Od Zoe.
Jeżeli miało się cel wszystko było proste i oczywiste. A to czego się nie wiedziało schodziło na dalszy plan, szło się za intuicją. Za tym pierwotnym instynktem, który karze roślinom rosnąć ku słońcu, za tym przeczuciem w duszy które pokazuje nam dobrą drogę. Wystarczy tylko temu zaufać. Bezgranicznie. Tak jak dziecko. Nie pytać dlaczego. Iść dalej pomimo potyczek.
Lecąc powyżej chmur. Muskając granice ziemi i nieba. Widząc tą cienką granicę i balansując na jej krawędzi patrzyć z wyczekiwaniem w horyzont. W te kłęby przestworzy, w masy powietrza, w przypływ wolności, w ciepłe światło padające na twarz. Lecieć do celu.
Pomimo zwątpienia. Upadków. Niechęci. Ale mając ten jeden, jedyny cel.
Zoe często miała wątpliwości co do tego co robi. Czy to, że chce uratować świat, sprawi, że stanie się lepszy? Czy to, że wszystko sobie wyjaśniła, sprawi, że to co było nie będzie już powracać? Może.
Na pewno…
… Nie?
Pytania bez odpowiedzi. Odpowiedzi bez pytań? A może po prostu pewność, że ich już nie potrzeba? Lepiej czasami się nad tym nie głowić. Nie myśleć zbytnio. Żyć chwilą. Szczególnie, że tego czasu jest coraz mniej. Bo zmierzając do miejsca skąd się nie wraca ma się to ponure przeczucie, że ta zasada i ciebie dotyczy… Idą tam, gdzie żaden Niebiański Anioł nie postawił nogi. Idą do Piekła. Idą do swojej zguby.
O siebie się nie martwiła. Ona nie była już w pełni Aniołem, co innego Noath… On pomimo straty skrzydeł nie stracił duszy Anioła. Światło go nie porzuciło, ciągle czuć było tą złotą aurę, która go otaczała. Nie stracił wiary w to, że będzie lepiej. Może był szalony, może naiwny. Ale zamierzał wypełnić swój obowiązek i nic teraz go nie mogło zatrzymać. Był w swoim żywiole. Trochę szaleństwa, zabawy i przygody w jednym – tylko on mógł tak podchodzić do życia. Tak… lekkomyślnie?
Zoe by tak nie potrafiła. Zawsze wybierała tą logiczną i pewną drogę, on zaś podążał tam gdzie według niego było ciekawiej… A teraz zmierzał z nią do Piekła. Czy to dobrze? Czy nie doprowadzi ich do ich zagłady? Może.
Na pewno…
… Nie?
Smok skręcił na północny-zachód. Dziewczyna płasko przyległa do szyi stwora i ciaśniej zawiązała linę, którą była do niego przypięta. Zniżali lot. Gad schował skrzydła i zapikował spokojnie w dół. Zgrabnie obrócił się wokół własnej osi i zanurkował szybciej ku ziemi. Dziewczyna przymknęła oczy, zacisnęła zęby. Ciśnienie zatkało jej uszy.
- Spokojnie – odezwał się opanowany głos wokół jej ucha.
Poczuła ciepło jego oddechu na swoim karku. Wolną ręką objął ją mocniej w pasie i sprawił, że poczuła się bezpieczniej. Tylko spokojnie… To tylko lądowanie…
-„ Tia… Spokojnie. Jedynie tylko ta gadzina może nas pozabijać, ale to NIC….! K***a Spokojnie! Lepszej kpiny nie mogłeś kołku wymyślić?!” – Szi szi odezwała się nagle, gdy poczuła, że nabierają niebezpiecznie szybkości w spadaniu.
-„Miejmy nadzieję, że w porę rozłoży skrzydła” – chłopak odpowiedział jej w myślach. Niedawno odkrył jakim sposobem robi to jego podopieczna i teraz cały czas potrafił tak z nią rozmawiać. Zresztą… i tak jakby krzyczał normalnie, nie usłyszałaby go przy prędkości blisko 200 kilometrów na godzinę.
