko zająć zwierzętami a nie aniołem.
- Skończone -powiedziałem zadowolony z siebie i ruszyłem z powrotem to zamku.
Tą rzeczą sa obowiązki.
- Serio? -spojrzałem za nóg(które położyłem na biurku żeby mi służyły za podbórke do komiksu)- musze to robić?
Jak moja dziewczyna się wkurza to nie ma z nią żartów.
- Słuchaj -bębniła palcami o papier- każdy musi coś tu robić.
-Lux... -jęknąłem- ale serio? Akurat zwierzaki?Nie mogłaś mnie przydzielić na przykład...to zmywania garów? Sprzątnięcia lochów? No weź...
- Przykro mi -powiedziała- akurat takie zadanie ci się trafiło więc zrób je dobrze chodziarz raz...
Auć. Chyba nie zapomniała tego momentu kiedy miałem posprzątać liście na zewnątrz i zamias tego spowodowałem małe lodowisko.
- OK,ok -podniosłem ręce z miną przegranego- zajme się tym.
Lux już po chwili nie było.
- No dobra- zajrzałem na liste- mam sprawdzić stan zwierzaków. Najpierw kruki.
Wyleciałem na zewnątrz a po chwili już byłem w ptasim gnieździe.
Salvador i Savar jak zwykle mierzyli się chłodnymi spojrzeniami.
-Wredne ptaszyska -mrugnąłem i odznaczyłem ich.
Miałęm właśnie odejść gdy zobaczyłem cień lwa.
- Sara -zaznaczyłeł ją nie przestając iść- ostra psychoterapia,Salvador i Savar,wizyta medyczna.
Kolejny punkt:Tagora.
-Ale cuchnie -zatkałem nos gdy wszełem do stajni- trzeba tu posprzątać!- podszedłem do Tagory- stan czysty. -spluneła na mnie- stan psychicznie chory. Myśli że jest wielbłądem. Poprosić właścicielke żeby zabrała ją do psychiatry zwierzęcego.
I wyszełem tam zanim mnie dorwie.
Następny na liście był Ronin gdzie znalazłem go w salonie gdzie patrzył jak Skyress z krzykiem goni Szi-szi (który nawiasem mówiąc ostro przeklinał)
- Ronin -zacząłem zanaczać- nauczyć go reagowanie,Skyress ostra terapia, Szi-szi: nie uczyć go przekleństw po chińsku.
Ostatni na liście był Mack.
Znalazłem go jag leżał na śniegu odgrażając się na Yez.
- Mack -zacząłem pisać- nauczyć go tolerancji to koloru włosów Yez,spiłować pazury i zamknąć go w klatce -nie napisałem tylko ze Yez potrzebuje medyka, ale przecież miałem się tylko zająć zwierzętami a nie aniołem.
- Skończone -powiedziałem zadowolony z siebie i ruszyłem z powrotem to zamku.
Od Alesyi CD Biersacka
Nie no…wiedziałam, że na ziemi można znaleźć wiele ciekawostek. Zdecydowanie było to interesujące miejsce nie tylko pobytu, ale i kontaktów z ludźmi. Jakoś zawsze ją fascynowali…i właściwie to „oni” byli pośrednia przyczyna jej upadku…Odrzuciłam niechciane wspomnienia i zignorowałam falę bólu, która przeszyła miejsce, gdzie kiedyś miałam skrzydła. Otrząsnęłam się niemal jak kot po deszczu.
Budynek zdecydowanie nie należał do żadnego kulturowego dziedzictwa – ot stara, waląca się rudera. Jednak jak już zauważyłam, były to tylko pięknie skomponowane pozory. Fakt, bardzo sprawnie skomponowane, ale nadal pozory. Ktoś musiał lub musi się o to świetnie starać. Mimo szarych murów, nieskończona ilość dziur i śmieci wokół nich, jakichś rumowisk, cegieł i Jedyny wie jakiego jeszcze żelastwa…to można było dostrzec elementy nowoczesnej techniki. Choćby…alarm. Po kiego gwinta ktoś miałby w takiej zapadłej dziurze instalować alarm? Uśmiechnęłam się pod nosem krzywo. Nawet nie było tu żadnych bezdomnych, których w innych uliczkach było pełno. No cóż…trzeba się przyjrzeć temu widowisku bliżej.
