piątek, 10 października 2014

Od Luxii - C.D Sitael'a

Zaśmiałam się kontynuując rozkładanie talerzy i sztućców na stół.
- Jeżeli, ktokolwiek na tej kolacji ucierpi, to ty będziesz cierpiał przeze mnie. - spojrzałam na niego moimi rozbawionymi oczami
- Pleśniowy ser jeszcze nikomu nie zaszkodził.
- Znam cię i ten pleśniowy ser, na pewno nie jest zwykłym pleśniowym serem.
- Jest!
- Nie jest! - roześmiałam się
- Niech ci będzie. - spuścił głowę
- A jednak coś tam jest!
Sitael nic nie odpowiedział, jedynie zaśmiał się i dalej rzucał produkty na blat.
Po kilku minutach zaczęli przybywać mieszkańcy zamków. Yez usiadła na swoim stałym miejscu, za to reszta porozsiadała się jak tylko było to możliwe. Zerknęłam znacząco na Sitaela, który zaczął popychać mnie w stronę swojego miejsca.
- Smacznego! - krzyknął Anioł kiedy wszyscy zasiedli na krzesłach
Po niecałej minucie, na stale nie było widać ponad 3/4 jedzenia! Widać wegetariańskie jedzenie dobrze nam sprzyja! Uśmiechnęłam się sama do siebie, wczytując się w minę Sitaela.
- Widzisz? Te wszystkie sałatki i grzanki nie są takie złe. - przeżuwałam kromkę świeżego grachamka
- Ser też nie. - zaczął wpatrywać się w jedzącą Szi-szi
- To co robimy po kolacji? - puściłam mu oczko

<Sitael, liczę na wyobraźnię, hahaha :D>

piątek, 19 września 2014

Od Sitaela C.D Lux

-wyjmuj-powtórzyłem-zmywarka się kłania-wykonałem dworski tyk i zacząłem rzucać(dosłownie) rzeczy na stoł
-Serek,sałatka,grzanki,mleko i to tego rzodkiewka z kwasem-śpiewałem
-Z czym?Lux obróciła się moją strone
-oj sorry-podrapałem się po głowie-chciałem powiedzieć szczypiorek(w rzeczywistości kwas azotowy zabarwiony na zielono)
Lux pokręciła głową ale przestała gdy spojrzała na stół.
-Co to jest?!-krzyknęła


Ruszyłem w stronę tego czegoś.
-Nie martw się-pocałowałem ją w czubek głowy-to tylko ser pleśniowy.Szi-szi albo Yez się tym najedzą.
-Chcesz wszystkich otruć?-Lux spojrzała na mnie z niedowierzaniem(No a nie?Przynajmniej się ożywią)
-Ciebie na pewną nie-przytuliłem ją-jesteś zbyt ładna na takie rzeczy.
<Lux?>

piątek, 12 września 2014

Od Luxii C.D Sitael'a

- Ja też nie znam… - przybrałam niesmaczny wyraz twarzy
Patrzyłam zaczerwionymi oczami na spokojne ruchy Sitaela, ostrożnie zawiązywał opatrunki, smarował maścią i wkropił półtora buteleczki z wodą utlenioną. Za każdym poruszeniem, syczałam i szeptałam do ucha Aniołowi.
- Chyba szybko tego nie skończysz. – wymusiłam uśmiech
- Zaskoczę cię, prócz położeniu kilku plastrów i maści z rumianków oraz pokrzywy, to nic ci na nogach nie jest potrzebne.
- Naprawdę? Dziękuję. – podniosłam podbródek chłopaka i musnęłam jego malinowe usta, on posłał mi swój uśmiech, kontynuując bandażowanie moich ramion.


