Wyleciałam
z okna, prosto w świeżą bryzę deszczu, na niebie dostrzec można było szybko
przemigujące błyski. Księżyc był osłonięty grubą falą chmur, nie dostrzegłam go
za pierwszym razem. Musiałam wysilić swój wzrok, aby ujrzeć jego kontury.
Otrząsnęłam się, zapomniałam przecież o Harry’m. Podleciałam do okna, tak abym dalej mogła być niewidoczna dla Vergila, skrzydła dawały z siebie wszystko aby utrzymać mnie w jednym miejscu. Jednym ruchem, mojej skostniałej ręki odebrałam tlenu człowiekowi, powodując jego upadek. Razem z pomocą Anioła, daliśmy radę wydostać się stąd bez szwanku… W tej chwili przypomniałam sobie urywki chwil, w których płakałam z bólu.
- Harry! – zszokowana nożem w jego boku zaczęłam krzyczeć
Chłopiec spojrzał na ostre narzędzie i jednym ruchem wyciągnął go i wyrzucił gdzieś w przestrzeń pod nami.
- Przed zrzuceniem tego, nie zastanowiłeś się? To może kogoś zabić.
- A ty jak zwykle marudzisz. Umiesz latać, chodzić, ja też. Ta sprawa, była i minęła, możemy się rozejść.
Ja z ponad kilkudziesięcioma ranami kłutymi, spojrzałam się na niego z wściekłością w oczach.
- No dobra, leć sobie, jak gdyby nigdy nic, chodź sobie po zamku… Rozumiesz, że tutaj jest pełno nieodkrytych miejsc? Może gdzieś czai się jeszcze większy zabójca, który żąda naszych skrzydeł? A może właśnie tutaj – pokazałam palcem na szczelinie w dachu – jest jakiś krwiożerczy wampir, który wyssie nam krew podczas sielankowego snu? Pomyśl ty czasem.
Anioł przewrócił oczami.
- To co może mam sprawdzać każdy pokój po kolei, aby zobaczyć czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś gniewnego szczura, a może i nawet… rozwścieczonego gołębia. Kobieto, idź popracuj nad papierkową robotą, ugotuj coś w kuchni, bo to chyba tam jest twoje miejsce.
Prychnęłam, zakładając rękę na klatkę piersiową.
- Traktuj mnie z należytym szacunkiem, bo inaczej wylecisz stąd na zbity ryj, jasne? Nie mam zamiaru tolerować cię, a co dopiero znosić Twoją obecność przy każdym wspólnym posiłku.
- Uratowałem ci życie, możesz mi być co najwyżej wdzięczna. Gdyby nie ja, to znając życie nie miałabyś swoich i tak niezadbanych skrzydeł. Phi… Nie byłabyś tu nawet, leżałabyś tam na podłodze martwa, rozumiesz? Martwa. – podkreślił akcentem ostatnie słowo
- Zauważ, że ty też mogłeś zginąć beze mnie? Ciekawe kto odebrał tchnienie w płucach tego mężczyzny? Lepiej po prostu zamilcz.
- Nie jesteś warta mojej obecności.
- Nie jesteś tego warty aby w ogóle przybywać w tym zamku rozumiesz? Gdyby nie zdanie Andy’ego już by cię tu nie było. Lepiej odejdź, zamilknij. Mam cię już serdecznie dość. Wszystkie organy mnie bolą, jak dobrze, że Vergil nie trafił mi prosto w serce. Był blisko.
- Kto to Vergil? Puściłaś się z jakimś obcym typem? – otworzyłam szeroko oczy z zaskoczenia
- Ale ty to masz te poczucie humoru… Jesteś psychicznie i fizycznie ostro jebnięty.
- Hamuj się. Jeszcze raz tak mnie nazwiesz, to…
- To co? – nie dałam mu dokończyć
- To będzie gorzej niż wtedy. – posłał mi swój nader szyderczy uśmiech i odleciał
- Jeszcze będziesz tego żałować niedojebie mózgowy. – wykrzyczałam z całych swoich sił i wróciłam do zamku.
Otrząsnęłam się, zapomniałam przecież o Harry’m. Podleciałam do okna, tak abym dalej mogła być niewidoczna dla Vergila, skrzydła dawały z siebie wszystko aby utrzymać mnie w jednym miejscu. Jednym ruchem, mojej skostniałej ręki odebrałam tlenu człowiekowi, powodując jego upadek. Razem z pomocą Anioła, daliśmy radę wydostać się stąd bez szwanku… W tej chwili przypomniałam sobie urywki chwil, w których płakałam z bólu.