Wylądowałam przy samej ścianie, omijając migotliwy blask alarmowych świateł. Zmieniłam się i syknęłam ze złością za swoja głupotę. Przed nią, na lewo od ściany była kamera. Na razie odwrócona, ale jeszcze chwilę i będzie mogła posłać piękny uśmiech do ekranu zainstalowanej maszynki. Przywarła do ściany i zniknęła tuż za rogiem kolejnej zwalistej górki śmieci. Śmierdziało niemiłosiernie, więc wciąż trzymałam się ściany, ręka badając co jest obok. Odetchnęłam z ulgą dopiero gdy zniknęłam we wnęce kolejnej wydawałoby się wyrwy w ścianie. Grube druty piłowały plecy, ale odczekałam chwilę zanim się ruszyłam.
Odchyliłam się i przeszłam przez kolejną dziurę w ścianie, która okazała się tym razem czymś w rodzaju bryłowatego, wysokiego muru. Po drugiej stronie ściana budynku. Ściana? Rozglądałam się na wszystkie strony w poszukiwaniu jakichś pułapek. Nic tylko śmieci, trochę nadkruszone gruzy, niedopałki papierosów, i kilka pustych butelek i puszek. Czyli jednak nie było to żadne tyle wejście? Zgrzytnęłam zębami i kopnęłam ze złością najbliższą nic nie zawinioną puszkę, która …absolutnie nie zrobiła sobie nic ze ściany…Zamiast usłyszeć charakterystyczny brzęk, nastała nieprzerwana nawet jej oddechem cisza, a po puszce ani śladu. Podeszłam w miejsce, gdzie powinna odbić się zguba. Patrzyłam jak głupia na ścianę, a mózg utwierdzał, że to „ściana i tyle”. OJ…głupi móżdżku…Wyciągnęłam rękę. Poczuła charakterystyczną strukturę betonu. Nic. Ściana. Trzeba zaryzykować. Mogłam nie trafić za pierwszym razem, ale nic od tak sobie przecież nie znika. Zbadałam ścianę dalej napierając mocno i dopiero wyżej spotkałam się z pustką. Dłonie przeleciały przez ciepłą przestrzeń i stałam teraz z „wtopionymi” w ścianę dłońmi aż po łokcie. Parsknęłam śmiechem, a potem ucichłam. Nie jest nam potrzebne towarzystwo…Odsunęłam się i uśmiechałam szelmowsko. No…tego się nie spodziewałam znaleźć…portal, tutaj?
Przeszłam tę samą drogę, jaka pokonałam, ale tym razem nie bawiłam się w podchody. Kruczą postacią śmignęłam do góry omijając zasięg widzenia kamer i alarmów…na szczęście, zazwyczaj działały w obrębię wokół siebie…ale już nie sprawdzano góry.
Biersacka znalazłam szybko. Skrupulatnie sprawdzał swoją część budynku, ale był ostrożniejszy niż ona. Chyba wcześniej wyczaił, że nie jest to jednak rudera na jaką wyglądała na pierwszy rzut oka.
-Biersack, w życiu nie zgadniesz co znalazłam – szczerzyłam się przy tym jak głupi do sera (cokolwiek by to znaczyło dla ludzi).
- Cóż takiego? Bo nie sądzę, że naszą zgubę? – upadły mówił powoli, był zamyślony i nie poddał się jej ekscytacji.
- Nie…mam coś ciekawszego. Wiedziałeś że można na ziemi znaleźć portale? – znowu się uśmiechnęłam, a wyraz tryumfu malował się prawdopodobnie coraz bardziej, bo na twarz Bierscka w końcu pojawiły się jakieś emocje. Oczy błysnęły mu żywiej.
- Porwać zaść i oszczędź mi używania cierpliwości…- posłał mi lekki uśmiech i wskazał zapraszającą dłonią w kierunku, z którego wróciłam.
Skłoniłam się dworsko i z szelmowskim uśmiechem pomknęłam do miejsca, z którego wróciłam przed chwilą. Ostrzegłam po drodze o niespodziankach jakie spotkałam, więc trzeba było chwilę popracować, by ominąć wszystkie przeszkody. Stanęliśmy znowu przed ścianą. Myślałam, że upadły najpierw zapyta o co chodzi, ale ten z szerokim uśmiechem ruszył do przodu.
- Niemożliwe Blackristy..i Ty ją zobaczyłaś???...dla mnie to naturalne…- jego głos przeszedł bardziej w pomrukiwanie i obserwowałam jak bada strukturę ściany, jakby rzeczywiście widział w niej coś więcej niż betonowy blok pokruszonej nieco płaszczyzny.
- Niezła robota...ktokolwiek to zrobił, musiał się napracować…szczególnie, że widać wiek…szacuję, że zbudowano ją około 50 lat temu, a utrzymanie w ciągłej sprawności wymaga...mocy…- znowu zaczął mruczeć jakby zapominając gdzie jesteśmy. Patrzyłam to na niego, to na ścianę, do której się niemal przykleił.