***

Chwilę później stałam już przed oknem w swoim pokoju. Spoglądałam w niebo, zachodziło słońce, które błysło swoim ciepłym cieniem zanim znalazło się pod horyzontem. Umówiłam się z Sitael’em punktualnie o dwudziestej, mieliśmy wspólnie przygotować kolacje dla domowników zamku.
Spojrzałam na tykający zegarek na bladobiałej ścianie, wskazywał on dokładnie godzinę 19:49. Mam jedenaście minut na ogarnięcie się, nie wiem czy zdołam się wyrobić.
Podeszłam do wielkiej komody, pod lustrem i wyciągnęłam z niej skromną granatową sukienkę, lekkiego kroju. Przed lustrem rozczesałam swoje zaplątane w jeden kłębek włosy i wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się i ujrzałam na końcu korytarza Sitael’a, ruszyłam w jego stronę.
Już czułam jak moje policzki się rumienią. Poprawiłam włosy, zarzucając je do tyłu.
- Ślicznie wyglądasz. – po raz kolejny posłał mi swój uśmiech
Niezwykle czarujący, myślałam schodząc w dół, trzymając Anioła za rękę.
Kiedy doszliśmy do kuchni, zaczęliśmy wyjmować potrzebne produkty. Stosowałam się do regulaminu kuchni.
- Dzisiaj jest środa? – zapytałam
- Tak Luxia. – zaśmiał się
- Więc tak. Czytam, uważaj.
- Okej, okej. – wyciągnął ręce w geście obrony
Zaśmiałam się i zaczęłam dyktować.
- Sałata, serek wiejski, rzodkiewka, szczypiorek, grzanki i kozie mleko. Ja potrzebuje mięsa, haha, nie jestem wegetarianką!
- Ja też nie, no, ale jak mus to mus, czy jak to się tam mówiło.
- Wyciągnąłeś wszystkie rzeczy.
- Nie.
- Dlaczego!?
- Byłem zbyt zainteresowany Tobą.
- Mhm… Wyjmuj. – posłałam mu całusa

 <Sitael, dokończysz, proszę? J )