- Harry! – zszokowana nożem w jego boku zaczęłam krzyczeć
Chłopiec spojrzał na ostre narzędzie i jednym ruchem wyciągnął go i wyrzucił gdzieś w przestrzeń pod nami.
- Przed zrzuceniem tego, nie zastanowiłeś się? To może kogoś zabić.
- A ty jak zwykle marudzisz. Umiesz latać, chodzić, ja też. Ta sprawa, była i minęła, możemy się rozejść.
Ja z ponad kilkudziesięcioma ranami kłutymi, spojrzałam się na niego z wściekłością w oczach.
- No dobra, leć sobie, jak gdyby nigdy nic, chodź sobie po zamku… Rozumiesz, że tutaj jest pełno nieodkrytych miejsc? Może gdzieś czai się jeszcze większy zabójca, który żąda naszych skrzydeł? A może właśnie tutaj – pokazałam palcem na szczelinie w dachu – jest jakiś krwiożerczy wampir, który wyssie nam krew podczas sielankowego snu? Pomyśl ty czasem.
Anioł przewrócił oczami.
- To co może mam sprawdzać każdy pokój po kolei, aby zobaczyć czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś gniewnego szczura, a może i nawet… rozwścieczonego gołębia. Kobieto, idź popracuj nad papierkową robotą, ugotuj coś w kuchni, bo to chyba tam jest twoje miejsce.
Prychnęłam, zakładając rękę na klatkę piersiową.
- Traktuj mnie z należytym szacunkiem, bo inaczej wylecisz stąd na zbity ryj, jasne? Nie mam zamiaru tolerować cię, a co dopiero znosić Twoją obecność przy każdym wspólnym posiłku.
- Uratowałem ci życie, możesz mi być co najwyżej wdzięczna. Gdyby nie ja, to znając życie nie miałabyś swoich i tak niezadbanych skrzydeł. Phi… Nie byłabyś tu nawet, leżałabyś tam na podłodze martwa, rozumiesz? Martwa. – podkreślił akcentem ostatnie słowo
- Zauważ, że ty też mogłeś zginąć beze mnie? Ciekawe kto odebrał tchnienie w płucach tego mężczyzny? Lepiej po prostu zamilcz.
- Nie jesteś warta mojej obecności.
- Nie jesteś tego warty aby w ogóle przybywać w tym zamku rozumiesz? Gdyby nie zdanie Andy’ego już by cię tu nie było. Lepiej odejdź, zamilknij. Mam cię już serdecznie dość. Wszystkie organy mnie bolą, jak dobrze, że Vergil nie trafił mi prosto w serce. Był blisko.
- Kto to Vergil? Puściłaś się z jakimś obcym typem? – otworzyłam szeroko oczy z zaskoczenia
- Ale ty to masz te poczucie humoru… Jesteś psychicznie i fizycznie ostro jebnięty.
- Hamuj się. Jeszcze raz tak mnie nazwiesz, to…
- To co? – nie dałam mu dokończyć
- To będzie gorzej niż wtedy. – posłał mi swój nader szyderczy uśmiech i odleciał
- Jeszcze będziesz tego żałować niedojebie mózgowy. – wykrzyczałam z całych swoich sił i wróciłam do zamku.
***
Stąpałam po zimnych kafelkach, przeskakując z nogi na nogę, ból nasilał się. Każda część mojego ciała nadawała się na wyrzucenie. Krwawiłam chyba z każdego miejsca, nie mogę w to uwierzyć. To były tortury, nie wiem ile godzin, dni, tygodni tam leżałam, ale wystarczająco długo, aby moje rany pochłonęły zarazki.
„Tak bardzo go nienawidzę!” – podświadomie wykrzyczałam w myślach – „Harry to zdradziecka szmata!”
Głęboko rozmyślając o tym, jak bardzo nienawidzę tego chłopaka, rozbudziło mnie uderzenie ciałem o jakiegoś Anioła. Syknęłam z bólu, gdyż na lewym ramieniu miałam najgorszą ran z możliwych…
<Proszę, niech ktokolwiek dokończy>