- Eeee..rozumiem, że Ty widzisz coś więcej niż beton? – Biersack odwrócił się.
- Portal, przecież mówiłaś o tym?
- Ja na niego wpadłam, nie widziałam go – dziwne zakłopotanie na mojej twarzy szybko zmazałam uśmiechem – wiesz gdzie prowadzi?
Biersack przez chwilę świdrował mnie spojrzeniem, ale nie patrzył a „przeze mnie”.
- Jak „wpadłaś” na niego?
- Cóż…ściana nie chciała się zaprzyjaźnić z puszką, więc ją zjadła – skwitowałam wszystko standardową złośliwością.
- Blackrist…czy mogłabyś choć raz być poważna?
- A po co? Tak jest zabawniej.
Westchnienie upadłego mimo wszystko nie miało w sobie zrezygnowania, które sugerowały słowa.
- Coś poczułaś? Zobaczyłaś? Cokolwiek?
Zastanowiłam się chwilę.
- Ciepło. Tam było ciepło…Coś Ci to mówi?
Biersack mruknął coś odwracając do mnie, posyłając mi kolejny uśmiech.
- Zaraz się przekonamy…
<Szefie? Wybacz za tak długie oczekiwanie>
Budynek zdecydowanie nie należał do żadnego kulturowego dziedzictwa – ot stara, waląca się rudera. Jednak jak już zauważyłam, były to tylko pięknie skomponowane pozory. Fakt, bardzo sprawnie skomponowane, ale nadal pozory. Ktoś musiał lub musi się o to świetnie starać. Mimo szarych murów, nieskończona ilość dziur i śmieci wokół nich, jakichś rumowisk, cegieł i Jedyny wie jakiego jeszcze żelastwa…to można było dostrzec elementy nowoczesnej techniki. Choćby…alarm. Po kiego gwinta ktoś miałby w takiej zapadłej dziurze instalować alarm? Uśmiechnęłam się pod nosem krzywo. Nawet nie było tu żadnych bezdomnych, których w innych uliczkach było pełno. No cóż…trzeba się przyjrzeć temu widowisku bliżej.
Wylądowałam przy samej ścianie, omijając migotliwy blask alarmowych świateł. Zmieniłam się i syknęłam ze złością za swoja głupotę. Przed nią, na lewo od ściany była kamera. Na razie odwrócona, ale jeszcze chwilę i będzie mogła posłać piękny uśmiech do ekranu zainstalowanej maszynki. Przywarła do ściany i zniknęła tuż za rogiem kolejnej zwalistej górki śmieci. Śmierdziało niemiłosiernie, więc wciąż trzymałam się ściany, ręka badając co jest obok. Odetchnęłam z ulgą dopiero gdy zniknęłam we wnęce kolejnej wydawałoby się wyrwy w ścianie. Grube druty piłowały plecy, ale odczekałam chwilę zanim się ruszyłam.
Odchyliłam się i przeszłam przez kolejną dziurę w ścianie, która okazała się tym razem czymś w rodzaju bryłowatego, wysokiego muru. Po drugiej stronie ściana budynku. Ściana? Rozglądałam się na wszystkie strony w poszukiwaniu jakichś pułapek. Nic tylko śmieci, trochę nadkruszone gruzy, niedopałki papierosów, i kilka pustych butelek i puszek. Czyli jednak nie było to żadne tyle wejście? Zgrzytnęłam zębami i kopnęłam ze złością najbliższą nic nie zawinioną puszkę, która …absolutnie nie zrobiła sobie nic ze ściany…Zamiast usłyszeć charakterystyczny brzęk, nastała nieprzerwana nawet jej oddechem cisza, a po puszce ani śladu. Podeszłam w miejsce, gdzie powinna odbić się zguba. Patrzyłam jak głupia na ścianę, a mózg utwierdzał, że to „ściana i tyle”. OJ…głupi móżdżku…Wyciągnęłam rękę. Poczuła charakterystyczną strukturę betonu. Nic. Ściana. Trzeba zaryzykować. Mogłam nie trafić za pierwszym razem, ale nic od tak sobie przecież nie znika. Zbadałam ścianę dalej napierając mocno i dopiero wyżej spotkałam się z pustką. Dłonie przeleciały przez ciepłą przestrzeń i stałam teraz z „wtopionymi” w ścianę dłońmi aż po łokcie. Parsknęłam śmiechem, a potem ucichłam. Nie jest nam potrzebne towarzystwo…Odsunęłam się i uśmiechałam szelmowsko. No…tego się nie spodziewałam znaleźć…portal, tutaj?