-„A co jeżeli nie?” – jego podopieczna jeszcze ciaśniej skuliła się w jego kieszeni bluzy.
- „Nie wyhamuje” – oznajmił ze stoickim spokojem.
Do powierzchni ziemi było tylko kilka kilometrów… Już można było widać zarysy miasta na które spadali. W oddali pola i jakaś rzeczka. Piękny widok. Sami zresztą też by do tego doszli jakby otworzyli oczy. Bo jak na razie mieli je szczelnie zamknięte i tylko modlili się, by nie doszło do najgorszego.
-„ Co się stanie jak nie wyhamuje…?” – pytanie samo cisnęło się na usta.
Dopiero teraz Noath otworzył szeroko oczy. Zobaczył ziemie. Domy, drzewa, łąki. Oddalające się niebo, pęd powietrza i zimno. Zimno…. Piekielne zimno.
-„ Ups?” – wymknęło mu się i za chwile zaśmiał się szaleńczo. – „ Teraz sobie przypomniałem, że ten smok nie umie lądować… Zabawne prawda?”
- „Teraz o tym mówisz?!” – paniczny jęk rozdarł umysł chłopaka.
- „ Uznałem, że to nie ważne” – oznajmił i ze spokojem chwycił uzdę zwierzęcia.
- „ Nie no co ty… Kto by pomyślał, że umiejętność lądowania może być potrzebna! Ważne żeby umieć latać co nie?” – kpiła sobie dalej pomimo tego, że ziemia była bardzo blisko.
- Też tak myślę – odparł tamten i wbił z całej siły pięty w boki smoka.
Jednym silnym ruchem zadarł głowę smoka do góry i sprawił, że zwierzę rozpostarło szeroko skrzydła. Unieśli się do na moment góry, o mało co nie zahaczając o pobliskie drzewa i wylądowali. Ryjąc wielki rów w ziemi…
- Nie było tak źle – powiedział Naoth pomagając zejść Zoe ze smoka. – Pierwszy raz najgorszy.
- Trzeci tak właściwie – uściśliła dziewczyna. – Obciążenie musiało być za duże i Nute najwidoczniej nie mógł zapanować nad torem lotu… - mamrotała pod nosem sama do siebie.
- „ Jeszcze nie musicie kopać mi grobu” – odetchnęła z ulgą wiewiórka. – „ Twoje szczęście NOATH!”
- Chyba nieszczęście – zażartował tamten. – Muszę się teraz dłużej z tobą użerać.
-„ Jak śmiesz tak ze mnie żartować!!!” Ty p********y s********e ! „
Chłopak tylko pokręcił z ulitowaniem głową i zaczął ściągać tobołki ze grzbietu smoka.
Wylądowali w niewielkim zagajniku niedaleko miasta które widzieli. Miejmy nadzieję, że nikt z mieszkańców nie zauważył jak lądowali…
- Trzeba będzie wybrać się na małe zakupy – oświadczyła nagle Zoe. – Nie mamy już praktycznie jedzenia i wody. Dodatkowo kilka lekarstw i innych maneli na pewno by nam się przydało.
- Racja… Pomimo, że ruszamy tam skąd nie da się wydostać. Pójście tam bez ekwipunku jest jeszcze większym szaleństwem – zgodził się tamten kiwając w zamyśleniu głową.
Rozumował logicznie. Postępował tylko nieprzewidywalnie… Nawet szaleniec musi mieć jakiś plan, co nie?
- Tia… - jego towarzyszka szybko przeszukała swoją torbę i kilkoma zręcznymi ruchami odnalazła portfel. – Zobaczmy ile mamy kasy – odwróciła portfel i na ziemię wysypały się banknoty z różnych krajów oraz liczne karty kredytowe.
- Skąd masz tyle forsy? – Noath podszedł bliżej i zaczął je przeliczać. – Będzie tu z tysiąc dolarów w banknotach jeżeli dobrze umiem liczyć…
- Nie próżnowałam kiedy cię szukałam – odparła wymijająco. – A teraz chodźmy bo nam wszystko pozamykają…
- Jasne – Anioł pozbierał wszystko i nawpychał do kieszeni. – Idziemy… szkoda dnia!
CDN