sobota, 6 września 2014

Od Zoe

Od Zoe.
Jeżeli miało się cel wszystko było proste i oczywiste. A to czego się nie wiedziało schodziło na dalszy plan, szło się za intuicją. Za tym pierwotnym instynktem, który karze roślinom rosnąć ku słońcu, za tym przeczuciem w duszy które pokazuje nam dobrą drogę. Wystarczy tylko temu zaufać. Bezgranicznie. Tak jak dziecko. Nie pytać dlaczego. Iść dalej pomimo potyczek.
Lecąc powyżej chmur. Muskając granice ziemi i nieba. Widząc tą cienką granicę i balansując na jej krawędzi patrzyć z wyczekiwaniem w horyzont. W te kłęby przestworzy, w masy powietrza, w przypływ wolności, w ciepłe światło padające na twarz. Lecieć do celu.
Pomimo zwątpienia. Upadków. Niechęci. Ale mając ten jeden, jedyny cel.
Zoe często miała wątpliwości co do tego co robi. Czy to, że chce uratować świat, sprawi, że stanie się lepszy? Czy to, że wszystko sobie wyjaśniła, sprawi, że to co było nie będzie już powracać? Może.
Na pewno…
… Nie?
Pytania bez odpowiedzi. Odpowiedzi bez pytań? A może po prostu pewność, że ich już nie potrzeba? Lepiej czasami się nad tym nie głowić. Nie myśleć zbytnio. Żyć chwilą. Szczególnie, że tego czasu jest coraz mniej. Bo zmierzając do miejsca skąd się nie wraca ma się to ponure przeczucie, że ta zasada i ciebie dotyczy… Idą tam, gdzie żaden Niebiański Anioł nie postawił nogi. Idą do Piekła. Idą do swojej zguby.
O siebie się nie martwiła. Ona nie była już w pełni Aniołem, co innego Noath… On pomimo straty skrzydeł nie stracił duszy Anioła. Światło go nie porzuciło, ciągle czuć było tą złotą aurę, która go otaczała. Nie stracił wiary w to, że będzie lepiej. Może był szalony, może naiwny. Ale zamierzał wypełnić swój obowiązek i nic teraz go nie mogło zatrzymać. Był w swoim żywiole. Trochę szaleństwa, zabawy i przygody w jednym – tylko on mógł tak podchodzić do życia. Tak… lekkomyślnie?
Zoe by tak nie potrafiła. Zawsze wybierała tą logiczną i pewną drogę, on zaś podążał tam gdzie według niego było ciekawiej… A teraz zmierzał z nią do Piekła. Czy to dobrze? Czy nie doprowadzi ich do ich zagłady? Może.
Na pewno…
… Nie?
Smok skręcił na północny-zachód. Dziewczyna płasko przyległa do szyi stwora i ciaśniej zawiązała linę, którą była do niego przypięta. Zniżali lot. Gad schował skrzydła i zapikował spokojnie w dół. Zgrabnie obrócił się wokół własnej osi i zanurkował szybciej ku ziemi. Dziewczyna przymknęła oczy, zacisnęła zęby. Ciśnienie zatkało jej uszy.
- Spokojnie – odezwał się opanowany głos wokół jej ucha.
Poczuła ciepło jego oddechu na swoim karku. Wolną ręką objął ją mocniej w pasie i sprawił, że poczuła się bezpieczniej. Tylko spokojnie… To tylko lądowanie…
-„ Tia… Spokojnie. Jedynie tylko ta gadzina może nas pozabijać, ale to NIC….! K***a Spokojnie! Lepszej kpiny nie mogłeś kołku wymyślić?!” – Szi szi odezwała się nagle, gdy poczuła, że nabierają niebezpiecznie szybkości w spadaniu.
-„Miejmy nadzieję, że w porę rozłoży skrzydła” – chłopak odpowiedział jej w myślach. Niedawno odkrył jakim sposobem robi to jego podopieczna i teraz cały czas potrafił tak z nią rozmawiać. Zresztą… i tak jakby krzyczał normalnie, nie usłyszałaby go przy prędkości blisko 200 kilometrów na godzinę.
-„A co jeżeli nie?” – jego podopieczna jeszcze ciaśniej skuliła się w jego kieszeni bluzy.
- „Nie wyhamuje” – oznajmił ze stoickim spokojem.
Do powierzchni ziemi było tylko kilka kilometrów… Już można było widać zarysy miasta na które spadali. W oddali pola i jakaś rzeczka. Piękny widok. Sami zresztą też by do tego doszli jakby otworzyli oczy. Bo jak na razie mieli je szczelnie zamknięte i tylko modlili się, by nie doszło do najgorszego.
-„ Co się stanie jak nie wyhamuje…?” – pytanie samo cisnęło się na usta.
Dopiero teraz Noath otworzył szeroko oczy. Zobaczył ziemie. Domy, drzewa, łąki. Oddalające się niebo, pęd powietrza i zimno. Zimno…. Piekielne zimno.
-„ Ups?” – wymknęło mu się i za chwile zaśmiał się szaleńczo. – „ Teraz sobie przypomniałem, że ten smok nie umie lądować… Zabawne prawda?”
- „Teraz o tym mówisz?!” – paniczny jęk rozdarł umysł chłopaka.
- „ Uznałem, że to nie ważne” – oznajmił i ze spokojem chwycił uzdę zwierzęcia.
- „ Nie no co ty… Kto by pomyślał, że umiejętność lądowania może być potrzebna! Ważne żeby umieć latać co nie?” – kpiła sobie dalej pomimo tego, że ziemia była bardzo blisko.
- Też tak myślę – odparł tamten i wbił z całej siły pięty w boki smoka.
Jednym silnym ruchem zadarł głowę smoka do góry i sprawił, że zwierzę rozpostarło szeroko skrzydła. Unieśli się do na moment góry, o mało co nie zahaczając o pobliskie drzewa i wylądowali. Ryjąc wielki rów w ziemi…
- Nie było tak źle – powiedział Naoth pomagając zejść Zoe ze smoka. – Pierwszy raz najgorszy.
- Trzeci tak właściwie – uściśliła dziewczyna. – Obciążenie musiało być za duże i Nute najwidoczniej nie mógł zapanować nad torem lotu… - mamrotała pod nosem sama do siebie.
- „ Jeszcze nie musicie kopać mi grobu” – odetchnęła z ulgą wiewiórka. – „ Twoje szczęście NOATH!”
- Chyba nieszczęście – zażartował tamten. – Muszę się teraz dłużej z tobą użerać.
-„ Jak śmiesz tak ze mnie żartować!!!” Ty p********y s********e ! „
Chłopak tylko pokręcił z ulitowaniem głową i zaczął ściągać tobołki ze grzbietu smoka.
Wylądowali w niewielkim zagajniku niedaleko miasta które widzieli. Miejmy nadzieję, że nikt z mieszkańców nie zauważył jak lądowali…
- Trzeba będzie wybrać się na małe zakupy – oświadczyła nagle Zoe. – Nie mamy już praktycznie jedzenia i wody. Dodatkowo kilka lekarstw i innych maneli na pewno by nam się przydało.
- Racja… Pomimo, że ruszamy tam skąd nie da się wydostać. Pójście tam bez ekwipunku jest jeszcze większym szaleństwem – zgodził się tamten kiwając w zamyśleniu głową.
Rozumował logicznie. Postępował tylko nieprzewidywalnie… Nawet szaleniec musi mieć jakiś plan, co nie?
- Tia… - jego towarzyszka szybko przeszukała swoją torbę i kilkoma zręcznymi ruchami odnalazła portfel. – Zobaczmy ile mamy kasy – odwróciła portfel i na ziemię wysypały się banknoty z różnych krajów oraz liczne karty kredytowe.
- Skąd masz tyle forsy? – Noath podszedł bliżej i zaczął je przeliczać. – Będzie tu z tysiąc dolarów w banknotach jeżeli dobrze umiem liczyć…
- Nie próżnowałam kiedy cię szukałam – odparła wymijająco. – A teraz chodźmy bo nam wszystko pozamykają…
- Jasne – Anioł pozbierał wszystko i nawpychał do kieszeni. – Idziemy… szkoda dnia!
CDN