Przeszłam tę samą drogę, jaka pokonałam, ale tym razem nie bawiłam się w podchody. Kruczą postacią śmignęłam do góry omijając zasięg widzenia kamer i alarmów…na szczęście, zazwyczaj działały w obrębię wokół siebie…ale już nie sprawdzano góry.
Biersacka znalazłam szybko. Skrupulatnie sprawdzał swoją część budynku, ale był ostrożniejszy niż ona. Chyba wcześniej wyczaił, że nie jest to jednak rudera na jaką wyglądała na pierwszy rzut oka.
-Biersack, w życiu nie zgadniesz co znalazłam – szczerzyłam się przy tym jak głupi do sera (cokolwiek by to znaczyło dla ludzi).
- Cóż takiego? Bo nie sądzę, że naszą zgubę? – upadły mówił powoli, był zamyślony i nie poddał się jej ekscytacji.
- Nie…mam coś ciekawszego. Wiedziałeś że można na ziemi znaleźć portale? – znowu się uśmiechnęłam, a wyraz tryumfu malował się prawdopodobnie coraz bardziej, bo na twarz Bierscka w końcu pojawiły się jakieś emocje. Oczy błysnęły mu żywiej.
- Porwać zaść i oszczędź mi używania cierpliwości…- posłał mi lekki uśmiech i wskazał zapraszającą dłonią w kierunku, z którego wróciłam.
Skłoniłam się dworsko i z szelmowskim uśmiechem pomknęłam do miejsca, z którego wróciłam przed chwilą. Ostrzegłam po drodze o niespodziankach jakie spotkałam, więc trzeba było chwilę popracować, by ominąć wszystkie przeszkody. Stanęliśmy znowu przed ścianą. Myślałam, że upadły najpierw zapyta o co chodzi, ale ten z szerokim uśmiechem ruszył do przodu.
- Niemożliwe Blackristy..i Ty ją zobaczyłaś???...dla mnie to naturalne…- jego głos przeszedł bardziej w pomrukiwanie i obserwowałam jak bada strukturę ściany, jakby rzeczywiście widział w niej coś więcej niż betonowy blok pokruszonej nieco płaszczyzny.
- Niezła robota...ktokolwiek to zrobił, musiał się napracować…szczególnie, że widać wiek…szacuję, że zbudowano ją około 50 lat temu, a utrzymanie w ciągłej sprawności wymaga...mocy…- znowu zaczął mruczeć jakby zapominając gdzie jesteśmy. Patrzyłam to na niego, to na ścianę, do której się niemal przykleił.
- Eeee..rozumiem, że Ty widzisz coś więcej niż beton? – Biersack odwrócił się.
- Portal, przecież mówiłaś o tym?
- Ja na niego wpadłam, nie widziałam go – dziwne zakłopotanie na mojej twarzy szybko zmazałam uśmiechem – wiesz gdzie prowadzi?
Biersack przez chwilę świdrował mnie spojrzeniem, ale nie patrzył a „przeze mnie”.
- Jak „wpadłaś” na niego?
- Cóż…ściana nie chciała się zaprzyjaźnić z puszką, więc ją zjadła – skwitowałam wszystko standardową złośliwością.
- Blackrist…czy mogłabyś choć raz być poważna?
- A po co? Tak jest zabawniej.
Westchnienie upadłego mimo wszystko nie miało w sobie zrezygnowania, które sugerowały słowa.
- Coś poczułaś? Zobaczyłaś? Cokolwiek?
Zastanowiłam się chwilę.
- Ciepło. Tam było ciepło…Coś Ci to mówi?
Biersack mruknął coś odwracając do mnie, posyłając mi kolejny uśmiech.
- Zaraz się przekonamy…
<Szefie? Wybacz za tak długie oczekiwanie>
Od Noatha
Stał nieporuszony. Jego palto trzepotało jak latawiec na wietrze. Przeźroczyste kulki na końcu płaszcza obijały się o siebie wydajając to niepokojące grzechotanie. Zawarte w nich zaklęcia wirowały oszalałe z powodu zamknięcia. A ja patrzyłem na niego oszołomiony powstrzymując się od ponownego odpływu. Był niczym samotna wyspa na morzu, znosił sam wszystkie burze i sam potrafił je wywołać. Był jak wiatr. Spokojny, ale też nieobliczalny, sam w sobie.
Twarz skrywał pod ciężkim przesiąkniętym wilgocią powietrza, kapturem. Jak jedna z tylu bohaterów komiksów jakie powstały. Tajemniczy i odległy, nieosiągalny…
A teraz po prostu stoi kilka metrów przede mną i szybko podaje mi rękę. Chwytam ją pewnie jak ostatniej deski ratunku i staje na nogi. Nie otrzepuje się nawet wiedząc, że i tak jestem jednym wielkim nieszczęściem w jednej osobie. Anioł odsuwa się jeszcze kilka kroków i zastyga w tej pozycji wlepiając we mnie wzrok. Czuje ciarki na całym ciele. Jest jedną z tych najpotężniejszych istot we wszechświecie jakie istnieją. Jego moc pozostaje tajemnicą i narastają wokół niej legendy. Nie wiadomo jak i kiedy powstał, ale mówi się, że był pierwszym Aniołem jaki został przez Boga stworzony. Porównuje się go czasami nawet do Aniołów strzegących samego Edenu. Jest najbardziej zagadkową postacią tej ziemi. Nikt poza nim samym nie wie, po co istnieje i czemu lub raczej komu służy. Jest jednym z tych zagadkowych graczy, którzy na razie tylko obserwują grę, by wkroczyć kiedy tylko uznają to za stosowne.
Ale, w takim razie … czego chciał? Co chciał zmienić w tej grze? W mojej rozgrywce? Czego ode mnie żądał? Czego?
Usłyszałem kolejny grzmot, łódka zakołysała się niespokojnie. Nie straciłem jednak równowagi i zapytałem przekrzykując swój strach.
- Co tu robisz? Czego żądasz? – głos miałem zachrypiały jak dawno nie używany rower.
Odważyłem się podejść o krok bliżej. Chociaż wszystkie moje zmysły podpowiadały mi, że ten krok bliżej zwiastuje nadejście jeszcze większego niebezpieczeństwa. Nogi chciały uciekać. Ręce chciały zasłonić się przed jeszcze nie wyprowadzonym ciosem. Usta zacisnąć się w wąską linię by nie wydać panicznego krzyku.
Słyszałem o zmienności i brutalności Aeternum. Niejednokrotnie Anioły były świadkami jak po prostu przechodził do nich tylko po to, by je zabić. Jednym gestem, zaklęciem, czynem… Straszono nim po nocach. Był niczym Sprawiedliwość. Był ślepy. Karał wszystkich, którzy popełnili jakiekolwiek zło. Dosięgał ich prędzej czy później, bardziej lub nie, ale i tak swym ofiarom - nawet jak przeżyły -śnił się po nocach, w najgorszych koszmarach.
Teraz robiłem rachunek sumienia. Liczyłem wszystkie złe i dobre uczynki. Nie chciałem by mnie zabijał. Wiem, że zrobiłem dużo zła. Nawet nieświadomie niszcząc moim bliskim życie. Stając się powodem ich zemsty na mnie. Kilka osób jak najbardziej miało powody by mnie znienawidzić i życzyć mi śmierci na każde nadchodzące Święta Bożego Narodzenia. Kierowa ciężarówki w Teksasie, Pani z warzywniaka czy chociażby
Haon i Zoe…
Tym ostatnim zrujnowałem życie, zniszczyłem to co do siebie czuli, wdeptałem w ziemię ich plany i marzenia. Choć nie przyczyniłem się do tego bezpośrednio, obwiniałem się, za to co ich spotkało. I czułem, że oni też tak myślą… Błędy młodości, będą prześladowały mnie do końca moich dni i choć Haon oddał mi wszystkie ciosy jakie spotkały go w ramach kary, nie miałem jeszcze spokojnego sumienia. Martwiłem się o Zo. Wiem, że była … jest… uwięziona w jakimś ciele człowieka i w ramach kary musi w nim być aż do skończenia przez siebie 10 tysięcy lat… To dużo czasu nawet jak na Anioła, jej dusza musi cierpieć bardziej niż Haon podczas tysiąca dni na Morzu Kary w czyśćcu.
A to przez moją naiwność, że można ufać innym Aniołom…
Popatrzyłem w zasnuty chmurami horyzont. Westchnąłem. I to z takim żalem i boleścią, ze sam sobie zacząłem współczuć. W co ja się wplątałem…
Wiatr zmierzwił mi włosy. Poczułem zapach burzy i mokrej trawy. Spojrzałem zdziwiony na Wiecznego. Przekrzywił lekko głowę wykazując drobne oznaki ludzkości, a później usiadł na burcie. Podwinął nogi jak małe dziecko, opuścił ręce i położył je ciasno przy ciele. Słuchał. Jego milczenie mówiło samo za siebie: A teraz uzasadnij dlaczego mam ci pomóc lub nie zabić.