środa, 3 września 2014

Od Sitaela C.d Lux

Uniosłem ręce w geście obrony:
-Spokojnie kobieto bo walniesz....-przerwałem-Lux?Co z tobą jest do jasnej anielki?!
-A jak widzisz?-prawie warknęła
Zmrużyłem oczy
-Nie wiem kto ci do zrobił i lepiej dla tego kogoś żebym nie wiedział bo inaczej ciachnął bym komuś łeb.-powiedziałem
Wziąłem Luz za ramiona(po dolna część ciała była pokryta ranami i razem gderającą anielicą ruszyłem do pokoju.
Położyłem anielice na łóżku i zamknąłem drzwi(Skyress nie było) po czym wziąłem się do przygotowywania eliksiru.
-Ja nie wiem-mruczałem-jak można mieć takiego pecha?Spaść ze schodów do ja rozumiem.Walnięcie drzwi czy walniecie wielorybem w łeb to też rozumiem,ale to? toś użył zaklęcia niewybaczalnego na tobie czy co?Wyglądasz okropnie...
-Mnie to mówisz?-anielica skrzywiła się gdy czyściłem jej rany i nakładałem maść
-Tak,tobie to mówię-odpowiedziałem jej z uśmiechem- ktokolwiek to zrobił ma szczęście że nie znam jego tożsamości. Oj,wykręciłbym łepetynę,oj wykręciłbym
<Lux?>