Patrzyłem na to ze zdumieniem, a później poczułem nagłe ciepło w sercu.
- Ty wierzysz mi, że to nie ja byłem sprawcą tego cierpienia… - wyszeptałem i zmęczony usiadłem obok niego zostawiając między nami metr przerwy. – Ty mi wierzysz…?
Przekręcił ciekawy głowę i popatrzył w stronę wzburzonego morza. Nie oczekiwałem od niego żadnych słów potwierdzenia. Już sam fakt, że zwlekał z decyzją, był zaskoczeniem, zazwyczaj nie cacka się z żadnym ze swoich wyborów…
Wiedziałem, że nie muszę nic mówić tak jak on, bo umie doskonale czytać w myślach, ale mimo to otworzyłem usta do długiej i zawiłej historii…
CDN…
czwartek, 15 maja 2014
Od Harrego - C.D Yeiazel
Siedziałem na hebanowym, grubym parapecie,
patrząc na latające ciemne wrony za oknem. Liczyłem ruchy czarnych jak smoła
skrzydeł jednej z nich, która zbliżyła się do okna i dziobem stukała w
przezroczystą, szklaną powłokę. Poruszyłem rękami, dotykając tego miejsca. Ptak
nie spłoszył się, jedynie wykrakał jakieś nieznane mi dźwięki. Otworzyłem okno
wpuszczając ją do środka. Usiadła na moim nieskazitelnie czystym palcu,
bezboleśnie w niego dziobiąc.
W pewnej chwili do pokoju, w którym się znajdowałem weszły jakieś anioły, w dodatku jeden bez skrzydeł. Zaśmiałem się, lustrując ich od góry do doły.
- To ty! - Jakby wykrzyczała zdziwiona czarnowłosa anielica.
Popatrzyłem się na nią pytającym wzrokiem po czym szyderczo się uśmiechnąłem, pokazując im szereg białych zębów. Anioł obok, zareagował pochopnie, pędząc do mnie z pięściami przy swojej brodzie. Wyglądało to dosyć śmiesznie, lecz ja kontynuowałem.
- Ja wiem co tu się dzieje... Więc opuszczę ten pokój, bo jeszcze zostanę niepotrzebnym świadkiem jakiś dzikich romansów. - Zszedłem, kładąc czarnego ptaka na ramieniu.
Kątem mojego błękitnego oka widziałem jak ten chłopak podniósł na mnie rękę, jakby chciał mnie uderzyć. Posunąłem się w lewo omijając uderzenie Anioła.
- Już wychodzę, wychodzę. - Zaśmiałem się kpiąco i wyszedłem.
W pewnej chwili do pokoju, w którym się znajdowałem weszły jakieś anioły, w dodatku jeden bez skrzydeł. Zaśmiałem się, lustrując ich od góry do doły.
- To ty! - Jakby wykrzyczała zdziwiona czarnowłosa anielica.
Popatrzyłem się na nią pytającym wzrokiem po czym szyderczo się uśmiechnąłem, pokazując im szereg białych zębów. Anioł obok, zareagował pochopnie, pędząc do mnie z pięściami przy swojej brodzie. Wyglądało to dosyć śmiesznie, lecz ja kontynuowałem.
- Ja wiem co tu się dzieje... Więc opuszczę ten pokój, bo jeszcze zostanę niepotrzebnym świadkiem jakiś dzikich romansów. - Zszedłem, kładąc czarnego ptaka na ramieniu.
Kątem mojego błękitnego oka widziałem jak ten chłopak podniósł na mnie rękę, jakby chciał mnie uderzyć. Posunąłem się w lewo omijając uderzenie Anioła.
- Już wychodzę, wychodzę. - Zaśmiałem się kpiąco i wyszedłem.
<Ktokolwiek, na którego mógłbym przypadkiem wpaść na korytarzu? )
sobota, 10 maja 2014
Od Yeiazel C.D Divalona
To szpanerskie zamczysko miało na prawdę od groma pomieszczeń, a jednak nigdy żadnego nie udało mi się wybrać na gabinet. Ba, nawet nie szukałam. Po pierwsze byłam pewna, że zaraz zapomnę, który to był pokój, a po drugie starałam się jak najbardziej zagracić mój pokój, rozrzucając formularze, dokumenty, rozwijając kolekcje kaktusów i układając stosy z książek… Był dla mnie po prostu za duży.
- To tutaj- rzuciłam do sympatycznego skrzydlatego i otworzyłam drzwi z ciemnego drewna.
To co ujrzałam zaskoczyło mnie tak bardzo, że zapomniałam o tradycyjnym kichnięciu przy wejściu (mój organizm nie przepadał za wszystkim, co pyłkowate, a raczej nie wycierałam kurzy). Na moim parapecie siedział Harry, szczerząc się bezczelnie.
<Harry, Divalon? Wybaczcie, że się zapadłam, ale miałam ciężki tydzień w szkole ;-; Muszę się też pzyznać, że tą kontynuację napisałam na odczepnego, żeby odbić piłeczkę, bo nie miałam głowy do pisania, a Divalona nie chciałam blokować... no ale Harry może zrobi jakaś rozróbę xD>
środa, 7 maja 2014
Od Sitaela
Miałem tak dziwny sen......
Śniło mi że się obudziłem. Ale nie byłem u siebie w zamku tylko w jakimś dziwnym pomieszczeniu:
A na dodatek trzymałem w dłoni pistolet. Niezłe co?
Nagle ktoś puka.
-Halo? -pytam i otwieram drzwi.
Nic. Tylko muzyka. Więc wszedłem do pokoju naprzeciw (a właściwie rozwaliłem drzwi) a tam jakiś facet tańczący do disco polo.
-Dzień dobry- mówię chodziarz nie mam takiego zamiaru -czemu pan tak hałasuje?
-A dzień dobry -mówi jak pijak- a ja sobie tak słucham...Jak się pan nazywa?
-Stefan 3/3 (głupi sen co nie?)
-Aaa witam panie 3/3.- mrugnął- Jestem Bronisław Lenin. Właśnie się tu wprowadziłem...
- Czy pan jest pijany? -spytałem
- A niiiieeee....dzisiaj pięć piw ze wypiłem. Zawsze tak robię jak są czyjeś imieniny....
- Ale codzienne są czyjeś imieniny...
Spojrzałem na sufit i krzyknąłem:
- CO ROBI FOTEL NA SUFICIE???!!!!
- A nic...- Bronisław na nim usiadł- mogę tu nawet siedzieć widzisz?Yhm...chyba mam zawroty głowy....
- Niech pan stąd zejdzie po jeszcze pan wykituje na amen... - chciało mi się śmiać.
- Już schodzę.... - i zeszedł.
A ja tymczasem patrze się na przeciwległą ścianę.
- co tu robi martwy Hitler? -patrze na ścianę obryzganą krwią i ciałem faceta i nie ukrywam oburzonego głosu.
- A nic -mój sąsiad lata z kąta w kąt- bawiliśmy się i opił się na amen...
-Dlaczego ma pan radio w sobie? -przerwałem mu
- A tam nie mam pojęcia.... Słucham radia - i puścił na cały głos rocka
Znowu spojrzałem tam gdzie nie trzeba.
- Skąd ma pan te beczki łatwopalne?- zwróciłem na nie uwagę
-Aaaa -sąsiad się im przyjrzał- z lumpeksu przywiozłem...
-Po co panu automat? I melonik? I te skrzynie?Ta wanna? I zegar mojej teściowej?
Zaraz...Zegar mojej teściowej?
Zawróciłem.
-Co..Zaraz....Skąd ma pan zegar mojej teściowej? -oniemiały zwróciłem się do Bronisława.
- aaa na wysypisku się jakoś znalazło...
-Ale teściowa mieszka w innym wymiarze.
-Serio? A nie zauważyłem.
Odwróciłem się ponownie w stronę zegara i nagle pach! Leżałem martwy na ziemi..
- Ooo...żyje pan? -sąsiad stanął nade mną
- Nie nie żyje!(nie wiem jak to krzyknąłem) i proszę mi wziąć swój tyłek sprzed nosa!
- Dobra -zszedł i powiedziałem -Ja sobie poleżę dobra?
- Dobrze -tylko czymś pana zasłonie, rujnuje mi pan nastrój wnętrza - wziął szafę i mnie nią zakrył.
- Dziękuje -zawołałem(nie mam pojęcia jak) i naprawdę się obudziłem.
Spojrzałem w lewo, spojrzałem w prawo, na swoje skrzydła, na Skyress...