wtorek, 2 września 2014

Od Nezaynhela cd Siraha

Savar ostatnio stał się bardziej upierdliwy. Moje próby choćby zamknięcia się w pokoju samego graniczyło z cudem. A to zacznie uderzać dziobem w szybę zamkniętego okna, a to drapać w drzwi. Jeśli już wpuszczę ptaszysko, co chwilę podrywa się do lotu, skubie za włosy, albo podrywa drobne przedmioty. Przyzwyczaiłem się, że nasza „współpraca” od początku była skazana na złośliwości, ale ostatnio chyba próbował sprawdzić granice mojej irytacji.
Wybawicielem” w tej chwili okazał się Sirah, który przez sekundę stał się celem pierzastego złośliwca. Z niewiadomych mi względów, czupryna anioła pozostała nietknięta, a kruk zniknął gdzieś w prostopadłym korytarzu.
- Milutkiego masz pupila – Sirah uśmiechnął się połowicznie, śledząc jeszcze tor lotu Savara.
- Taki już jego urok – wzruszyłem ramionami – Ciebie przynajmniej oszczędził. Na mnie sobie używa do woli. 
Mój uśmiech chyba nie pasował do sugerowanej w głosie irytacji. Poprawiłem włosy, które po akcji kruka, plątały się niemiłosiernie. Taki to ubaw z długimi włosami, ale absolutnie, za żadne skarby nie pozbędę się ich. 
Sirah przez chwilę drwiąco przyglądał się moim zabiegom.
- Po co w takim razie takiego trzymać? – spojrzałem na niego z lekko uniesionymi brwiami.
- Nie powiesz mi, że wolałbyś jakieś całkowicie posłuszne, milusie stworzonko, które zawsze działa według rozkazu? Jakie w tym wyzwanie? Nie lubię nudy…a tu przynajmniej coś nieoczekiwanego może mi zaserwować…nawet jeśli czasem się gdzieś oberwie…– anioł założył ręce i z dziwnym błyskiem podjął rozmowę.
- Mam wrażenie, jakbyś mówił zupełnie o czymś innym – jego uśmiech był zaraźliwy.
- W sumie …masz rację. To się też częściowo tyczy płci pięknej. Ty myślisz inaczej? – oparłem się o ścianę i skrzyżowałem ręce.
- Wręcz przeciwnie. Po prostu…nie wyglądasz na typa, który w taki sposób podchodzi do sprawy.
- A interesujesz się ta sprawą bo?...
Staliśmy naprzeciw siebie z głupimi uśmiechami przyklejonymi do twarzy. Nasza wymiana zdań balansowała lekko na jakiejś rodzaju prowokacji. W specyficzny jednak sposób. Odczytywałem to jednak, jako rodzaj przychylności. Sirah wzruszył ramionami. 
-…bo z tym Twoim milusim ptaszyskiem kojarzy mi się jedna osóbka, którą jakiś czas temu poznałem.
- A czemu miałoby mnie to interesować? Z tego co widziałem czasem, poznajesz dużo „osóbek”.
- Cóż, tak pomyślałem, że może ją po prostu znasz. 
- Po czym to wnioskujesz? – nieco konspiracyjny ton Siraha wytrącał mnie lekko z równowagi.
- No nie wiem, może po fakcie, że jestem genialnym obserwatorem, albo po prostu dlatego…że byłeś tu wcześniej przede mną. A, że ową „osóbkę” poznałem tutaj w zamku, to można dojść do całkiem logicznego wniosku, nieprawdaż? – co jak co, ale sarkazm nie był mu obcy. Tym bardziej nie brakowało mu pewności siebie i dziwnej szczerości.
Choć w myśli przebiegło mi jedno imię, które ostatnio raczej nie wywoływały uśmiechu – zaśmiałem się. I chwilowo zignorowałem wypowiedź.
-Nie ma co…wiesz jak zaczynać znajomości….nie mieliśmy chyba okazji osobiście się przedstawić. Jestem Nezaynhel..jak wiesz…przez niektórych nazywany tu po prostu Nez – wyciągnąłem rękę.
- Sirah. Niestety nie wiem jak mnie tu określają, choć podejrzewam, że nie wszystkie by mi się spodobały – wyszczerzył się w uśmiechu i odwzajemnił uścisk dłoni – co właściwie tutaj robisz, tzn nie licząc Twoich utarczek z upierdliwymi stworzeniami?..
- Które stworzenia masz na myśli? – tym razem to ja pozwoliłem sobie na szeroki uśmiech – te bardziej zwierzęce, czy anielskie?
- Wszystkie….cokolwiek … -machnął ręką – Chodź. Pokażę Ci coś.
- E…- nie zdążyłem nawet dokończyć .
- Jeździłeś kiedyś konno?...
<Sirah?>

niedziela, 31 sierpnia 2014

Od Luxii - C.D Harry'ego

    Wyleciałam z okna, prosto w świeżą bryzę deszczu, na niebie dostrzec można było szybko przemigujące błyski. Księżyc był osłonięty grubą falą chmur, nie dostrzegłam go za pierwszym razem. Musiałam wysilić swój wzrok, aby ujrzeć jego kontury.
Otrząsnęłam się, zapomniałam przecież o Harry’m. Podleciałam do okna, tak abym dalej mogła być niewidoczna dla Vergila, skrzydła dawały z siebie wszystko aby utrzymać mnie w jednym miejscu. Jednym ruchem, mojej skostniałej ręki odebrałam tlenu człowiekowi, powodując jego upadek. Razem z pomocą Anioła, daliśmy radę wydostać się stąd bez szwanku… W tej chwili przypomniałam sobie urywki chwil, w których płakałam z bólu.
- Harry! – zszokowana nożem w jego boku zaczęłam krzyczeć
Chłopiec spojrzał na ostre narzędzie i jednym ruchem wyciągnął go i wyrzucił gdzieś w przestrzeń pod nami.
- Przed zrzuceniem tego, nie zastanowiłeś się? To może kogoś zabić.
- A ty jak zwykle marudzisz. Umiesz latać, chodzić, ja też. Ta sprawa, była i minęła, możemy się rozejść.
Ja z ponad kilkudziesięcioma ranami kłutymi, spojrzałam się na niego z wściekłością w oczach.
- No dobra, leć sobie, jak gdyby nigdy nic, chodź sobie po zamku… Rozumiesz, że tutaj jest pełno nieodkrytych miejsc? Może gdzieś czai się jeszcze większy zabójca, który żąda naszych skrzydeł? A może właśnie tutaj – pokazałam palcem na szczelinie w dachu – jest jakiś krwiożerczy wampir, który wyssie nam krew podczas sielankowego snu? Pomyśl ty czasem.
Anioł przewrócił oczami.
- To co może mam sprawdzać każdy pokój po kolei, aby zobaczyć czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś gniewnego szczura, a może i nawet… rozwścieczonego gołębia. Kobieto, idź popracuj nad papierkową robotą, ugotuj coś w kuchni, bo to chyba tam jest twoje miejsce.
Prychnęłam, zakładając rękę na klatkę piersiową.
- Traktuj mnie z należytym szacunkiem, bo inaczej wylecisz stąd na zbity ryj, jasne? Nie mam zamiaru tolerować cię, a co dopiero znosić Twoją obecność przy każdym wspólnym posiłku.
- Uratowałem ci życie, możesz mi być co najwyżej wdzięczna. Gdyby nie ja, to znając życie nie miałabyś swoich i tak niezadbanych skrzydeł. Phi… Nie byłabyś tu nawet, leżałabyś tam na podłodze martwa, rozumiesz? Martwa. – podkreślił akcentem ostatnie słowo
- Zauważ, że ty też mogłeś zginąć beze mnie? Ciekawe kto odebrał tchnienie w płucach tego mężczyzny? Lepiej po prostu zamilcz.
- Nie jesteś warta mojej obecności.
- Nie jesteś tego warty aby w ogóle przybywać w tym zamku rozumiesz? Gdyby nie zdanie Andy’ego już by cię tu nie było. Lepiej odejdź, zamilknij. Mam cię już serdecznie dość. Wszystkie organy mnie bolą, jak dobrze, że Vergil nie trafił mi prosto w serce. Był blisko.
- Kto to Vergil? Puściłaś się z jakimś obcym typem? – otworzyłam szeroko oczy z zaskoczenia
- Ale ty to masz te poczucie humoru… Jesteś psychicznie i fizycznie ostro jebnięty.
- Hamuj się. Jeszcze raz tak mnie nazwiesz, to…
- To co? – nie dałam mu dokończyć
- To będzie gorzej niż wtedy. – posłał mi swój nader szyderczy uśmiech i odleciał
- Jeszcze będziesz tego żałować niedojebie mózgowy. – wykrzyczałam z całych swoich sił i wróciłam do zamku. 

***


     Stąpałam po zimnych kafelkach, przeskakując z nogi na nogę, ból nasilał się. Każda część mojego ciała nadawała się na wyrzucenie. Krwawiłam chyba z każdego miejsca, nie mogę w to uwierzyć. To były tortury, nie wiem ile godzin, dni, tygodni tam leżałam, ale wystarczająco długo, aby moje rany pochłonęły zarazki.
„Tak bardzo go nienawidzę!” – podświadomie wykrzyczałam w myślach – „Harry to zdradziecka szmata!”
Głęboko rozmyślając o tym, jak bardzo nienawidzę tego chłopaka, rozbudziło mnie uderzenie ciałem o jakiegoś Anioła. Syknęłam z bólu, gdyż na lewym ramieniu miałam najgorszą ran z możliwych…

<Proszę, niech ktokolwiek dokończy>