Boże -rzuciłem się z powrotem na łóżku- co za noc...
poniedziałek, 5 maja 2014
Od Andy'ego CD Blackrist
Szedłem wzdłuż ściany budynku, lewą ręką muskałem chropowatą powierzchnię muru, a w prawej ściskałem nóż. Struktura fabryki była mocno zniszczona przez czas - cement się kruszył, a w niektórych miejscach brakowało cegieł, podejrzane dziury w ziemi pojawiające się tuż przy ścianach były pozatykane gruzem. Zauważyłem, że to miejsce jest całkowicie opustoszałe - od dawna żaden człowiek nie postawił tu stopy, jakby piekielna moc trzymała ich z dala od tego miejsca. Zauważyłem, że ludzie stają się coraz dziwniejsi, czyżby brak nadziei działał na nich tak mocno? Zapewne w Niebie robią co mogą, aby zapobiec kolejnym katastrofom. W Królestwie Niebieskim musi panować wielką zadyma skoro jeden z najważniejszych aniołów nagle zniknął. Słyszałem, że wzrosła liczba samobójstw wśród ludzi oraz wiele osób straciło wiarę w Boga - bracia z chóru zapewne mają dużo roboty z nawracaniem niedowiarków.
Coś zwróciło moją uwagę - jedna z wykopanych dziur nie była zasypana gruzem, wyglądało to trochę jak prowizoryczny wywietrznik. Położyłem się na brzuchu i przyczołgałem do otworu. Udało mi się wetknąć do środka głowę i całą szyję, jednak barki nie pozwalały mi na wsunięcie się do podziemnego pomieszczenia. Od razu uderzył mnie silny zapach - demony, mocz i duszący dym. W środku było dość ciemno, w końcu zatkałem swoją łepetyną jedyne źródło światła. Widziałem jedynie kontury jakiś przedmiotów - prawdopodobnie stołu i krzeseł - oraz zarysy ścian. Wysunąłem się z dziury i usiadłem, niedbale otrzepując ubranie. Na razie mogę się tylko domyślać, że pod fabryką znajduje się sieć piwnicznych korytarzy - niewiele informacji. Zastanawiało mnie skąd wziął się dym - pochodnie, prowizoryczne ognisko, dziwne rytuały? W takich chwilach żałowałem, że nie zawsze słuchałem opowieści Yeiazel o różnych typach demonów.
Zerwałem się z ziemi - usłyszałem głośny, kruczy skrzek. Następnie ujrzałem Alesyę lecącą pośpiesznie w moją stronę. Kilka metrów przede mną opadła na ziemię i zmieniła postać, aby móc swobodnie że mną rozmawiać; najwyraźniej już zauważyła, że nie rozumiem jej ptasich wrzasków. Wyglądała raczej na podekscytowaną, niż na zaniepokojoną czy wystraszoną. Uśmiechnęła się pokazując równe zęby - widziałem, że lekko przygryza koniuszek języka.
- Biersack, w życiu nie zgadniesz co znalazłam.
<Blackrist? Nie wysiliłam się xD>
Coś zwróciło moją uwagę - jedna z wykopanych dziur nie była zasypana gruzem, wyglądało to trochę jak prowizoryczny wywietrznik. Położyłem się na brzuchu i przyczołgałem do otworu. Udało mi się wetknąć do środka głowę i całą szyję, jednak barki nie pozwalały mi na wsunięcie się do podziemnego pomieszczenia. Od razu uderzył mnie silny zapach - demony, mocz i duszący dym. W środku było dość ciemno, w końcu zatkałem swoją łepetyną jedyne źródło światła. Widziałem jedynie kontury jakiś przedmiotów - prawdopodobnie stołu i krzeseł - oraz zarysy ścian. Wysunąłem się z dziury i usiadłem, niedbale otrzepując ubranie. Na razie mogę się tylko domyślać, że pod fabryką znajduje się sieć piwnicznych korytarzy - niewiele informacji. Zastanawiało mnie skąd wziął się dym - pochodnie, prowizoryczne ognisko, dziwne rytuały? W takich chwilach żałowałem, że nie zawsze słuchałem opowieści Yeiazel o różnych typach demonów.
Zerwałem się z ziemi - usłyszałem głośny, kruczy skrzek. Następnie ujrzałem Alesyę lecącą pośpiesznie w moją stronę. Kilka metrów przede mną opadła na ziemię i zmieniła postać, aby móc swobodnie że mną rozmawiać; najwyraźniej już zauważyła, że nie rozumiem jej ptasich wrzasków. Wyglądała raczej na podekscytowaną, niż na zaniepokojoną czy wystraszoną. Uśmiechnęła się pokazując równe zęby - widziałem, że lekko przygryza koniuszek języka.
- Biersack, w życiu nie zgadniesz co znalazłam.
<Blackrist? Nie wysiliłam się xD>
Subskrybuj:
Posty (Atom)